1097

Czuję się czasami w obowiązku być nieco bardziej macierzyńska. No, wiadomo - MBL zobowiązuje. I przypomniała mi się historia, opowiadana przez Mamę, a dotycząca Jej dzieciństwa. Znakomicie odnosi się do dwóch mitów, których omówienie znalazło się w drugiej części książki (monilia i lola).
Szczególnie tego, że wasze matki miały gorzej.

Rzecz rozegrała się pod koniec II wojny światowej. To był rok 44 lub 45, zawsze zapominam zapytać, ale właściwie można by to sprawdzić w annałach z uwagi na okoliczności. Mama miała więc 3 lub 4 lata, jej młodszy brat - nieżyjący już Wujek - był niemowlęciem.
Przez miasto, w którym mieszkali, przechodził front. Warunki potworne, niewyobrażalne dla wielu osób, które - ziejąc nienawiścią - z łatwością mówią, że kogoś należałby odstrzelić. Front nie front, w domu były dzieci. I musiały jeść. Babcia, naówczas młoda mama, została postawiona przed dylematem: instynkt macierzyński vs. samozachowawczy. Wybrała pierwszy. Zostawiła w domu niemowlę pod opieką trzy- bądź czterolatki, wzięła kankę i postanowiła przedrzeć się pod obstrzałem do miejsca, w którym mogła kupić mleko, żeby nakarmić nim dzieci. Podkreślam: same zostawiła. A za drzwiami była wojna.

Mama opowiada, że potwornie się bała. Była przecież malutka, matka kazała jej pilnować niemowlęcia, z którym nie potrafiła sobie poradzić, żadnego wsparcia, żadnych dorosłych, a wokół... wiadomo. Wujek wył. Mama też wyła. Unisono. Co na nic nie wpływało, bo albo było tak głośno na zewnątrz, że sąsiedzi nie słyszeli, albo wybrali instynkt samozachowawczy. Kiedy oboje mieli już gila po pachy, w drzwiach stanęła babcia. Z mlekiem. Jak się jej udało dokonać czegoś takiego, nie wiadomo. Grunt, że nikt jej nie zastrzelił ani umyślnie, ani przypadkowo. A i laktozę zdobyła.

I teraz uwaga. Mama, w absolutnej histerii, ujrzawszy w drzwiach matkę rzuciła się w jej stronę z wrzaskiem, co jest ze wszech miar zrozumiałe. I... przewróciła kankę z mlekiem.
- Jezus, jak mnie matka wtedy zlała! - Oto jej podsumowanie tej historii.

Komentarze

  1. Moja babcia została wywieziona na Sybir - w 9 miesiącu ciąży... te opowieści, którymi nas karmi od lat są tak wstrząsające, że doprawdy nie wiem, jak w ogóle śmię czasami narzekać, na cokolwiek.

    p.s. te maliny na górze powodują u mnie trwały ślinotok!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak mam (w kwestii opowieści). Boję się gębę otworzyć. A od czasu, kiedy obejrzałam film "Róża", to całuję ziemię, po której stąpam. Wystarcza mi, że mnie naówczas nie było na świecie.
      Osobom wrażliwym nie polecam, choć film dobry.

      Uwielbiam maliny. Cudne są, prawda?

      Usuń
    2. pół ogródka ma w malinach:) zapraszam:)))

      Usuń
  2. mój ojciec,czternastoletni żołnierz, nigdy nie opowiadał nic o przeżyciach wojennych- raz tylko, podstępnie podpojony, coś niecoś chlapnął -i nie dziwię się od tamtej pory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziadkowie też nigdy nic nie opowiadali. Nie mam więc żadnego oglądu z pozycji osoby dorosłej. Rodzice byli dziećmi - tato rocznik '36, mama '41 - i mają dziecięce wspomnienia. Nie wiem, czy nie potworniejsze.
      Choć tato czasem opowiada, żeby pokazać nam dystans do pewnych spraw, jak mu, maluchowi biegającemu po Plantach, żołnierz Wehrmachtu dawał cukierki.

      Usuń
  3. I jeszcze chciałam dodać, że to wszystko trzeba spisywać, bo potem nie będzie miał kto tego opowiadać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta jest straszna, ale nie wiedzieć czemu, jakoś ją tak spokojnie przyjmuję. Znam inną, gorszą. Nawet niejedną. I wiesz co? Nasze życie jest cudowne. Naprawdę.

      Usuń
  4. Niewyobrażalna historia. Ja się od razu utożsamiam i z tą matką, co po mleko pod ostrzałem i z tym dzieckiem przerażonym. Mam dreszcze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawiasem mówiąc, doskonale ją opisałaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Z Twoich ust to jest szczególna pochwała.

      Usuń

Prześlij komentarz