Nieprawdopodobne historie

Tak, tak, ja się kształciłam w odpowiednim kierunku. Moje studia obejmowały również sporą część kulturoznawstwa, z antropologią i folklorystyką na czele. Mój promotor specjalizował się w legendzie miejskiej, a co za tym idzie – zgłębiłam tę tematykę, bo inaczej się nie dało. Wiem, czym się ta legenda charakteryzuje (ach te opowieści o czarnej wołdze, która porywała dzieci/kobiety albo o tym, jak komuś ucięło rękę, wystawioną nieopatrznie przez wybite w windzie okienko). W tym rodzaju opowieści nigdy nie da się ustalić konkretnej osoby, której coś się wydarzyło, miejsca, czasu. Zawsze dzieje się coś tuż obok nas, dopiero co i pani z sąsiedniego osiedla na przykład. Ale nie pani Kowalskiej, tylko sąsiadce sąsiadki.

A historia, którą usłyszałam wczoraj, przebija wiele rzeczy. I w dodatku generuje mieszane uczucia. Bo z jednej strony konstrukcyjnie nosi wiele znamion legendy miejskiej, ale z drugiej – wiem (z imienia i nazwiska), komu się (podobno) przydarzyła i dokładnie kiedy.
Uwaga, opowiadam.

Pewna koleżanka, nazwijmy ją Kasia, mieszka w Jaworznie na Śląsku. Parę dni temu wracała samochodem z imprezy. Droga, którą jeździ zwykle do domu, przed samym Jaworznem przebiega przez lasek. Nie jakieś tam lesisko, ale zawsze las. Godzina była późna, około 1.00 w nocy. Jedzie sobie Kasia, jedzie, aż tu nagle patrzy – przez całą szerokość drogi narzucane gałęzie. Dziewczyny jakoś nie tknęło. Zatrzymała samochód, wysiadła i dalejże odciagać gałęzie, żeby przejechać. Kiedy uwolniła już połowę drogi, a więc tyle, żeby dało się gałęzie jakoś ominąć, nagle ze strony, z której przyjechała, nadjechał samochód. Kierowca zachowywał się dziwnie. W miarę zbliżania się do samochodu Kasi coraz częściej naciskał klakson i migał długimi światłami. Dziewczyna się przestraszyła – w końcu las, noc, a ona sama. Jako że miejsce już było, wskoczyła do samochodu i rura stamtąd. Ale facet trzymał cały czas za nią. Trabił przeraźliwie, migał światłami i stwarzał napietą atmosferę. Dziewczyna bała się coraz bardziej, więc wyjęła telefon komórkowy i zadzwoniła do swojego taty, żeby wstał i wyszedł po nią przed dom, bo ze względu na okoliczności, bała się wysiąść z samochodu. Do domu miała niedaleko. Podjechała pod blok, wyskoczyła z auta i biegiem do taty. Prześladowca, o dziwo, też podjechał, też wyskoczył z samochodu i wtedy zdenerwowany tato rzucił się na niego z pięściami, wrzeszcząc, że prześladuje jego córkę. Kilka chwil trwało zanim chłopak dorwał sie do głosu. Ale jak już się dorwał, to poszedł na całość.
- Proszę pana, jak dojeżdżałem do miejsca, w którym pańska córka odciagała z drogi gałęzie, zauważyłem, że w międzyczasie jakiś facet wsiadł jej do samochodu! Przestraszyłem się, że zrobi jej krzywdę, więc zacząłem trąbić i migać światłami z nadzieją, że ona nie wejdzie do auta i nie odjedzie. A jak stało się niezgodnie z moimi oczekiwaniami, to jechałem za nią cały czas, bo miałem nadzieję, że w takiej sytuacji facet się wystraszy.
Kasia i tatuś zdrętwieli, rzucili się do samochodu, ale po pasażerze nie było śladu poza otwartymi tylnymi drzwiami. Zdążył zwiać.
Bezinteresowny „prześladowca” uratował prawdopodobnie dziewczynie życie.

I teraz tak: historia toczy się dokładnie wg przyjętego schematu legend miejskich. Ale dotyczy konkretnej, namacalnej i posiadającej imię i nazwisko dziewczyny, konkretnej daty i konkretnego miejsca.
Normalnie nie wiem, co o tym myśleć.

PS Jeśli ktoś zna podobną historię, to zapraszam. Ciekawość naukowa się we mnie obudziła.

Komentarze