2242
Doszło w końcu do spotkania na szczycie, czyli w wiatrołapie. Dodatkowe atrakcje polegały na przechodzącej po nas Zuzi i skaczącym po nas psie, od którego oganiałyśmy się jak od upierdliwej muchy, by w końcu zamknąć go, a właściwie siebie dla świętego spokoju. Średnio świętego, gdyż wydawał odgłosy - w końcu miał dla siebie tylko 160 m, a my aż 5. W międzyczasie stałam się szczęśliwą posiadaczką drugiej flikflakowej torebki w stylu lekko psychodelicznym, w związku z czym weszłyśmy na wyższy stopień wtajemniczenia składając buty z torebkami. Ogólnie było bardzo zabawnie. Widać, że niewprawiona, bo gdy otwarłam szafę obuwniczą, to się zapowietrzyła. A przecież to zaledwie ze 100 par. Na oko. No co? Jak nas przyciśnie, zrobię kiermasz i trochę jeszcze pożyjemy. Tak gdzieś po dwóch godzinach zadzwonił do niej mąż z wyraźnie słyszalnym okrzykiem: Gdzie ty jesteś?!!! , na co bez zmrużenia oka odparła: U pacjenta . Byłoby to nieomal prawdą, bo usiłowała nawet wypytać o zdrowie poszczegól...