Koniec lata pod namiotem

Przeżywamy obecnie wakacje swojego życia. Wszak września początek i jeszcze lato. O pogodę nie możemy mieć pretensji. Wakacje pod namiotem zrodziły się z pomysłu o nowym oknie w sypialni. W czasie, gdy montowano okno, nasz stolarz Rysio przebywał nad morzem, wraz z żoną i trzema córkami ciesząc się urlopem. Powrócił był w połowie sierpnia, a nastepnie się zameldował oraz poinformował zebranych, że samochód szlag mu trafił i jeździ na rowerze. Trudno wymagać od człowieka, żeby woził materiały do stolarki na rowerze, prawda? Więc nie wymagaliśmy, dopingując jedynie Rysia i zagrzewając go do walki z niesolidnym mechanikiem. Samochód powrócił dopiero w poniedziałek, w związku z czym we wtorek Rysio sumiennie stawił się u nas w domu, radośnie informując, że wykończenie okna będzie nas kosztowało drożej niż samo okno, za co natychmiast został zbity kapciem do nieprzytomności. Miarę wziął, zadumał się nad naszymi wydziwianiami związanymi z potrzebą zapewnienia kotom okiennego legowiska, obalił koncepcję parapetu w oknie dachowym, na szybko wykombinował zgrabny rozkładany parapecik, co koty przyjęły z wdzięczną radością, a ja z niepokojem, bo pamietać trzeba, że koty lubią się tam wylegiwać parami, co generuje minimum 9 do 11 kg futra z dodatkami, ustalił priorytety i wybył (mamiąc nas wykonaniem w przyszłym tygodniu) już po półgodzinie plotkowania w przedpokoju. Rysio jest wielce barwną postacią w naszym życiu. Niezwykle sympatyczny gaduła, który swoją osobowością świetnie uzupełnia ewentualne opóźnienia w wykonywanej pracy, bo zwyczajnie – nie da się na niego gniewać. No i Rysio nigdy nie chce się napić kawy, bo się spieszy (jak wspominałam ma trzy córki, które ciagle trzeba gdzieś przewozić, odwozić, dowozić, że o uroczej małżonce nie wspomnę). W związku z tym faktem, po wykonanej przez niego pracy (czy to obmiary, czy praca faktyczna), spędzamy średnio około godziny, stercząc w kuchni lub w przedpokoju i komentując rzeczywistość, bo z Rysiem nie da się nie pogadać.
Ale do rzeczy.
Rysio, jak wspominałam, przyjął do wiadomości potrzebę i wyznaczył termin realizacji, a tymczasem pogoda jaka jest, każdy widzi. Dachówki wokół okienka położone są fachowo, folia dobrze zabezpiecza przez przeciekaniem, ale… na Jowisza! Wczoraj o poranku było 6 stopni! A wiatr hula jak u Ćwieczka króla! Wobec powyższego na naszym poddaszu użytkowym atmosfera zrobiła się, rzec by można, chłodna.
- Czuję się, jak na wakacjach pod namiotem – oznajmił Szef wciągając gacie od dresu, skarpety, bluzę, frotowy szlafrok i dekując się pod kołdrą i kocem.
- Nie marudź, za to mamy jasno – odparłam, zgrzana z powodu dwóch bluz, gaci od dresu, skarpet, ściśle zawiązanego polarowego kapturka i taszczenia dodatkowej kołdry pt. 100% wełna ze stada wielbłądów albo czegoś tam.
Zaryliśmy się w barłóg, okryli poduszkami i trzema kołdrami, czule spojrzeliśmy na kaloryferek olejowy zasuwający pełną parą i rozpoczęliśmy dywagacje na temat wejścia w posiadanie jakiegoś dodatkowego źródła ciepła.
- Mam pomysł na epokowy wynalazek – wysapał Szef spod góry pierza i wełny – Łóżko elektryczne!
- Żaden problem – skwitowałam parując – kupmy koc elektryczny, podłóżmy pod prześcieradło i hulaj dusza.
- Sugerujesz, że nie jestem odkrywczy? – odsapał Szef i coś tam jeszcze skomentował, ale niezbyt dobrze słyszałam, bo mu się wełna rzuciła na twarz.
- W życiu, ale póki co – dziś nie mamy. Musimy wymyślić coś innego.
Wiedzeni nagłym impulsem oboje wysyczeliśmy:
- Kici, kici, kici…

- Jesteś podły, wiesz? – stwierdziłam, upychając swojego kota na odpowiedniej wysokości pod kołdrą – Jak są inne warunki pogodowe, to wywalasz Karola i wymyślasz mu od futrzanych worów.
- Nie słuchaj, Karolusiu, tatuś cię uwielbia – wyfuczał Szef spod futra, szczelnie okalającego mu twarz.

Wymianie uwag towarzyszyło uszczęśliwione mruczenie, dobywające się z trzech gardeł, albowiem Zofia przekopywała własnie korytarz pomiędzy kołdrami pierzanymi a wełnianą.

Byle do wiosny, kochani, byle do wiosny.

Komentarze