Odcinek trzeci – fascynująca potrzeba uszczęśliwiania bliźnich

Egipcjanie mają zadziwiającą potrzebę obdarzenia czymś każdego napotkanego bliźniego. Najchętniej odpłatnie, oczywiście. Jeśli nadzieja na wciśnięcie bliźniemu o białej skórze (białe skórzane portfele, hehe) czegokolwiekabądzia jest nikła, statystyczny Egipcjanin natychmiast postanawia umilić mu życie serdeczną rozmową. Dialogi są absolutnie standardowe i zaczynają się zawsze tak samo:
- Łer kam ju from?
- Poland.
- Oooo! Jak si masz?!
- Dziękuję, dobrze.
A potem następuje seria maniakalnych prezentacji wszystkiego, co nie jest na stałe przytwierdzone do podłoża (za szybko nie ucieka), ale to przecież też nie problem, bo jak chcesz, Polaku, to sprzedamy ci własną matkę, grobowiec faraona i karabin dziadka.
Wariacje dialogu z „łerkamjufrom” też się zdarzają i bywają zaskakujące:

- Łer kam ju from?
- Poland.
- Oooo! Jak si masz?!
- Dziękuję, dobrze.
- Bardzo dobrze, zajebiście???
Pffff…*

- Łer kam ju from?
- Poland.
- Oooo! Jak si masz?!
- Dziękuję, dobrze.
- Mucha rucha karalucha!!!
- Aj beg ju pardon???
- Mucha rucha karalucha!
Dalej rozmowa toczy się po angielsku:
- Wiesz, co to znaczy, lady?
- Wiem.
- Powiedz mi!
- Nie, to bardzo nieładnie.
- Hej, powiedz mi!
- Mucha to fly.
- Rucha! Rucha karalucha!!!
- Nie mów tak, bo to bardzo brzydko, naprawdę.
- MUCHA! MUCHA RUCHA KARALUCHA!!!
Pffff…*

- Łer kam ju from?
- Poland.
- Oooo! Jak si masz?!
- Dziękuję, dobrze.
- Studiowałem w Polsce przez kilka lat. To piękny kraj…
( O)(O )**

- Łer kam ju from?
- Poland.
- Oooo! Jak si masz?!
- Dziękuję, dobrze.
- I hew a speszyl ofer for ju!
(Tu załamanie nerwowe, bo to już 86. specjalna oferta for mi w tym dniu)

Jeden jedyny raz spotkaliśmy sprzedawcę na poziomie. To była perfumeria, a on był właścicielem. W dodatku nie takim kramikowym – właścicielem pełną gębą, z pracownikami skaczącymi na każde jego skinienie. Przesiedzieliśmy u niego ponad dwie godziny.

Tak wyglądają ściany w egipskiej perfumerii:
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

A tak wygląda sufit:
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

A spójrzcie tylko na te flakoniki!

żabki
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

krokodylki
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

kwiaty paproci
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

słoniki
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

żółwiki
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

i moje ulubione – palemki kokosowe
Photo Sharing and Video Hosting at Photobucket

Posadził nas na kanapach w klimatyzowanym pomieszczeniu. Polecił zrobić dla nas pysznej czerwonej herbaty. Poczęstował własnymi (!!!) papierosami. Na wstępie poinformował, że u niego ceny są oficjalne, wynoszą tyle a tyle za gram perfum, bo z tego płaci 15% podatek i on się nie targuje. Uprzedził, żebyśmy nie czuli się zobowiązani do kupowania u niego czegokolwiek, że jeśli nie zechcemy, to nie ma sprawy – be my guests! Był zachwycony, że mówimy po angielsku, bo Polacy to taki sympatyczny, radosny naród, tylko oni w ogóle nie mówią po angielsku! Zabawiał nas rozmową na różne tematy. Przy tym demonstrował perfumy – zachwycony, że nie chcemy tych europejskich, tylko jego rodzime – egipskie. Wysmarował nas olejkami nawet pod kolanami, bo już nie było nigdzie wolnego miejsca! Opowiedział o swoim bracie, który mieszka i pracuje w Niemczech, pokazał nam zdjęcia swojego pełnej krwi arabskiego konia i opowiadał dowcipy.
Naszym znajomym, którzy kupili perfumy dołożył gratis olejek z aloesowy i piekne flakoniki na perfumy. Zaproponował zapłacenie kartą, a kiedy okazało się, że nie można nawiązać połączenia, spakował im wszystkie zakupy w piękne pudełeczka, zabezpieczył przed stłuczeniem w samolocie i wręczył do rąk.
Nie chcieli wziąć, informując, że odbiorą następnego dnia – płacąc.
Żachnął się – no wybaczcie… Przecież wiem, że przyjdziecie…***
Like in Europe… (tu westchnęła)

Wierzcie mi, że pod koniec pobytu w moich majakach sennych pojawiała się polska ekspedientka. Taka, co to podchodzi do ciebie i pyta:
- Czy mogę w czymś pani pomóc?
A jeśli nie potrzebujesz – zwyczajnie odchodzi.

Ogólnie ten nachalny, południowy sposób bycia doprowadza mnie do szaleństwa. Nie znoszę bowiem, gdy dotyka mnie ktoś obcy, zwłaszcza obcy facet. Nie lubię się powtarzać. Moje „nie” znaczy właśnie „nie” i nie chcę mówić go po 15 razy.
I nienawidzę przekradać się pod ścianami albo przemykać biegiem w celu uniknięcia czyjejś serdeczności i otwartości****.

* uchodzi powietrze
** gały
*** pewnie, że przyjdą, on tam ma kolegów
**** która w dodatku przenigdy nie jest bezinteresowna

Komentarze