Być ojcem

Mam dobrą wiadomość. Być
ojcem jest bardzo łatwo

Wystarczy tylko spełnić kilka warunków. Te warunki nie
są skomplikowane, każdy może sobie z nimi poradzić.

Trzeba chcieć
Po pierwsze, trzeba po prostu chcieć nim być. Być ojcem, czyli dorosłym
facetem. Mieć już za sobą zabawę. Niektórzy mają ją za sobą w wieku 20, inni 40
lat. A inni nigdy. Ale żeby mieć dziecko, trzeba o tym myśleć z minimalną
choćby przyjemnością. Jak nie, to lepiej po prostu nie mieć. Pozornie mała
rzecz, ale kluczowa.

Bo jeżeli się nie chce Jeżeli się nie chce, to wtedy wizja dziecka sprowadza
się powoli do obrazu czegoś, co się na przykład do ubrania przyczepiło.
Przyczepiło i nie można tego usunąć. I tak jest przyczepione, że ani strzepnąć,
ani uprać. Jest stale, 24 godziny na dobę, dzień po dniu, całe już życie. Coś
się do mnie przyczepiło – tak, niestety, traktuje dzieci wielu ojców, którym
zdarzyły się one nie dlatego, że chcieli, ale dlatego, że się zdarzyły.
Najczęściej, bo mieli wpadkę, albo dlatego, że kobieta chciała, a oni nie
bardzo umieli powiedzieć nie.

Co do pierwszego, zostawiam to, bo nie piszemy tu podręcznika antykoncepcji.
Jedna uwaga: jeśli się nie chce dziecka, warto o to zadbać samemu.

Co do drugiego, czyli „nie umieli powiedzieć nie”. To dotyczy często
miłych, grzecznych chłopaków, takich, co to się ich mamusie – a potem żony,
które dostały ich prosto od mamuś – nie mogą nachwalić. Nie chce taki, żeby
kobieta patrzyła na niego ze smutną miną, obrażała się albo nie daj Boże
płakała. Więc powtarza: tak, tak. Jedno za drugim, jak w wierszu Herberta,
tylko bez tej drugiej części, która w wierszu jest: nie, nie. Do sklepu skocz:
tak, tak. W niedzielę do rodziców: tak, tak. Na wakacje z teściową: tak, tak.
Dziecko: tak, tak. A potem, po paru latach, zostaje taki kierownikiem czegoś
tam albo nawet dyrektorem – bo czemu ma nie zostać? – i wtedy na boku czerwony
samochód (no, chociaż samochodzik) i sekretarka z nogami do samej ziemi. A
dziecko? Dziecko? Aaa, dziecko. No przecież – myśli – biegałem w nocy po
pieluchy, jak zabrakło. Teraz to niech się żona zajmie. Chciała, to ma.

Po pierwsze więc, trzeba chcieć być ojcem. A po drugie?

Kochać kobietę

Po drugie, trzeba kochać kobietę, z którą to dziecko chce się mieć. A jak już
nie kochać, to co najmniej lubić, pożądać i być z nią chociaż trochę
zaprzyjaźnionym. Bo jak się jej nie lubi, to trudno polubić dziecko, które się
z nią ma. Czasem to się zdarza, ale w zasadzie trudno.

Dziecko też człowiek

Po trzecie więc, warto zauważyć, że dziecko – dziewczynka, chłopiec – to też
człowiek. Nawet jak ma rok. Nawet jak ma dwa miesiące. Nawet jak ma dwa dni.
Miły i komunikatywny. Bardziej niż wielu dorosłych. Że kupę robi? Robi, bo
chce. W podcieraniu pupy nie ma nic uwłaczającego, co właściwie każdy powinien
wiedzieć z własnego doświadczenia. Chyba że nawet wobec siebie traktuje ten
zabieg jako upokorzenie. Ale wtedy raczej powinien poprosić o radę psychologa.

No więc człowiek taki, dość mały na początku, mruczy, kwęka, śmieje się i
płacze. Śmieje się Do ojca się śmieje. Bo go widzi. Więc jeśli człowiek chciał
mieć dziecko i lubi kobietę, z którą je ma – nic mu specjalnie nie przeszkadza
w tym, żeby ten uśmiech zobaczyć – to nagle ma szansę zauważyć, że ktoś
uśmiecha się ze szczęścia na jego widok. Ze szczęścia. Na jego widok. Bezcenne.

Można to przegapić. Ale zwykle znaczy to, że nie spełniło się któregoś z
poprzednich warunków. A poza tym można to przegapić jeszcze z dwóch poważnych
powodów.

Nie przegapić, bo małe

Naprawdę jest małe, na początku ma zwykle około 50 centymetrów, a nawet po paru
latach niewiele więcej niż metr. Gdzie mu tam do różnych rzeczy, które mają po
kilka metrów – jak na przykład samochody – albo po kilkadziesiąt, jak samoloty,
którymi się czasem lata, albo kilkaset, jak biurowce, w których się pracuje.
Gdzie mu tam nawet do tych mniej więcej dwóch metrów własnego ojca. Można
przegapić, kiedy człowiek skupia się na sprawach wielometrowych.

Nie przegapić, bo ciche

Szczególnie – i to jest drugi powód przegapiania – że kiedy małe dziecko jest
miłe i spokojne, mówi dość cicho. Mówi cicho: „Tatooo „. I można tego
nie usłyszeć. Słucha się wypowiedzi jakiegoś posła w telewizji. Albo tego, co
mówi ktoś znajomy przez telefon. Albo Leo Beenhakker o składzie na mecz. Albo
jeszcze czegoś lub kogoś. A dziecko chce coś opowiedzieć albo zapytać, ale mówi
cicho. W każdym razie póki jest miłe i się jeszcze nie rozkręciło. A na dodatek
czasem mówi dość niewyraźnie.

Bo kiedy się rozkręci, to wtedy nie jest ciche. Wrzeszczy. Nie słuchasz mnie,
to będę wrzeszczał, skakał, piał, fikał koziołki. Tak chyba myśli. Wtedy
oczywiście zwraca się na nie uwagę, ale po to tylko, żeby uspokoić. Uciszyć.
Doprowadzić do porządku.

Patrzy wtedy na nie taki jeszcze przed chwilą nieco nieuważny ojciec jak na
wściekłą małpę, wyszczerzonego pawiana, którego trzeba żelazną ręką chwycić,
buzię zamknąć i na glebę, i co sobie będzie smarkacz (smarkula) pozwalać! A
taki ludzik – w zaparte, już wściekły: -Nie dasz mi rady! A nawet jak dasz, to
ci tego nie zapomnę. Nie zapomni. Nagle mówi parę miesięcy później: „A
pamiętasz, tato, jak wtedy się zdenerwowałeś?”.

Mówić do
dziecka

I przypominaj sobie, chłopie, kiedy się zdenerwowałeś! Ale nie ma się co bać,
jeśli teraz do ciebie mówi, to znaczy, że ty, ojciec, teraz słuchasz. Zauważ,
słuchasz! I zamiast zapadać się w jakieś takie: „O k , co ja znowu
narobiłem, zawsze nie tak „, po prostu możesz powiedzieć: „No tak,
zdenerwowałem się, każdemu się może zdarzyć”. Bo mimo że dziecko ma tylko
mniej więcej metr i mówi cicho, a na dodatek dość niewyraźnie, to – zgodnie z
punktem trzecim tego, co powyżej – dziecko też człowiek i ojca zrozumie.

Więc szósty warunek łatwego bycia ojcem jest taki, że się do dziecka mówi. O
sobie i o nim.

Dać choć trochę czasu, uwagi i sympatii

I kolejna dobra wiadomość. Nawet jeśli ojciec raz czy drugi nawrzeszczy i co
więcej, nawet jeśli przeprosi, to i tak dla dziecka pozostanie supermanem.

I tak w ogóle to nie ma czego się bać. Dzieci są bardzo odporne. I to chyba
punkt siódmy (pierwszy – chcieć, drugi – kobietę lubić i pożądać, trzeci – że
też człowiek, czwarty – nie przegapić, bo małe, piąty – nie przegapić, bo
ciche, szósty – można do niego mówić). Otóż dzieci są produktem wysokiej
jakości, bardzo odpornym na niezręczność, a nawet, odważmy się to nazwać,
głupotę ojców (także obydwojga rodziców). Oczywiście nie skrajną głupotę. Ale
taką normalną, która każdemu się zdarza, owszem. Nie można ich łatwo połamać,
jak im źle, to raczej sygnalizują, nie mają przesadnych wymagań serwisowych. Potrafią
do maksimum wykorzystać nawet niewielką dawkę czasu, uwagi i sympatii, które
typowy ojciec im poświęca. I dzięki temu wybaczyć ten ocean braku – czasu,
uwagi i sympatii – z którym poza tym mają do czynienia.

A to, czy kosztują średnio, czy bardzo drogo, też zależy od rozsądku rodziców.
Coś tam zawsze kosztują. Ale umówiliśmy się, że zabawki dla ojca nie są już
takie ważne.

Pamiętać, że rośnie

Zresztą ojciec jest zawsze w niedoczasie. I to chyba po ósme. Dzieci bez
przerwy i nieznośnie rosną. Przyzwyczaił się człowiek do tego, że jest takie w
starszakach, w przedszkolu, a ono już w drugiej klasie. Miało być w drugiej, a
tu już nagle – w piątej. Wyszedł ojciec do pracy, wrócił, a tu już liceum. I
nagle, przypomina sobie, że nie dokończył z przedszkolakiem rozmowy o relacji
krasnala z królewną Śnieżką, nie omówił w drugiej klasie tego, skąd się biorą
pioruny, w piątej nie przedyskutował dostatecznie dokładnie kwestii
politycznych Więc staje pokornie pod drzwiami dziecka, które jest w liceum, i
mówi: „A z tą królewną „, i czeka.

Czasem usłyszy odpowiedź, a czasem nie. Ale to już właściwie nie dotyczy spraw
związanych z dzieciństwem. To są już sprawy między dwojgiem dorosłych ludzi.

O czym z własnego doświadczenia opowiedział nieco spóźniony ojciec Paweł Lente.


Autor jest praktykującym psychoterapeutą

Komentarze