Znienackowe spotkania

Zrobiłam absolutnie wszystko, co w mojej mocy, czyli zwaliłam na Szefa większość spraw, które z przydziału miałam załatwić, a ten złoty człowiek, jak zwykle, stanął na wysokości zadania. I przybyłam przed dworzec w Ligocie na jakieś 7 minut przed drugimi-rodzicami. Zadzwoniłam do drugiej mamy, niewinnym głosikiem pytając:
- A gdzie ty jesteś, kochana?
- A w pociągu. Dojeżdżam do Ligoty. A gdzie ty jesteś?
- A przed dworcem stoję.
- A nie gadaj!!! – ucieszyła się druga-mama wyraźnie, co mi niezwykle schlebiło.
Jak się uporałam z cieniem (żeby był na samochodzie), butelką z niemoralną, marynarką, kluczykami i torebką, zauważyłam, że macha do mnie jakaś urodziwa istota, której nie rozpoznałam z powodu prywatnej ślepoty. Niemniej, jako że komórki (w mózgu, w mózgu!) mi się czasem zderzają, doszłam do wniosku, że to osławiona urocza dama, która również oczekiwała pod dworcem, kisnąc sobie w upale. Jak na to wpadłam, natychmiast zaczęłam odmachiwać uroczej radośnie, nie bacząc na fakt pozostawania na środku przejścia dla pieszych i pan w BMW się na mnie trochę zdenerwował. Bo ja z serca odmachiwałam, więc intensywnie i dość chwilę…
No dobra, ledwie się z Krysią wymieniłyśmy kilkoma uprzejmościami, a już z czeluści dworca wychynęli bohaterowie dnia. I coś wam powiem: sprawdziłam dokładnie! Druga-mama miała AB-SO-LUT-NIE czyste nogi! Kłamczuszka!
W dodatku jest chuda jak patyk, widać obłe kształty zostawiła w domu. No cóż – ja nie wymagam, żeby wszystko ze sobą do Katowic przywoziła…
Rzuciłyśmy się na siebie, postawą podkreślając emocjonalny głód kontaktów, co drugi-tata zniósł z prawdziwą godnością i nawet wielokrotnie nie podkreślił swojego zdania na nasz temat. Potem się okazało, że w przychodni trzeba bulić oraz czekać, więc druga-mama cichaczem buliła, a my czekaliśmy, bezlitośnie pokpiwając sobie z amnezji drugiego-taty i opowiadając mu różne historyjki z czasu, który odszedł w zapomnienie z powodu przykrości, a pozostał w pamięci z powodu anegdotek i takich tam.
A potem się okazało, że drudzy mają pociąg na styk, więc tylko pokłusowaliśmy na peron i rozstaliśmy się z żalem.
Z tego żalu bezwstydnie udałyśmy się z Krysią do pobliskiej mordowni, gdzie spędziłyśmy przemiło jedno piwko i dwie mineralne.
No i trzeba było wracać do domu.

Dobry był dzień, bo od drugiej-mamy bije światło, drugi-tata jest zgryźliwy jak zwykle, a Krysia ślicznie wygląda w nowej fryzurze za te idiotyczne 20 euro.
I nawet praca mi tego dnia nie zepsuła.
Zwłaszcza, że z wywiadówki wynika, że uporczywe bicie dziecka klamrą od paska po głowie, wiązanie do kaloryfera (zimnego!) i głodzenie dają efekty!

Komentarze