Wielki powrót

Wróciłam z zaświatów.
Zaświaty w tym wypadku były obszarem terytorialnym naszego regionu (województwa śląskie i opolskie). Umęczyłam się strasznie. Niby przejechałam tylko 300 km, ale prawie cały czas w ruchu miejskim o wyjątkowym natężeniu. Stań, rusz, przyspiesz, zwolnij, hamuj, przyspiesz, stań, rusz, przyspiesz itd. Koszmar. A nie zapominajmy, że panów trzeba było bawić lekką i dowcipną rozmową na poziomie i przez cały czas. Oprócz tego wchodziłam z nimi do każdej jednostki, wzywałam szefa, przedstawiałam, srutututu. A potem się zmywałam, bo w końcu ja nie byłam na kontroli, więc nie ma sensu dokładać ludziom dodatkowych emocji. Taka centrala na kontroli to i tak są megaemocje. Oczywiście nie wszędzie mi się udawało, bo ostatecznie wiele osób znam, a jeśli nawet nie osobiście, to telefonicznie i niektórzy nie chcieli mnie wypuścić, więc piłam tę kawę za kawą i byłabym się świetnie bawiła, gdyby nie skok ciśnienia z powodu tej kawy. Najśmieszniej było w mieście zamieszkania i zameldowania, gdzie dyrektorka po prostu zwiała kontrolerom, żeby posiedzieć ze mną i poplotkować (hehe). Ogólnie było bardzo miło i kulturalnie, panowie byli uprzedzająco grzeczni, mało brakowało, a otwieraliby mi drzwi od samochodu (Bukietowa). Największą tragedię przeżyli, kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby zatankować i ja naturalnie zobiłam to sama (niedoczekanie, żeby ktoś dotykał mojego autka), a oni siedzieli w samochodzie i ich męska duma cierpiała katusze.
Zrobiłam im przerwę w podróży, zabrałam do cukierni, bo wiadomo – mężczyźni i słodycze to jedność. Wszystko odbyło się na moim terenie, więc w wybranym przeze mnie miejscu (najlepsze ciastka na Śląsku, śmiem zaryzykować twierdzenie). Chciałam im postawić tę rozrywkę z własnej kasy, ale nie pozwolili, zapłacili, obsłużyli, a potem zrobiła się rewolucja w cukrze, więc przycichli zachwyceni i do końca dnia mieli pozytywne nastawienie do życia. W związku z powyższym kontrola szła, jak po maśle. Moje jednostki się spisały, a ja przecież też (ciastka, ciastka!), więc usterek chyba nie będzie.
Panowie rozochocili się do tego stopnia, że pokrzyczeli mojego kierownika, kiedy na koniec dnia usiłował jeszcze sprzedać mi jakiegoś syfa i zabronili mu mnie denerwować, co kierownik przyjął z dziką radością.
No i zarobiłam dwie paczki (oczywiście minus koszty). A to nie bez znaczenia.

Nowości lokalne.
Sąsiadka, załamana postępowaniem Baby Jagi, wymiękła i przed Czartkiem rozsnuła się wizja bezdomności. Okazało się jednak, że jakaś dobra dusza już czekała, więc nie wyląduje matoł na ulicy, tylko w domu: jeden na jeden z miłą panią. Wobec powyższego gościmy kota na koloniach po raz ostatni, a w weekend odbiera go nowa właścicielka. Myślę, że będzie im dobrze razem, bo to wyjąktkowo wdzięczne zwierzątko i straszny pieszczoch, więc niewątpliwie chwyci ją za serce od pierwszego wejrzenia i już nie puści. Przewiduję, że po kastracji zrobi się już kompletnym melepetą w stylu Karola i dziewczyna będzie w nim miała najlepszego przyjaciela po kres dni. Ciekawe czy to się nie rozwinie w poważniejsze okocenie, bo taki przyjazny kot (na pierwszy rzut) pozytywnie nastraja do meldowania w domu kolejnych lokatorów.
Co do Jagi, już wiemy, że jest elementem absolutnie antyspołecznym i nie będzie miała przyjaciół kocich ani psich do końca świata.
Jaki z tego wniosek? Jak chcecie kotka – bierzcie na początek raczej kocurki. Lepiej się dostosowują i nie są terytorialne, więc nie walczą o swoje. Inna rzecz, że zwykle jeśli ludzie są pogodni i pozytywni, to ich zwierzęta również. Stwórz dobrą atmosferę w domu, a wszyscy będą chcieli zamieszkać.
Ja to nawet nie mogę podnieść w domu głosu, bo zaraz przybywa Karol, siada koło mnie, dotyka mnie łapką i patrzy w oczy, żebym się uspokoiła i zamknęła. No i co mam robić w takiej sytuacji? Zamykam się i tyle.

Dobrze, że dziś czwartek. Mam rewolucyjne plany na popołudnie: wrócę do domu, sporządzę posiłek, zjemy, ja się wykąpię i z lekturą udam się do sypialni.
Ciekawe czy uda mi się wytrwać w tym obrazoburczym postanowieniu.

Komentarze