Gotowanie to wyzwanie

Ogólnie to ja nawet lubię gotować. Ba! Więcej: umiem. Liczne przykłady ustne i pisemne to potwierdzają. Niestety zwykle w takich śmiałych teoriach tkwi „ale”.
Więc… ale:
- w tygodniu zwyczajnie nie mam czasu, bo jak wracam do domu, to grupa mi wyje z głodu i żąda posiłku jak najszybciej, bo musi wyjść;
- po całym dniu pracy siada mi natchnienie oraz wyobraźnia;
- u mnie się nie toleruje zbytniej powtarzalności;
- właśnie mi zabrakło jakiegoś produktu;
- zdania na temat „co się komu chce” są podzielone (zwykle na trzy);
- i inne.

Podstawowym kryterium staje się czas przygotowania, ergo: niekłopotliwość i niewyrafinowanie. O pieczeniu mięs mowy nie ma. O godzinie na przygotowanie posiłku mowy nie ma. Wczoraj był ryż, więc o ryżu mowy nie ma. Potomstwo chce bez mięsa, a Prezes wręcz przeciwnie, o czymś wspólnym mowy nie ma. Koty też preferują posiłki mięsne, bo się załapują na przygotowania, ale o kierowaniu się kocim widzimisię mowy nie ma. Ja preferuję bezmięsne i niekoniecznie na słodko. W zamrażalniku mam kupę ziemniaczków i frytek, a nie da się zrobić ziemniaków z frytkami.

Szukam natchnienia.
Dziś już pewnie nie zdążycie, ale nie szkodzi – pobudźcie wyobraźnię mą na: jutro, pojutrze, resztę życia.
Tymczasem wpadłam na pomysł, żeby skoczyć do „Złotego osła”. Będzie szybko, bezmięsnie, z surówkami i urozmaicenie.

Ale się nagotowałaaaaaammm…
Dzisiejsze menu (do wyboru):
- zapiekanka ziemniaczana z kiszoną kapustą i grzybkami,
- tarta z białą fasolką;
- zapiekanka z brokułami.
Do tego surówki (do wyboru):
- marchweczka (rach ciach ciach),
- selerek na słodko,
- buraczki,
- czerwona kapusta z sosem vinegret.

Ach, jakie te kobiety mają ciążkie życie!

Komentarze