Dwunastu gniewnych ludzi

Wczoraj z prawdziwą przyjemnością obejrzałam po raz kolejny, wyświetlany przez jakąś telewizję (z wrażenia nie zauważyłam jaką), film „Dwunastu gniewnych ludzi”. Niewtajemniczonych zaznajamiam z tematem:

„Dwunastu gniewnych ludzi” (ang. 12 Angry Men) to amerykański film nakręcony w 1957. W rolach głównych wystąpili Henry Fonda, Lee J. Cobb, Ed Begley i E.G. Marshall. Film został bardzo ciepło przyjęty zarówno przez krytyków jak i widzów, na internetowej liście najbardziej popularnych filmów znajduje się w pierwszej trzydziestce.
Nakręcono go w ciągu zaledwie 19 dni, a budżet wynosił jedynie 350.000 dolarów. Akcja prawie całego filmu, z wyjątkiem pierwszej i ostatniej sceny, toczy się w zamkniętym pokoju w którym znajdują się ławnicy, mający przesądzić o winie lub niewinności oskarżonego.
Reżyser Sidney Lumet nakręcił ten film w bardzo oryginalny sposób, na początku filmu większość ujęć robiona jest szerokokątnym obiektywem filmującym mniej więcej z poziomu wzroku, a w trakcie filmu stopniowo wprowadzane są ujęcia zrobione przy pomocy dłuższych obiektywów i filmowane od dołu (ujęcia zrobione przez obiektyw szerokokątny sprawiają wrażenie bardziej przestrzennych, optycznie powiększają pomieszczenia i zwiększają dystans między przedmiotami, a ujęcia zrobione przy wykorzystaniu obiektywów o dłuższej ogniskowej „skracają” odległości i mają znacznie mniejszą głębię ostrości). W zamierzeniu miało to stworzyć klaustrofobiczną atmosferę, jaka musiała panować w niewielkim pomieszczeniu, w którym odbywały się gorące obrady ławy przysięgłych – według większości widzów, którzy obejrzeli ten film, udało się to znakomicie.
Film otrzymał nominację do Oscara w kategoriach za najlepszą reżyserię, film roku i scenariusz.
W 1997 film ten został nakręcony powtórnie, tym razem wystąpili w nim George C. Scott, James Gandolfini, Tony Danza i Jack Lemmon, poza bardzo drobnymi zmianami cała akcja filmu i wszystkie dialogi są identyczne, jak w oryginale. Ale tej wersji nie znam.

Tytułowi gniewni ludzie to sędziowie przysięgli, powołani do wydania werdyktu w procesie o morderstwo. Sprawa chłopaka oskarżonego o zabójstwo ojca wydaje się już przesądzona. Wszyscy zgromadzeni, poza jednym, są pewni winy oskarżonego. Jednak wyrok musi być jednomyślny. Przysięgli, zebrani na naradę w dusznym pomieszczeniu, chcą jak najszybciej wydać werdykt, kiedy ławnik numer 8 (w tej roli Henry Fonda) zgłasza wątpliwości. Taka sytuacja nie jest na rękę kilku pozostałym osobom, którym się spieszy np. na mecz baseballowy. Zaistniały konflikt utwierdza ich w przekonaniu, że raczej nie zdążą do zaplanowanych na wieczór zajęć. Zaczyna się dyskusja. Dowody i zeznania świadków zdają się definitywnie wskazywać na winę chłopaka. W miarę upływu czasu sprawa zaczyna przybierać nieoczekiwany obrót. Okoliczności nie są tak do końca jasne, jak to wydawało się w sądzie.
Uwielbiam tę cudownie rozwijającą się historię. To, że można – jak w greckiej tragedii – operować jednością miejsca, czasu i akcji, nie tracąc uwagi widza i stale utrzymując napięcie. Te starcia osobowości. Rozważanie kolejnych dowodów w sposób prosty i jasny, i dochodzenie do nieoczekiwanych wniosków. Ludzkie postawy. Unaocznienie kierujących nami uprzedzeń.
I nade wszystko jedno – że można stanąć samemu przeciw wszystkim. I wygrać.

Pisząc te notkę posiłkowałam się m.in. Wikipedią.

Komentarze