Odcinek pierwszy, czyli: jak zostać Maryją Dziewicą

Na wstępie oczywiście nie napiszę, że (mimo posiadania hiperdokładnej mapy) zgubiliśmy drogę na lotnisko. Ale nic to – wszak wszystkie drogi prowadzą ponoć do Rzymu, a w samochodzie miałam balast w postaci obojga Rodziców, którzy nieustannie urozmaicali mi to zagubienie się poprzez spory różne oraz wymianę zdań na aktualne tematy. Nie nadmienię także, że ich wersje zwykle różnią się dość znacznie. Tak więc nudno nie było, a ja – osoba wielce przewidująca – posiadałam spory zapas czasu. Oczywiście wtajemniczeni wiedzą, że to wyłącznie z powodu tzw. rajzefibra – i tak nie mogłam już usiedzieć na tyłku.
Nie napiszę również, że nowy terminal Pyrzowice otwarły w dzień po naszym wyjeździe, więc tłok był nieludzki, a kwestia okienek biur podróży wydających bilety – rozwiązana w najidiotyczniejszy z możliwych sposobów.
Napiszę natomiast: Drogie Panie, nigdy, przenigdy nie róbcie żadnych zakupów na strefie wolnocłowej w Polsce, bo chyba nigdzie na świecie nie jest tak drogo do cholery!!! Absolutnie nigdy i NIE!!! Mało mnie szlag nie trafił, jak zobaczyłam ceny na tejże strefie w Egipcie.
Lot był nudny, czterogodzinny i nocny, więc obsługa nawet nam filmu nie puściła, niemałą atrakcję stanowili natomiast nasi sąsiedzi za plecami, którzy postanowili rozpocząć imprezę już na pokładzie i dali nam popalić, że hej. Na szczęście okazało się, że jadą do innego hotelu.
W Hurghadzie na lotnisku trzeba wykazać się nie lada przebiegłością, o czym mieliśmy niestety nikłe pojęcie, gdyż wiedzę zdobywaliśmy dopiero podczas pobytu. I – Kochani – żaden przewodnik Wam tego nie opisze! Otóż normalna polska rodzina, przybywając tam na wakacje, powinna mieć już z góry ustaloną taktykę: ojciec (nie przebierając w środkach typu: łokcie, kolana i bagaż podróżny) winien nie słuchając nikogo, rzucić się natychmiast do okienka z wizami; matka (gryząc, drapiąc, łkając i jodłując) do okienka pieczątkującego wizy; a dzieci – niech się uczą survivalu. Bo w Egipcie jest zupełnie inaczej niż u nas – tam każdy zatrudniony facet musi znaleźć jakieś uzasadnienie dla swojego bytu, więc paszporty sprawdza ci przynajmniej 15 osób za każdym razem, włączając dziadka klozetowego, a wszystkie czynności rozdzielić należy tak, by utworzyło się maksymalnie dużo kolejek, co jest niezwykle atrakcyjne o 4 nad ranem.
Jako że my nie znaliśmy realiów, to kulturalnie ustawiliśmy się najpierw w jednej, a potem w drugiej kolejce, więc po wszystkim musieliśmy zapinkalać jak wściekli, poganiani przez niezliczone rzesze tambylców, sprawdzających wielokrotnie nasze paszporty.
Wreszcie dotarliśmy do autokaru, gdzie natychmiast z radością powiadomiono nas, że wery sory, ale nie ma dla nas miejsca w hotelu, hahaha. Byłam taka zmęczona i śpiąca, że nie było mnie stać nawet na szlagtrafił – uznałam, że coś z nami muszą zrobić, prawda? Musieli i zrobili. Cóż to było za przeżycie: tysiące kilometrów od domu, pustynia, charkocząca ludność i nie ma dla nas miejsca w gospodzie, oby się trafiła jakaś stajenka, głodna jestem, śpiąca jestem, Egipcjanie w recepcji hotelowej o 4.30 pracują jeszcze wolniej niż zwykle (choć to wydawać się może niemożliwe), gdzie jest boy z moimi walizkami, czemu nikt nie dał nam pościeli i ręczników dla dziecka i w ogóle super. W końcu życzliwy nosiciel walizek poinstruował nas, jak włączyć klimatyzację i zainkasował za to zaledwie dolca! Padliśmy na 10 minut, a następnie uznaliśmy, że jest już taka pora, że szkoda czasu na spanie, więc wbiliśmy się w plażówki i poszliśmy na śniadanie. A potem nad morze, gdzie uczciwie przespaliśmy ze dwie godzinki w warunkach ekstremalnych (ale pod parasolkami!).
CDN

Komentarze