Wzdech, wzdech, czyli dylematy – notkę listom-do-syna poświęcam

Poświęcam Ci, Drogie listy-do-syna, bo sama się prosisz.

Pojawiają się coraz to nowe fakty, w związku z którymi muszę odbyć naradę wojenną z Szefuńciem. Chodzi bowiem o podjęcie życiowej decyzji związanej z ewakuacją. Stąd. Albowiem lina na szyi mi się jakby zaciska. Kierowniczek wygłosił dziś znamienne zdanie:
- Sama tu zostać nie możesz. Wykończą cię.
No wiem. Pytanie tylko, czy podjąć ryzyko związane z przeniesieniem się do innej jednostki. A może przeczekać? Cholera, no nie wiem.
Taka sytuacja już była – dokładnie rok temu. W powietrzu zawisła propozycja, abym została kierownikiem działu, ale w podległej nam jednostce. Oczywiście żaden awans – chcieli się mnie stąd pozbyć. Pamiętam jak dziś, że pojechałam do szpitala do Szefowej i powiedziałam jej o tym.
- Nie byłoby dobrze, żebyś odeszła z dyrekcji. Ale w tej sytuacji… Negocjuj. Co ugrasz, to twoje. I będziesz miała spokój. Nie mówiąc o tym, jaki spokój z działem będzie miał twój nowy dyrektor.
W ten dzień widziałam ją po raz ostatni. Potem było już coraz gorzej i gorzej, jakaś gorączka mózgu, odchodziła po troszku każdego dnia. Aż do 20 września. Dowiedziałam się pierwsza – zadzwonił do mnie kierowca Szefowej, który siedział tam cały czas i powiedział, że już.
Bardzo płakałam.
No i teraz mi sie to przypomniało.
Może to jest właśnie ten argument, którego szukam. Może nie przeczekiwać w szczuciu. Może zabrać dupę w troki i odejść, póki czas?
Ale jest jeszcze dylemat moralny. Nie bez znaczenia. Tam ktoś siedzi. Znaczy konkretna, miła ktosia o wdzięcznym, damskim imieniu Ewa. I wiadomo, że jak ja wejdę do pokoju, to ona wstanie. I wyjdzie. Oczywiście krzywda jej się nie stanie, bo nikt jej z firmy nie wyrzuci, nikt jej forsy nie zabierze. Po prostu pójdzie gdzieś indziej. No, ale…

I macie, baby, placek.
Idę se.
Walnę se głową w ścianę.
Albo pogadam z tym Szefem. I chyba jeszcze z Mamą. A może nawet z Tatą, który niemocą złożony gnije we własnym łóżku pokasłując, aż się ściany trzęsą.

I to by było na tyle.

Komentarze