2450

Babcie są ważne.

***

Jedną widywałam rzadko, bo mieszkała w Bielsku, a ja w Katowicach. Była duża, ciepła, nosiła wielki kok z czarnych włosów, które obcięła i przestała farbować w chorobie. Wtedy okazało się, że jako jedyna z wnuków mam loczki, jak babcia. Znacznie wcześniej wyszło na jaw, że jako jedyna z wnuków mam zielone oczy. Jak babcia. Myślę, że prócz koloru oczu i loczków zostawiła mi w spadku koszmarną skłonność do tycia.

Babcia była silna i władcza. Przy rodzinnych zjazdach ustawiała wszystkie wnuki w rządku i wołała dziadka, żeby dzielił mamonę. Zawsze, gdy przyjeżdżała do nas w odwiedziny, miała ze sobą czekoladę, na którą podświadomie czekałam. Pachniała lawendą, karmiła i pilnowała, żebyśmy wszystko zjedli. Kochały ją i mówiły do niej babciu dzieci z całego osiedla, na które przeprowadziła się, zwalniając swoje duże mieszkanie w kamienicy rodzinie swojego syna. Ta zaskakująca potrzeba dzielenia się babcią z pierdylionem obcych bachorów istotnie działała mi na nerwy. Wszakże nas, wnuków, było już sześcioro!

Zamaszysta w działaniu i opiniach, kłóciła się z dziadkiem o wszystko, co stanowiło styl życia i sposób spędzania czasu. Zawsze oglądali razem mecze piłkarskie i obowiązkowo kibicowali przeciwnym drużynom. Z jednym wyjątkiem – gdy jedną z drużyn byli przedstawieciele Związku Radzieckiego. W tych przypadkach absolunie zgodnie byli przeciwko. Obojętnie, kto grał po drugiej stronie.

Umarła na raka, latem, gdy miałam 16 lat. Dziadek zalożył wtedy białą koszulę, czarny garnitur i krawat, których już na nic nie zmienił, wsiadł w samochód i po kolei odwiedzał wszystkie miejsca, które były dla nich znaczące. Zajęło mu to pół roku. A kiedy skończył... odszedł. Najwyraźniej brakowało mu pięćdziesięcioletniej sprzeczki.

***

Drugą widywałam praktycznie na co dzień. Ta dla odmiany była maleńka, a przy tym diabelnie inteligentna. Jako nieliczna z ówczesnych kobiet zdobyła wyższe wykształcenie i poświęciła się przekleństwu nauki cudzych dzieci. Wliczając mnie i wyrafinowane tortury z wbijania do głowy francuskich słówek. Grała ze mną w kanastę, podstępnie podsuwała lekturę, a także urządzała sobie samej zawody w prowokowaniu wnuczki do myślenia, wychwytywania ulotności i tego, co niewidoczne na pierwszy rzut oka, wplecione gdzieś między wierszami. Dawało jej to dużą satysfakcję.

W swoim maleńkim mieszkanku, które odwiedzałam przynajmniej dwa razy w tygodniu zgromadziła sporo książek oraz dwa pudełeczka. W jednym mieszkały korale, a w drugim malutkie misie. Jednymi i drugimi uwielbiałam bawić się w dzieciństwie, a potem z równą ochotą bawiła się nimi moja córka. Jej jednak nie zdążyła nauczyć ograniczonego zaufania do słów, musiałam to robić sama.

Miała małego pieska, a po jego śmierci – kota. Oba rozpuszczone do granic wytrzymałości. Oraz cięty język, którego nie wahała się używać. Do dziś nurtuje mnie, co sądziłaby o różnych sprawach, ponieważ odeszła zanim zmądrzałam na tyle, by w skupieniu słuchać. Niestety czasami mądrość przychodzi zbyt późno, żeby się człowiek mógł dowiedzieć wszystkiego, co naprawdę warto. Cholernie brakuje mi możliwości wysłuchania tego, na co – zajętej dorastaniem i wczesnym macierzyństwem – nie starczyło czasu i cierpliwości. Szkoda.

***

Babcie – mówcie do wnuków.
Wnuki – słuchajcie babć.
Warto.
I na pewno się opłaca.

Komentarze

  1. Która jest którą? Babcia bielska to po kądzieli?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszający wpis. I przypomina, żeby słuchać i nie marnować czasu, bo moja Babcia ma już 93 lata.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie miałam szczęścia do babć. Jedna zmarła jak miałam lat 9 (tak naprawdę było moją prababcią, babcią mojego ojca, która zastąpiła mu rodziców). Druga, ze strony mamy dość wcześnie zapadła na demencję, która przede wszystkim ujawniła jej najgorsze cechy charakteru.
    A szkoda, bo dziś gdy sama jestem babcią nie mam wzorca. Więc trochę po omacku staram się dać mojej wnuczce to, czego sama nie dostałam: miłość, oparcie i trochę mądrości. Mam nadzieję, że to wystarczy

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz