Nigdy nie wątp w skuteczność wycierucha

Zebranie we wspólnocie odbyło się wczoraj o 17 i uwieńczone zostało sukcesem. I to niebylejakim. Mało, że dokonano wyboru firmy do wykonania remontu. Mało, że podpisano zaprojektowaną przeze mnie uchwałę o dodatkowych wywozach śmieci na koszt poszczególnych właścicieli mieszkań. Mało, że nie było żadnych pyskówek i kłótni, a zebranie zakończyło się po godzinie w przyjemnej atmosferze. Mało, że niektórzy zostali towarzysko na pogaduszki i kawę.
Mało.
Bo przede wszystkim udało mi się sprowokować towarzystwo do zobowiązania się, że w lipcu wpłacą od dwóch do czterech czynszów z góry – na koszty remontu. I mam to na piśmie! Wszyscy obecni podpisali stosowne oświadczenia!
Jestem bogiem tego interesu, nawet własny chłop mnie pochwalił, a to już – Proszę Szanownych Państwa – nie byle co!
Wychodzi na to, że jestem przekonująca.
Tak bardzo się cieszę – ten remont zaplanowany jest od 2001 r. i dopiero nam uda się go zrealizować. I to po trzech miesiącach zarządzania bałaganem. Jest dobrze.
Z wykonawcą wynegocjowałam spłatę na raty, choć w pewnym momencie zaczynałam się obawiać, że to się nie uda. Jako taka mała wspólnota mamy znikome pole manewru. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie chce we wspólnotach pracować, bo zwykle nie płacą. Wychodzi na to, że jestem przekonująca, co?
No wychodzi.
Szef jest świetnym taktykiem, wiele rzeczy potrafi zaplanować co do joty. Ale słabo mu idzie rozmawianie z ludźmi. No to od tego jestem ja.
Niestety jestem też od prowadzenia księgowości – ja: humanistka z dziada pradziada! Dzieciom mówcie, żeby się uczyły wszystkiego i nie myślały, że coś się nie przyda. Skąd mogłam wiedzieć, że przyjdzie mi bawić się liczbami?
Przyszły tydzień zapowiada się burzliwie: w poniedziałek rano muszę dostarczyć wykonawcy projekt umowy, który powinnam właśnie przygotowywać, zamiast bajki pisać na blogu; we wtorek po południu nasiadówa w spółdzielni; w środę jadę na kontrolę do naszej jednostki w Bielsku – Białej; w czwartek podpisanie umowy i ustalenie daty rozpoczęcia prac; w piątek… byle do piątku! A przecież oprócz tego normalnie pracuję, prowadzę dom i staram się mieć znajomych :o)
Już tęsknię za drugą-mamą i Krynią, chętnie pobyłabym z nimi obiema lub każdą z osobna. Widzi mi się, że mniejsze szanse mam na rudą, a większe na czarną, bo bliżej mieszka i to po prostu łatwiejsze.
Książki mi leżą. Chce mi się czytać. Telewizornię zarzucam i tak nie dają nic wartego uwagi.
A w następnym tygodniu mam tzw. ZPCz w spółdzielni, czyli coś takiego jak walne zgromadzenie wspólników w spółce i muszę się do tego solidnie przygotować.
Podgonię jeszcze księgowość we wspólnocie, bo znowu leży kilka dni, napiszę pismo do gminy, żeby nam wyasfaltowali drogę dojazdową (odmówią), pogrożę dłużnikowi.

Na życzenie Potomstwa zmajstrowałam dziś pyszną zapiekankę z bakłażanem (u nas na taki obiad mówi się z zadowoleniem: jaki ładny obiadek! I nikt nie zginął!), a jutro obiad gotuje Szef. Uwielbiam to nie tylko dlatego, że sama nie muszę nic robić, naprawdę ma talent i świetnie mu wychodzi. A więc na niedzielnym stole pojawi się botwina i ja chromolę, że nie jem zup.

Mniam!

Komentarze