O bibliotece

Winna wam jestem wyjaśnienie, a poza tym nie mogę się oprzeć, żeby sobie nie podywagować. Oczywiście sprawdziłam te „Zapiski…” i wyszło, że na szczęście Eco posługuje się tekstem własnym. Nie wiem co prawda, który jest pierwotny, bo oba datowane są tak samo, z tym, że jeden jest felietonem, a drugi wykładem, ale przecież nie o to chodzi.
Eco jest nieprawdopodobnie erudycyjnym pisarzem, a przy tym jest lekki, dowcipny jak mało kto, daje się czytać bez trudu. Oczywiście proszę sobie nie myśleć, że to jest pisarz stricte rozrywkowy. Ale można i tak, po powierzchni. Niemniej polecam się zagłębić, on zawsze chce coś mądrego powiedzieć i to na wielu poziomach. Tuż pod powierzchnią rozrywki tkwią odwołania do socjologicznej, anropologicznej, psychologicznej rzeczywistości. Tym, którym się chce, Eco oferuje tę przepastną głębinę przemyśleń, charakterystyczną dla ludzi o wyjątkowo szerokich horyzontach. Od razu uprzedzam, że daleko mi do hurraoptymizmu albowiem jest to pisarz, który często napawa mnie wręcz nabożnym lękiem. Szerokiej publiczności jest bowiem znany z „Imienia róży”, troszkę węższej z „Wahadła Foucaulta” czy „Baudolino”, tej najskromniejszej różwnież z „Pięciu pism moralnych” czy „Sześciu przechadzek po lesie fikcji”. Dla każdej, ale najmocniej dla tej ostatniej grupy, Eco jest twórcą niezwykle wymagającym. Pomijam pewne oczywistości, że aby przeczytać z sensem tę ostatnią pozycję, trzeba w miarę władać angielskim i francuskim, że o zamiłowaniu do analitycznego podejścia do polszczyzny nie wspomnę. Jest jeszcze coś z pogranicza językoznawstwa, semiotyki, a także innych dziedzin nauki, gdzie Eco wymaga od nas, byśmy byli amatorami. Ale nie w pojęciu kolokwialnym. Pamiętajmy, że słowo „amator” ma swój źródłosłów w łacińskiem „amo, amare”, a więc „kochać”. Dla Eco musimy być czytelnikami miłującymi to, co on nam podaje.
Najzabawniejszy jest panujący na uczelniach snobizm na rozumienie „Sześciu przechadzek…”. Im wyższy tytuł naukowy, tym lepiej rozumieją, co autor miał na myśli. Ja to bym się nie pokusiła o takie stwierdzenia, gdyż – jak już wspominałam – Eco jest dla mnie ikoniczny i powodujący trzepot rzęs wraz z panieńskim rumieńcem (dzięcielina pała).
Ale to jak zwykle dygresje, bo ja chciałam o tej bibliotece. Naturalnie wszyscy już zdajemy sobie sprawę, że wcale nie o bibliotekę chodzi, prawda? Bo chodzi o świat w ogóle. Niemniej ja chciałabym mimowolnie prześlizgnąć się po warstwie powierzchniowej i zacytować wam coś, co spowodowało, że poczułam się, jak pączek w maśle i na właściwym miejscu.
„…Ale najpiękniejsze (…) jest to, że przynajmniej pewna kategoria czytelników ma dostęp do regałów, to znaczy, iż nie zamawia się książek, ale (…) rusza na wyprawę. (…) Dlaczego dostęp do półek jest tak ważny? Otóż jednym z nieporozumień, jakie dominują nad pojęciem biblioteki, jest pogląd, że idzie się tam po książkę, której tytuł się zna. Rzeczywiście, często się zdarza, że idzie się do biblioteki, bo chce się książkę o znanym tytule, ale główną funkcją biblioteki, a przynajmniej funkcją biblioteki w moim domu i w domach wszystkich znajomych, jakich możemy odwiedzać, jest odkrywanie książek, których istnienia się nie podejrzewało, a które, jak się okazuje, są dla nas niezwykle ważne…”*
Otóż to, moi drodzy, otóż to. Konia z rzędem temu, kto mi przestawi mózg na myślenie, że na allegro książki są tańsze, łatwiej dostępne i nie trzeba wychodzić z domu. A gdzie tajemnica, pytam? Gdzie te książki, które konstytuują moje życie, a o których istneniu po dziś dzień nawet nie wiem? Gdzie ten zapach niepowtarzalny, zarówno farby drukarskiej w księgarni, jak i – nieporównywalny chyba z niczym – jakieś nieuchwytnej historii półek i domów, smutków i radości, tak charakterystyczny dla antykwariatów?
No i dochodzimy do sedna. Ja nie mówię NIE aukcyjnemu nabywaniu literatury. Ale co mogę za to, że spacer pomiędzy półkami, zwłaszcza takimi do sufitu, wypchanymi do granic możliwości, siedzenie na podłodze i podczytywanie, ten zachwyt nad czymś, co się odkryło znienacka, jest dla mnie osobiście przeżyciem, którego porównać się nie da z niczym.

A tak poza wszystkim: czy wolicie, by w życiu ktoś podawał wam do ręki to, o co prosicie, czy też chcecie sami przechadzać się pomiędzy półkami i odkrywać, jak wiele jeszcze przed wami doświadczeń, zachwytów, radości, smutków, łez, które możecie dzięki tym przechadzkom odkryć samodzielnie?
Hę???

* Eco, U.: O bibliotece, tłum. A. Szymanowski, Warszawa 2007, s. 27.
skróty moje

Komentarze