Krótko doniosę

że mój dzisiejszy, popołudniowy, życzeniowy gospodarz w postaci pewnej uroczej Krystyny był mnie powiadomił, że poległ na polu wirusa. Wobec powyższego obiadku nie będzie. Nie wiadomo tak na pewno, czy przypadkiem rodzina nie wystawiła Krystyny na mróz bez skarpet w celu pozbycia się mojego towarzystwa. Jednakowoż nie mogę palić za sobą mostów. I udaję się z wizytą (wizytacją?), ale tylko oddźwierną. Znaczy w oddrzwiach będę stała przez pół minuty, przepychając wór z gazetami dla Mamy oraz pewien tajemniczy pakuneczek, który – wyjątkowo w listopadzie – Krystyna otrzyma w ramach wściekłych aniołków, grasujących mikołajków oraz dziadka mroza.
Byłabym nie pojechała zakładając, że gospodyni może mimo wszystko mówić prawdę i być polegniętą. Niemniej ona Wie. Wie już od jakiegoś czasu i aż dziw, że to wirus, a nie szaleństwo. Tak, przyznaję – byłam molestowana. Ale – może dzięki temu, że nie osobiście – okazałam się twardzioszkiem i nie pisnęłam ani słóweczka.

No dobra – wejdę na chwilę, bo przecież muszę zobaczyć jej minę, jak rozpakuje, tak?
Nie ma, żebym ja nic z tego nie miała.
O!

Komentarze