1517
Nie-do-wia-ry.
Kontrola najwyższą formą zaufania. Znów był dziś u mnie naczelny (chyba każę dać sobie na piśmie, że on ma się tak daleko nie zapędzać - nie taka była umowa). Wszedł wprost na kłębiących się pracowników, zaopatrzonych w kawę oraz krzesła i zadał najgłupsze pytanie, jakie mu przyszło do głowy w ramach pretekstu (a przecież szedł kawał drogi, to mógł to przemyśleć):
- Byłaś u swojego szefa?
Ręka do góry, kto uważa, że - nawet jeśli ta informacja jest mu (a nie jest) do czegoś potrzebna - nie można takiego pytania zadać:
a. za pomocą telefonu,
b. za pomocą sekretarki,
c. za pomocą kierowniczki biura.
A teraz dalszy ciąg dialogu, który bez kontekstu jest cudowny.
- Byłam.
- Dałaś mu?
- Sekretarce.
- Jak dałaś sekretarce, to pewnie będzie niezadowolony.
- Marzyłam, by dać mu osobiście, lecz niestety nie dostąpiłam łaski.
Pracownicy zastygli jako ta żona Lota. Na wszelki wypadek po wyjściu naczelnego nie dopytywali, co mianowicie dałam. Bo komu - to ustalono.
I.
I teraz niech mi ktoś powie, osocho.
Jak wiadomo, od pierwszej chwili wielbiłam koncepcję usadzenia mnie w oddali. Tymczasem nikt nie respektuje niepisanej umowy, że to jest zbyt daleka oddal. Naczelny nie respektuje i mi tu włazi niespodziewanie, powodując skoki ciśnień. Szef nie respektuje jeszcze bardziej, bo wziął i się przeniósł w pobliże. Nie bawię się.
A ja dalej nie wiem osocho.
Kwestia ta jest szeroko dyskutowana w kuluarach, jednakże bez wiążących ustaleń, choć niektóre propozycje są nie do pogardzenia. Np. dzisiejsze:
- Oni tu potrzebują kogoś, kto będzie między nimi łącznikiem. Gratulujemy ci serdecznie, zarobisz wklepy z obu stron.
- Leci na ciebie i sprawdza, czy ten drugi nie wchodzi mu w paradę.
- Sprawdza, czy nie jesteś szpiegiem na etacie.
- Chce cię przeciągnąć do swojej bandy.
Pierwszą propozycję mogę przyjąć, acz z bólem dupy.
Drugą wypieram (tralalalala, nie słyszę was).
Trzecią nawet rozumiem.
Czwarta odpada - nie potwierdzam członkostwa w jakiejkolwiek mafii. Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.
Przelali mi wypłatę 6 marca. Płatną do 10. Szok.
Nadal jest to ekwiwalent pieniężny zamiast wynagrodzenia.
Ale i tak cieszy. Się wypije na tę okoliczność.
Kontrola najwyższą formą zaufania. Znów był dziś u mnie naczelny (chyba każę dać sobie na piśmie, że on ma się tak daleko nie zapędzać - nie taka była umowa). Wszedł wprost na kłębiących się pracowników, zaopatrzonych w kawę oraz krzesła i zadał najgłupsze pytanie, jakie mu przyszło do głowy w ramach pretekstu (a przecież szedł kawał drogi, to mógł to przemyśleć):
- Byłaś u swojego szefa?
Ręka do góry, kto uważa, że - nawet jeśli ta informacja jest mu (a nie jest) do czegoś potrzebna - nie można takiego pytania zadać:
a. za pomocą telefonu,
b. za pomocą sekretarki,
c. za pomocą kierowniczki biura.
A teraz dalszy ciąg dialogu, który bez kontekstu jest cudowny.
- Byłam.
- Dałaś mu?
- Sekretarce.
- Jak dałaś sekretarce, to pewnie będzie niezadowolony.
- Marzyłam, by dać mu osobiście, lecz niestety nie dostąpiłam łaski.
Pracownicy zastygli jako ta żona Lota. Na wszelki wypadek po wyjściu naczelnego nie dopytywali, co mianowicie dałam. Bo komu - to ustalono.
I.
I teraz niech mi ktoś powie, osocho.
Jak wiadomo, od pierwszej chwili wielbiłam koncepcję usadzenia mnie w oddali. Tymczasem nikt nie respektuje niepisanej umowy, że to jest zbyt daleka oddal. Naczelny nie respektuje i mi tu włazi niespodziewanie, powodując skoki ciśnień. Szef nie respektuje jeszcze bardziej, bo wziął i się przeniósł w pobliże. Nie bawię się.
A ja dalej nie wiem osocho.
Kwestia ta jest szeroko dyskutowana w kuluarach, jednakże bez wiążących ustaleń, choć niektóre propozycje są nie do pogardzenia. Np. dzisiejsze:
- Oni tu potrzebują kogoś, kto będzie między nimi łącznikiem. Gratulujemy ci serdecznie, zarobisz wklepy z obu stron.
- Leci na ciebie i sprawdza, czy ten drugi nie wchodzi mu w paradę.
- Sprawdza, czy nie jesteś szpiegiem na etacie.
- Chce cię przeciągnąć do swojej bandy.
Pierwszą propozycję mogę przyjąć, acz z bólem dupy.
Drugą wypieram (tralalalala, nie słyszę was).
Trzecią nawet rozumiem.
Czwarta odpada - nie potwierdzam członkostwa w jakiejkolwiek mafii. Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.
Przelali mi wypłatę 6 marca. Płatną do 10. Szok.
Nadal jest to ekwiwalent pieniężny zamiast wynagrodzenia.
Ale i tak cieszy. Się wypije na tę okoliczność.
Ech, obawiam się, że to łażenie ma bardziej prozaiczną podstawę - sprawdzają, czy im się inwestycja zwróci ;)
OdpowiedzUsuńA dialog przedni:) Wyobraź sobie teraz te pełne życzliwości komentarze, bo jak się kto uprze, to bywa życzliwy, nawet bezpodstawnie ;)
Byłabym skłonna się z Tobą zgodzić, choć nie widze w tym najmniejszego sensu. Bo niby co to oglądanie mnie za biurkiem wnosi? Wystarczy, że mi zleci cos do zrobienia i sprawdzi, czy i jak zrobiłam. Ale... sensu nie ma tu co szukać.
UsuńMoże tak mają, że lubią łazić ,bo też nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńGratuluję pierwszej wypłaty :)
Coś kontroluje, tylko co?
UsuńTwojego szefa?:)
OdpowiedzUsuńU mnie?!
Usuńmój z kolei przychodzi snuć opowieści dziwnej treści. człowiek przychodzi do roboty rabotać a ten snuje. grunt to nie zadawać żadnych pytań, nie potakiwać i jak najszybciej zgłosić jakikolwiek problem - na hasło o problemach wyparowuje i szybko nie wraca.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci. Masz jakiś sposób.
UsuńMoże mu LEKARZ zlecił więcej ruchu? I stąd te spacery?
OdpowiedzUsuńPobudziłaś moją ciekawość.
Usuńpo prostu robić mu się nie chce
UsuńZadaniem dyrekcji jest chodzić i motywować pracowników. I to jest bardzo ciężka praca!
UsuńCzyli ten, co teraz bliżej, przestał o siebie dbać?
OdpowiedzUsuńTen, co teraz bliżej, jest moim prywatnym szefem. On o siebie dba. Na przyklad za pomocą zjebania mnie trzy razy dziennie. Więcej się nie narzucam ;)
Usuńjaka nachalna :).
UsuńLista mi urosła do piętnastu pozycji...
Usuń