Kiziu – miziu, czyli cuda dnia powszedniego

Donoszę uprzejmie, że:
CUD PIERWSZY: kotek znalazł dom. Mam nadzieję, że na stałe, choć trwamy w napięciu. Napięcie dotyczy stosunków międzykocich, ponieważ w lokalu jest już zameldowany jeden kot, który na widok przybysza dostał apopleksji. Wczoraj wieczorem kot udomowiony powrócił w wojaży, miźnął się tam i owam, zajrzał do miski, opowiedział, co mu się wydarzyło na przechadzce i… zobaczył. Najpierw zdębiał, potem zgłupiał, następnie wziął to do siebie i szlag go trafił. Albowiem kot udomowiony nie miał w umowie najmu żadnych sublokatorów.
Na szczęście szlagotrafienie polega natenczas wyłącznie na rzucaniu obelżywym słowem przez przedpokój.
Po wydaleniu z siebie licznych technicznych określeń wojskowych*, kot udomowiony wyszedł,, żeby podzielić się bólem z przyjaciółmi w całej dzielnicy.
Mamy nadzieję, że to minie i maluch znajdzie swoje miejsce na zawsze.
CUD DRUGI: kotek zamieszkał u mojej sąsiadki, której kotem zresztą opiekujemy się stale, więc nie grozi nam zerwanie kontaktu.
CUD TRZECI: w czasie przenoszenia z jednego lokum do drugiego, kotu… wyrosły jajka!!!
Nasza mała koteczka okazała się być kocurkiem i otrzymała wdzięczne imię Czartek**.

Oprócz tego:
- Mama chora i z zabiegu nici;
- leku i tak nadal nie ma;
- w pracy jakiś kosmiczny syf, ale nie zanudzam was.

Cieszę się nadzieją, że uratowałam komuś życie. Praca to tylko praca, prawda?

* typu: „kto cię tu wpuścił, kocia świnio” czy „wypierpapier od mojej miski, ty łysiejący kurduplu”.
** takie tam spieszczenie od Czarta. Zabawne, jeśli pomyśleć, że pierwszy lokator ma na imię Jaga. Ja mówię, że to spieszczenie od Baba Jaga.

Komentarze