2428

Kochani!

Chciałabym, żebyśmy sobie coś wyjaśnili raz na zawsze. Pozwólcie, że wyłuszczę kilka moich prawd życiowych, co będzie przydługie i nieco nudnawe, ale konieczne dla mojego w miarę dobrego samopoczucia. Mianowicie wyjaśnijmy sobie, DLACZEGO JA TO ROBIĘ.

Otóż.
Czy ja mam w rodzinie dzieci z SMA? Nie, nie mam. Czy mam w rodzinie dorosłe osoby niepełnosprawne? Nie, nie mam. No, chyba że bierzecie pod uwagę bycie kompletnie od czapy, to tak. Mam tylko takich. Matkę, ojca, dziecko, męża (wciąż oswajam się z faktem, że mam w ogóle męża), ukochanych braci stryjecznych, ciotków, wujów, stryjów, czyli wszystkich. Absolutnie wszyscy w mojej rodzinie są kopnięci, wychowałam się w tym klimacie i dobrze mi z tym. Mam też samych zdrowo pogrzanych przyjaciół, po prostu nurzam się w tej specyficznej puli genowej. No, dobra. Matka jest ślepa, a przynajmniej na wpół ślepa, ale z wrodzoną sobie pogodą ducha i energią znakomicie ogarnia rzeczywistość. Ja też ogarniam, chociaż otrzymałam od mamusi w darze kilka obiecujących genów, jak wizję utraty wzroku czy raka. Matka ma gest, przecież nie będziecie jej zabraniać.

Czy ja mam, mianowicie, w rodzinie kogoś z uporczywą bezdomnością? Ha! Zaskoczę Was! Nie mam! Wszyscy z genem bezdomności zostali przeze mnie uleczeni (a jest to przynajmniej sztuk sześć - mówimy o żyjących). Tak głęboko uleczeni są oni, że wykorzystują każdą nadarzającą się okazję, by zwiać z chałupy. Być może tajemnicą sukcesu jest fakt ich absolutnej pewności, że tutaj mamy dom, który zawsze czeka i do którego zawsze ma sens wracać*.

Ale ja nie o tym. Bo, widzicie... ja jestem głęboko przekonana, że otrzymałam od życia niesamowicie wiele. Mam cudowną, kochaną (powaloną, ale kochaną) rodzinę. Mam stado cudownie wyjątkowych, żarłocznych i śmierdzących czworonogów. Dziecko mam. Podkreślę nieskromnie: absolutnie i bezdyskusyjnie udane - mądre, dobre, zaradne, z idealnie ustawionym moralnie kręgosłupem, z sercem po właściwej stronie, a przy tym piękne, jak rzadko. Posiadam również męża, co zasługuje na szczególne podkreślenie, bo rzucił się do ożenku nie wtedy, kiedy byłam piękna i młoda, tylko po siedemnastu wspólnych latach, gdy wiek ze skroni włos już starł**, dupa urosła, a do drzwi zapukała menopauza.

Mam w końcu śliczny, nieprzesadnie wychuchany dom z kłębami kłaków na podłodze, błotem naniesionym przez psy i kupą na środku łazienki - porzuconą beztrosko. Mam wielki ogród, w którym spędzam tyle czasu, na ile aura pozwoli i nawet robić w nim nie muszę, bo mąż lubi. I jeszcze pragnę wyjaśnić, że to nieprawda, jakobym nic w ogrodzie nie robiła! Robię. Siedzę, wino piję i się napawam. Znajomych ściągam umiejętnie, bo lubię mieć z kim wypić i dla kogo ugotować. Oraz śmiać się do łez, snuć opowieści, płakać i smarkać ze smutku nad dolą w kocyki, które PIORĘ (pozdrawiam Martusiu i Adasiu).

Mam w końcu książki. Oraz niemożliwą do przecenienia umiejętność czytania ze zrozumieniem. Dobry, stary Pan Bóg podarował mi do tego zacnego kompletu wyobraźnię i oszczędził umiejętności nudzenia się. Jedno z drugim jest w sumie sprzężone.
I Netfliksa. To też jest niezłe. (Audycja zawiera lokowanie produktu).

Po co ja to wszystko piszę? Chciałabym, żebyście zrozumieli, że jestem WDZIĘCZNA. Nie sądzę, abym zasłużyła na to wszystko, co dostałam. A jest piękne. Dostałam to ot tak, po prostu. Bez żadnej zasługi. Wzięłam, przyszłam, dostałam. Nawet z tym zasranym rakiem matki, który spędza mi sen z powiek. Traktuję to jako kontrapunkt, żebym się nie zadławiła.
Więc jestem wdzięczna.
Każdego dnia budzę się z bólem pleców i uczuciem, że oto wstał nowy dzień, a ja mogę iść do pracy, życzyć z serca wszystkiego, co najlepsze moim bliskim, zrobić coś sensownego ze swoim życiem.

Więc, błagam, niech mi nikt nie dziękuje. To JA dziękuję. Każdego dnia o świcie, w południe i wieczorem dziękuję, że spotkało mnie coś tak wyjątkowego. Nawet jeśli coś w danej chwili wydawało mi się słabe, to dawało naukę na przyszłość, pozwalało wyciągnąć wnioski, zmieniać się, stawać się lepszą.
I za Was też dziękuję, bo Wasze ciepłe, dobre, mądre komentarze zmieniają moje życie, choć może wcale tego nie zauważacie.

Dziękuję z całego serca:
- Magdzie Tokarskiej-Kusyk, której dar dla ośrodka dziennego pobytu dużych dzieciaków zwyczajnie odebrał mi mowę,
- Karolinie Berendt, raz jeszcze, bo radośnie zakomunikowała mi, że dostała wypłatę i szurnęła ją na moje konto dla dzieciaków.
- Basi Kirstein z Częstochowy,
- Elizie Żaczek z Otwocka,
- Patrycji Pacholskiej-Stolarz, która w życiu na oczy mnie nie widziała, a jest bliska, jak siostra,
- mojej najukochańszej Martusi,
- Anecie Ruszkowskiej, zawsze gotowej dać coś od siebie i w dodatku zrobić kanapkę,
- Jaśkowi Mądrzywołkowi (my to się przynajmniej spotkaliśmy!),
- Dorocie Sawickiej ze Szczecina,
- Ali Kulaszewicz z Gdańska (Ala pięknie szyje),
- Krysi Radziwon z Warszawy.
Jesteście PIĘKNYMI LUDŹMI.
Dziękuję.

Rozumiecie już, dlaczego proszę, żeby mi nie dziękować? Bo nie ma za co. Przecież ja tylko staram się oddać trochę z tego, co jest mi dane. Bo jestem wdzięczna. Również za Was.
Jestem wdzięczna.


* O, przyszedł mąż i mówi: "Króciutko pisz. Skreślaj, skreślaj, króciutko pisz". Mówi też: "Ja pierdzielę, te psy już śpią! Lesiek, wstawaj! Biegaj, skacz, bo nie będziesz w nocy spał. Jutro Helołin, przebierzemy was za coś". A Wy byście chcieli, żebym była normalna!
** Starsi Panowie, a jakże.

Komentarze

  1. Kochana, brakuje mi właściwych słów, więc pomilczę.
    Takie milczenie z wdzięcznością.

    OdpowiedzUsuń
  2. i nich Ci nikt nie podcina skrzydeł bo go znajdę!(dziś wolno straszyć)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ile moge, to sie dziele, szkoda, ze niewiele moge...
    A na zycie tez nie narzekam, jest jak jest :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma takiego pojęcia, jak "niewiele". Paczka gumiaków na ręce za dychę to nie jest niewiele, serio, serio.

      Usuń

Prześlij komentarz