Przelotem

Wpadam tylko na chwilę, żeby powiedzieć dwa słowa, ponieważ dziś mam rewelacyjny dzień. Pierwszą zjebkę od naczelnego otrzymałam jeszcze przed papierosem rozpoczynającym, że już nie wspomnę o kawie. Drugą – w dwie godziny później. Potem byłam u niego po raz trzeci, ale już mu chyba powietrze uszło albo uznał, że teraz pojedzie po kimś innym, bo przy mnie pojechał po jednym z dyrektorów.
Może to już andropauza.
Mój osobisty przełożony jest w związku z tym w dniu dzisiejszym wyjątkowo małomówny, bo jemu też się obrywa, choć zaledwie rykoszetem.

Oprócz tego chciałam nieśmiało zauważyć, iż po liczbie komentarzy pod poprzednią notką wnoszę, że wyjątkowo jesteście zainteresowane kontaminacją ptasio-dupską. Skądinąd wam się nie dziwię, sama jestem nakręcona, zwłaszcza, że (mam nadzieję) mnie przyjdzie to obejrzeć na własne oczy. Opowiem wam ze szczegółami, słowo, słowo.

Z innej beczki. Jak wiecie, piorun nam pierdzielnął w szczypiorek i się spalił domofon. Z domofonem jest problem, bo to nieco przestarzały typ, ciężko o części, a i uszkodzenia okazały się  nieco większe niż zakładaliśmy. Wczoraj w skrzynce wspólnoty znaleźliśmy lokatorską korespondencję:
„Bardzo prosimy o naprawę domofonu. Z góry dziekujemy”.
Wała.
My tam przecież nie mieszkamy i nam nie przeszkadza (ociekanie ironią).
A poza tym to nie z góry, bo z parteru.

Komentarze