Niech nie wie twoja ręka prawa, co robi ręka lewa


Dziś będzie o dobroczynności.
Temat wywołał zakład dla obłakanych, a właściwie dyrekcja. Albowiem zarządzono zbiórkę wśród pracowników. Dobrowolną - zaznaczam, anonimową – mam nadzieję. Zrzucamy się czasami na różne rzeczy, a tym razem na pomoc pewnemu stowarzyszeniu, które pełni opiekę dzienną nad dziećmi. Albowiem, jak powszechnie wiadomo, Archiwum X jest biedniutkie i jeśli chce wysyłać w delegacje zagraniczne swoich szefów (Chiny, Japonia i takie tam), to działalność dobroczynna jest prawie niemożliwa i polega wyłącznie na duszeniu pracowników. Nie miałabym nic przeciwko temu, choć przyznać muszę, że mam pewną własną wizję dobroczynności, gdyby nie fakt, że Pismo mówi, jak w tytule. Natomiast wierchowka zakładu dla obłąkanych robi z tego szopkę, co kłóci się z jakąkolwiek wizją, a nawet ze zwykłą ludzką przyzwoitością. Dajmyż. Dzieci są potrzebujące. Zrzućmyż się (nic mi nie wiadomo o tym, żeby dyrekcja się zrzuciła). I przekażmy to owemu stowarzyszeniu. Z pokorą i po cichu. Zwłaszcza, że nie dostrzegam zasług dyrekcji w tym przedsięwzięciu.
Nic za to nie mogę, ale tak właśnie pojmuję dobroczynność. Ciche i kulturalne działania, których celem jest pomoc. Bez poklasku. Bez błysku fleszy. Zupełnie jak w łacińskim powiedzeniu (choć nie na temat, ale oddaje sens) „Non scholae sed vitae discimus”. Nikt nie będzie oceniał mojego sposobu na życie, poza może Szefem Na Górze. A on i tak wie, co ma wiedzieć, jemu pisma i kamery niepotrzebne.
Tymczasem fakty wyglądają następująco: zwykli ludzie sięgnęli do swoich portfeli i, mimo że zakład dla obłąkanych w te święta podarował nam owoc zagraniczny (figa), zafundowali dzieciakom to, czego potrzebują najbardziej: pasty do zębów i proszki do prania, płyny do mycia i ścierki oraz szczotki. Bo te dzieci aktualnie nie potrzebują słodyczy, tylko zwykłego mydła. Taka sytuacja. Przykra i bolesna.
I złość właśnie gości w moim sercu. I żal. Bo dyrekcja pójdzie i w światłach przekaże ten dar serca. A ja chciałabym pójść zaraz za dyrekcją i przeprosić z głębi trzewi. Żeby mi te dzieciaki wybaczyły. Bo jestem dorosła i odpowiedzialna za niewydolne państwo, którego są ofiarami. I chciałabym móc coś sensownie zmienić. Albo pomóc, dopóki się nie zmieni. Po cichu i tak, żeby nikt o tym nie wiedział.

W tym roku w stajence, u stóp Maluśkiego, będziemy się modlić o pokorę dla ludzi.
O zastanowienie i zadumę.
O człowieczeństwo.
I żeby wreszcie zrozumieli, że nie jest najważniejsze głośne śpiewanie po kościołach, wystudiowana dobroć i gesty.
Tylko czyste, otwarte serca i umysły.
Czego wszystkim, a najbardziej sobie, ośmielam się życzyć.

Komentarze