1570

Ważność.

Oto jest temat - rzeka, zapewne godzien, by poświęcić mu choćby jedną notkę. Gdyż im dłużej żyję, tym bardziej osłabia mnie ludzka potrzeba zaznaczenia swojej obecności (obsikajmy kąty). Stoję, rozumicie, koło słupa i jestem od niego ważniejsza. Ba, mało tego! Słup jest nieważny, nawet jeśli akuracik podtrzymuje trakcję elektryczną dla Pendolino. Ja jestem kierownikiem tego słupa, patrzcie ludziska, kłaniajcie się i tytułujcie.

Po latach zarządzania mniejszymi i większymi zespołami ludzi, mam do tego podejście matematyczne. Mianowicie im jestem starsza, tym parcie na szkło mi maleje, czyli staje się wartością odwrotnie proporcjonalną. Z doświadczenia wiem, że kierownik to najbardziej fujska fucha, bo on tak naprawdę o niewielu rzeczach decyduje, za to za wszystko odpowiada, czyli laury go omijają - zbiera je dyrektor, natomiast kopy obrywa i z góry, i z dołu, czyli od zawiedzionego szefostwa i zniesmaczonego zespołu ludzkiego*.

Tedy poszukując ostatnim razem zajęcia, celowałam w biurko pracownicze. Święty spokój ponad wszystko - swoje robię, biorę czapkę z haka i do domu. Ale nie. Jak masz raz w curriculumie wpisane dyrektor, toś przepadł (niczym w starym kawale). Wobec powyższego zaproponowane mi stanowisko kierownicze przyjęłam z pokorą. I mam. Stan zapalny mięśnia stresu.

Swoją rolę w fabryce postrzegam jako w pewnym sensie służebną. Wobec szefostwa z jednej strony, a wobec zespołów badawczych z drugiej. Nieprzesadnie jestem wysrana, wiem, że oni mnie potrzebują do różnych rzeczy - głównie, gdy się coś zakleszczy. Czasem nie mogą znaleźć materiałów, innym razem przebrnąć przez las rzeczy (po łacinie: silva rerum), wreszcie zdarza się, że droga ku świetlanej przyszłości wygląda jak Wielka Pardubicka (po czesku: Velká pardubická) i ktoś musi podeprzeć te wielkie dupy, żeby się wspięły na przeszkody. Opcjonalnie: kopnąć w zad z dobrze wyważoną siłą.

Żeby się, prawda, nie skończyło tak.

W związku z powyższym nikogo nigdy do siebie nie wzywam (no, dobra - osobistych pracowników tak), gdyż mam nogi, to od czego mam nogi, jak nie pcham**. Gdy chodzę, to mi się tłuszcz ubija. A i ważna jestem jakby mniej, więc liczba osób nastawionych łagodnie wzrasta. Wszyscy zadowoleni.

Teraz przejdę do egzemplum, gdyż nie ma jak poprzeć teorię przykładem.

W zeszłym tygodniu, o czym zdaje się nawet napomknęłam, szef mnie wezwał i powiadomił, że szykuje się dwanaście kolejnych projektów naukowych.
- Ustalam skład zespołów - powiedział. - A ty pamiętaj, że musisz nadzorować całość, pokierować tym, zabezpieczyć z każdej strony, twoja działka. Jak coś walnie, grube miliony przejdą nam koło nosa.
Muszę się napić - pomyślałam. - I to dużo.
Albowiem posiadam dość wybujałą wyobraźnię, więc wizualizacja pierdyliona niezadowolonych, których trzeba przeganiać kopniakami po fabryce, zrobiła mi dzień. I dodatkowo ta subtelna sugestia, że jak ktoś coś zawali i kasa nam śmignie koło nosa, to winnego mamy już wybranego.
Zmniejszam dopuszczalne stężenie krwi w alkoholu. Necessarily. Oбязательно.

Dziś nadejszła ta wiekopomna chwila, gdy szef zawiadomił świat o dziele. Świat natentychmiast przeniósł się na półkę z napisem wypieram. Ja natentychmiast przeniosłam się na półkę otchłań rozpaczy. Świat ma mi za złe. Ja nie mam za złe, bo przecież wiedziałam i nawet pod to już wypiłam. To co się będę wygłupiać. Ale.

Gdzieś tak mniej więcej po dwóch godzinach zadzwonił telefon. To stanowisko nazywa się szumnie kierownik biura dyrektora. Czyli: gdy jest jakiś problem lub spiętrzenie roboty, to im bardziej zaglądasz do biura kierownika biura, tym bardziej w biurze kierownika biura nie ma kierownika biura***. Pani zwykle mnie zadziwia, mimo iż zakładam, wnioskując z naszych krótkich spotkań, że jest idiotką. Ergo - uzdolniona. Bo ja się mało czemu dziwię. Uwierzy Państwo na słowo: jednostka wybitna. Widziałam, że umi zrobić kawę z ekspresu.

Więc zadzwonił ten telefon. Odebrałam, a tu głos z wyżyn systemu zarządzania przemawia do mnie w ten deseń:
- Słyszałam, że została pani wyznaczona do nadzorowania prac, związanych z dwunastoma projektami.
- Owszem.
- Dzwonię, żeby panią powiadomić, że ja jestem nad panią.

Werble.
Jeszcze werble.
Jeszcze trochę.
Ciuteczkę.
I ostatni PYK w bębenek.


To ja już pójdę, bo dwanaście zespołów czeka na pierwsze wskazówki. A od pani nade mną ich nie dostaną.



* Zespół ludzki jest jednym z moich ulubionych określeń - tak bardzo, że aż sobie studia podyplomowe z tego machłam. I mam.
** TUTAJ klikamy i oglądamy wszystko, by zrobić sobie dzień, bądź też przewijamy do sekundy 52. i od strzału wiemy, o co kaman.
*** Jak zapewne Państwo się kapło, parafrazuję Kubusia Puchatka.

Komentarze

  1. wow. wow. I jeszcze raz wow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pochwalam. Nawet bardzo. Bo ja dziś nie szczymałam i nadal nie wiem, czy przypadkiem bezrobotna nie jestem.

      Usuń
    2. Dziękuję. Pójdę, umyję zęby, bo są mi bardzo potrzebne do trzymania za nimi jęzora.

      Usuń
  2. szczęka mi wzięła i opadła.

    OdpowiedzUsuń
  3. No. Żebyś nie miała wątpliwości.
    Wszyscy lubimy jasne sytuacje, prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kierownik biura dyrektora, omg!
    Kto wymyśla takie stanowiska?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba było wyznaczyć jakąś ścieżkę kariery. Pani sobie ciężko, fizycznie zapracowała. O czym mi natychmiast doniesiono.

      Usuń
  5. Na jednej z "wielkich uczelni" stworzono stanowisko: dyrektora biura rektora, bo tak trzeba było...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz