2062
Jestem zła i jest mi przykro, dlatego nachodzą mnie falami różne wspomnienia, z którymi nie jestem zaprzyjaźniona. Do takich wspomnień należy moje pierwsze małżeństwo z ojcem Zuzi. Nauczyłam się, dzięki Bogu, podchodzić do tego racjonalnie i nie poświęcam temu fragmentowi mojego życia zbyt wiele uwagi. I tylko czasem pojawia się jakiś bodziec, który wydobywa z pamięci wszystkie te złe rzeczy. A potem to mija mi.
Bodziec nie musi być zresztą negatywny. Dziś akurat bodziec pozytywny nałożył mi się na trwającą, upierdliwą infekcję oraz wydarzenia z pracy - co tu kryć - niebudzące zadowolenia. I wylazło, świecąc gołą dupą. Bywa. Nikt nie jest doskonały.
Bardzo lubię patrzeć na kobiety w ciąży i towarzyszących im zaangażowanych przyszłych tatusiów. Lubię tę troskę, czułość w spojrzeniu, drobne gesty i uśmiechy. Myślę sobie wtedy, że oto nadciąga Nowy Obywatel i trafi w dobre, kochające ręce.
W ogóle lubię zaangażowanych tatusiów. I nie chodzi mi wcale o to, by byli jakoś szczególnie rozwinięci intelektualnie oraz świadomi rozbuchanych metod wychowawczych. Wystarczy, żeby kochali i okazywali to, będąc dobrymi dla własnych dzieci. Cieszy mnie sama chęć brania udziału, ten znak czasów, gdy tata przestał być świętym nieobecnym. Wczoraj byłam u takiego taty singla - on jako człowiek doprowadza mnie do rozpaczy, ale relacja z synkiem jest naprawdę przyjemna. A wiszące na lodówce kartki z deklaracjami "Kocham Cię, tatusiu" wyjątkowo ujmujące.
W każdym razie lubię te kobiety w ciąży, otulone ramieniem dumnych sprawców piętrzących się brzuchów. Myślę sobie wtedy, że ci faceci - świadomie lub nie - odkryli właśnie, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną. I że to nie ma nic wspólnego z maczyzmem, a wiele z emocjami, które stereotypowo przypisywane są kobietom. Najpiękniejsze wyznanie miłości czyni mężczyzna, który odrywa się od meczu (lub czegoś innego, co go akurat fascynuje i tu, teraz dziejesie), by polecieć do sklepu po lody czy kiszone ogórki dla ciężarnej żony. Bez focha. Bez pretensji.
To mnie ujmuje. Tego nie doświadczyłam.
Nieszczególnie opiekował się mną mój były mąż, kiedy byłam w ciąży. I właśnie dziś przypomniało mi się, jak to jeden, jedyny raz miałam ciążową zachciankę. Tylko jeden - bo uleczył mnie z takich szaleństw skutecznie i w mgnieniu oka, fantazję na temat kiszonej kapusty kwitując oburzonym: "Chyba zwariowałaś! Wiesz, która jest godzina?!". Ano fakt - była 22.00. Poszłyśmy więc z Zuzią, naówczas jeszcze bezimienną, spać.
Bo co niby można robić o 22.00?
A potem, prawem serii, przypomniałam sobie siebie, siedzącą na podłodze w rozpirzonym remontem mieszkaniu, w rozciągniętym dresie - jednym z nielicznych ciuchów, który mieścił ośmiomiesięczny z okładem brzuch - i dłubiącą coś z owym remontem związanego oraz rozmyślającą z tęsknotą nad chwilą, gdy będę mogła wreszcie oddychać jak normalni ludzie. Rozmyślania te zostały przerwane gniewnym: "Może się wreszcie ruszysz i chociaż poprzenosisz drzwiczki od szafek?". Przeniosłam.
W końcu ciąża to nie choroba.
I ten wyraz jego twarzy, gdy się złościł, że nie wychodzimy na żadne imprezy, a ja akurat dumałam czy opłaca się siadać, skoro bez pomocy nie wstanę.
I wyraz twarzy policjanta, który zatrzymał mnie do kontroli drogowej o czwartej nad ranem. Ta litość w jego oczach, przesuwających się z mojego śpiącego, nieobsesyjnie trzeźwego męża na ogromne brzuszysko (tydzień, wytrzymać jeszcze tydzień!) i spuchnięte dłonie, ledwo dosięgające kierownicy.
- Nie chcę dokumentów. Niech pani jedzie. Tylko powolutku i ostrożnie, dobrze?
Tak patrzę na te przyszłe mamusie, na czułe gesty ich mężów czy partnerów i robi mi się ciepło w środku. Nie czuję zawiści, raczej tęsknotę za czymś, czego nie miałam i nigdy już nie doświadczę.
***
A poza tym - dziś są urodziny mojej Mamy.
Wszystkiego najlepszego, Kochana. Za kilka dni wiosna!
Bodziec nie musi być zresztą negatywny. Dziś akurat bodziec pozytywny nałożył mi się na trwającą, upierdliwą infekcję oraz wydarzenia z pracy - co tu kryć - niebudzące zadowolenia. I wylazło, świecąc gołą dupą. Bywa. Nikt nie jest doskonały.
Bardzo lubię patrzeć na kobiety w ciąży i towarzyszących im zaangażowanych przyszłych tatusiów. Lubię tę troskę, czułość w spojrzeniu, drobne gesty i uśmiechy. Myślę sobie wtedy, że oto nadciąga Nowy Obywatel i trafi w dobre, kochające ręce.
W ogóle lubię zaangażowanych tatusiów. I nie chodzi mi wcale o to, by byli jakoś szczególnie rozwinięci intelektualnie oraz świadomi rozbuchanych metod wychowawczych. Wystarczy, żeby kochali i okazywali to, będąc dobrymi dla własnych dzieci. Cieszy mnie sama chęć brania udziału, ten znak czasów, gdy tata przestał być świętym nieobecnym. Wczoraj byłam u takiego taty singla - on jako człowiek doprowadza mnie do rozpaczy, ale relacja z synkiem jest naprawdę przyjemna. A wiszące na lodówce kartki z deklaracjami "Kocham Cię, tatusiu" wyjątkowo ujmujące.
W każdym razie lubię te kobiety w ciąży, otulone ramieniem dumnych sprawców piętrzących się brzuchów. Myślę sobie wtedy, że ci faceci - świadomie lub nie - odkryli właśnie, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną. I że to nie ma nic wspólnego z maczyzmem, a wiele z emocjami, które stereotypowo przypisywane są kobietom. Najpiękniejsze wyznanie miłości czyni mężczyzna, który odrywa się od meczu (lub czegoś innego, co go akurat fascynuje i tu, teraz dziejesie), by polecieć do sklepu po lody czy kiszone ogórki dla ciężarnej żony. Bez focha. Bez pretensji.
To mnie ujmuje. Tego nie doświadczyłam.
Nieszczególnie opiekował się mną mój były mąż, kiedy byłam w ciąży. I właśnie dziś przypomniało mi się, jak to jeden, jedyny raz miałam ciążową zachciankę. Tylko jeden - bo uleczył mnie z takich szaleństw skutecznie i w mgnieniu oka, fantazję na temat kiszonej kapusty kwitując oburzonym: "Chyba zwariowałaś! Wiesz, która jest godzina?!". Ano fakt - była 22.00. Poszłyśmy więc z Zuzią, naówczas jeszcze bezimienną, spać.
Bo co niby można robić o 22.00?
A potem, prawem serii, przypomniałam sobie siebie, siedzącą na podłodze w rozpirzonym remontem mieszkaniu, w rozciągniętym dresie - jednym z nielicznych ciuchów, który mieścił ośmiomiesięczny z okładem brzuch - i dłubiącą coś z owym remontem związanego oraz rozmyślającą z tęsknotą nad chwilą, gdy będę mogła wreszcie oddychać jak normalni ludzie. Rozmyślania te zostały przerwane gniewnym: "Może się wreszcie ruszysz i chociaż poprzenosisz drzwiczki od szafek?". Przeniosłam.
W końcu ciąża to nie choroba.
I ten wyraz jego twarzy, gdy się złościł, że nie wychodzimy na żadne imprezy, a ja akurat dumałam czy opłaca się siadać, skoro bez pomocy nie wstanę.
I wyraz twarzy policjanta, który zatrzymał mnie do kontroli drogowej o czwartej nad ranem. Ta litość w jego oczach, przesuwających się z mojego śpiącego, nieobsesyjnie trzeźwego męża na ogromne brzuszysko (tydzień, wytrzymać jeszcze tydzień!) i spuchnięte dłonie, ledwo dosięgające kierownicy.
- Nie chcę dokumentów. Niech pani jedzie. Tylko powolutku i ostrożnie, dobrze?
Tak patrzę na te przyszłe mamusie, na czułe gesty ich mężów czy partnerów i robi mi się ciepło w środku. Nie czuję zawiści, raczej tęsknotę za czymś, czego nie miałam i nigdy już nie doświadczę.
***
A poza tym - dziś są urodziny mojej Mamy.
Wszystkiego najlepszego, Kochana. Za kilka dni wiosna!
Nie żebym się tu jakoś chwaliła, bo to nawet nie w moim stylu, tym bardziej w okolicznościach tych.
OdpowiedzUsuńAle jeden moment stanu ciążowego utkwił mi na najbardziej. Wizyta u teściowej, okolica godz.23, chcica moja na truskawki się nagle odezwała, ( zima), mąż dyskretnie do zaprzyjaźnionych sąsiadów biegać zaczął... a Ci do kolejnych zaprzyjaźnionych...i tym sposobem do 1 w nocy siedzieliśmy, jadłam truskawki, bita śmietana, jakiś koktajl w końcu bo mrożone, z kompotu łowili, zaś dom pełen gości ku teściowej " radości " ;) taaa. i patrzyli jak wsuwam te truskawki; a ja bez wyrzutów sumienia wcinałam szczęśliwa.
Za kilka dni wiosna a u Ciebie już wiosennie się zrobiło, i całkiem przyjemnie ;)
Wszystkiego najlepszego dla mamy, bo jak nie jak tak!
Jakie cudowne!
Usuń@Mig: I tak właśnie powinno być! :)
UsuńMig - jakie świetne wspomnienie!
UsuńJa też nie doświadczyłam. Od byłego. Możemy sobie tylko pogratulować tych wszystkich innych rzeczy, których również na nasze szczęście nie doświadczymy i nie doświadczamy, od kiedy nasi byli stali się byłymi :))) Nie wiem jak Ciebie, ale mnie ten fakt bardzo cieszy. I zamierzam uczciwie świętować 10. rocznicę mego rozwodu :)
OdpowiedzUsuńJa będę za około 3 tygodnie świętować wejście w 5. rok rozwodu. :-(((
Usuń@Pies w Swetrze: Ja obchodzę w tym roku 17. rocznicę rozwodu. Ale Twoja fajniejsza, bo okrągła :D
Usuń@Milo: To, co piszesz, to jest koszmar jakiś. Trzymam mocno kciuki.
Gdzieś o tym czytałam, że nastała moda na podróże porozwodowe - analogicznie do poślubnych. Pal licho już ten ślub i to kaprawe małżeństwo, ale trochę żal, że sobie dotąd z okazji rozwodu nie fundnęłam jakiegoś fajniastego wywczasu. Teraz przy okrągłej rocznicy będzie trzeba to nadrobić :)))
UsuńTrzymam kciuki, oczekuję barwnej relacji :)
UsuńNajlepszego dla Mamusi, przede wszystkim zdrowia!
OdpowiedzUsuńMoja Ania też dzisiaj :)
A więc i dla Ani - spóźnione, ale przecież dobrych życzeń nigdy zbyt wiele!
UsuńDziękuję:)
UsuńWiesz, chyba się cieszę, że nie miałam ani jednej zachcianki żarciowej w ciążach. Chyba.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak zareagowałby małżonek. Z perspektywy czasu, z pełnym zrozumieniem jaki to człowiek, stwierdzam jednak, że dobrze się stało, że nic szczególnego mi się nie chciało. Byłaby kolejna przykrość i może właśnie ta tęsknota za czymś, czego już nie doświadczę.
Ech...
Wiesz, mnie chodzi o taką ogólną sytuację. Oczekiwanie. Radość. Czułość. Opiekę. Sram na kapustę, ja jej używam jako środka stylistycznego :)
UsuńNie miałam zachcianek również. Ogólnie to nie wiem czy byłam szczególnie zaopiekowana, Większość 1 ciąży przeleżałam w domu i szpitalu. Do szpitala daleko, mąż zapracowany,nie odwiedzał mnie za często.
OdpowiedzUsuńZ 2 ciąży było ok, i 2 letnia córunia u boku, również brak zachcianek.Może to i lepiej:)
Gdzieś widać coś we mnie niedobrego zostało z tego czasu.
UsuńWywalaj, nie ma co trzymać, niech nie gniecie.
UsuńWywalam jak szalona :D
UsuńNajlepsze życzenia dla Mamy. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu Mamy :)
UsuńU mnie nie było źle, po pierwszych kilku zachciankach, kiedy to "sprawca" musiał po nocy jeździć po stacjach benzynowych w poszukiwaniu zelkow haribo, zawsze w domu był zapas zelkow, ogórków malosolnych, coli i kisielu :-)
OdpowiedzUsuńPrzewidujący sprawca! I dobrze.
UsuńUroczy mężczyzna, doprawdy. Jak miło, że objawia się już tylko we wspomnieniach, byle jak najrzadziej. Uściski dla mamusi.
OdpowiedzUsuńZrobiło mi się jakoś smutno, czytając to. Przytulam mocno.
OdpowiedzUsuńPpM
Ano. Mnie też.
UsuńMi też smutno. A w pakiecie to powinno być - ta celebracja oczekiwania, choćby w wersji mini...
UsuńUściski!
Tedy ciszmy się, obserwując realizujących!
UsuńZ rozrzewnieniem wspominam okres ciąż. A szczytem szczytów dyplomacji było zachowanie mego męża w pierwszej. Córka odebrała mi wszystko, a moja wątpliwa uroda zbrzydła jeszcze o stokroć. Poziom hormonów oblekł mnie mgłą i się wówczas uwielbiałam. Uwilbiałam swój opuchnięty ryj obleczony pryszczami i prawie włosami na brodzie. Kazałam sie fotografować - jak nigdy. Dopiero po porodzie przejrzałam na oczy i pytam sprawcę - czemuś mi nie powiedział żem tak zbrzydła ! A on mi na to że ciąża to najpiękniejszy czas dla kobiety i trzeba zrobić wszystko bym tak czuła ! Nawet kosztem jego doznań. I potwierdzam w pierwszej ciąży sprawcą PIĘKNA tego czasu były hormony w drugiej mój mąż ! I za to mu dziękuję !
OdpowiedzUsuńWiwat TAKI mąż!!!
UsuńPowiem tak , nie smuć się ....pies mu mordę lizał a suka marsza grała. I tyle na ten temat. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKrócej się smuciłam niż napływały komentarze :)
UsuńTo ja, Dodo i moje kolene podejście do komentarza. Tymczasem już wiosna, już! Małżonek przeuroczy i jakże dobrze, że już były, niech go kaczki skopią.
OdpowiedzUsuńWIOSNA!
UsuńTak.