1553

I zakończyła, i usiadła. Spojrzała z zadowoleniem, albowiem to, co stało się udziałem jej rąk, było piękne.

Nie wiem, czy też tak macie, ale odczuwam głęboką satysfakcję po wyprodukowaniu większej ilości żarcia. Szczególnie gdy sobie potem siądę, a kuchnia jest wypucowana na błysk. Co do jakości pożywienia nie mam żadnych wątpliwości, bo jeśli o czymś mogę powiedzieć "naprawdę umiem", jest to z pewnością przyrządzanie posiłków. Taki dar - jak prowadzenie samochodu. Za to nie umiem tańczyć. Muszą być jakieś koszty.

Im jestem starsza, z tym większą uwagą skupiam się na doskoleniu nabytych umiejętności, olewając uzyskanie ocen dostatecznych z przedmiotów, które nie konweniują. Mi.
Nie próbuję zrozumieć, o co chodzi w rachunku prawdopodobieństwa, nie mnożę w myślach do pierdyliona, nie naprawiam samochodu i nie tańczę. Co się będę ośmieszać. Wolę w to miejsce błyskotliwie zagadać (czasem się udaje, gdy interlokutor wyrozumiały) i na to przyłożyć eskalopkiem cielęcym w białym winie. Szur - szur, szach i mat. Szczególnie dobrze mi wychodzi inteligentne wyglądanie. Normalnie tabuny ludzi się na to nabierają od kiedy pamiętam. Wymyśliłam rzecz w podstawówce, udoskonaliłam w liceum, doszłam do poziomu mistrzowskiego na studiach, a potem już poszło. Bardzo inteligentnie kiwam głową, (martuuho, uwaga!) z prawdziwą wprawą posługuję się fatyczną funkcją języka i nawet umiem wyczuć, gdzie był żart. Co niekoniecznie oznacza, że go zrozumiałam. Ale haha, hihi, hehe - we właściwej chwili. I wychodzi, że intelektualnie sprawna. Okluski.

Wyuczam się również (bo lubię - do nadal!) licznych słów wielozgłoskowych, a i paremia, szczególnie łacińskie, nie są mi obce. Tedy mogę sobie z kogoś zrobić idiotę, jeśli mi się zachce. Natomiast nie tańczę, ponieważ nie mam chęci, by ktoś idiotkę robił ze mnie. W dodatku z powyłamywanym nogami. Powiadam Wam, kij mi się w przełyku otwiera w chwili rozpoczęcia pląsów. Czy jest na sali lekarz? Jeśli tak, to proszę o podpowiedź, czy istnieje choroba polegająca na, wywołanym określonym bodźcem, usztywnieniu wszystkich mięśni w ciele. Jeśli tak, to ja jestem na to chora. Jeśli nie, to znaczy że schizofrenia paranoidalna. Nawet nie będe się wykręcać. Coś trzeba w karcie mieć wpisane. Żeby potem nie było, że umarła na niespodziankę, jak - nie przymierzając - babcia Matki Chrzestnej.

To była fascynująca historia. My się, Państwo rozumie, z Matką Chrzestną wychowywałyśmy wspólnie, czyli ja próbowałam ją jakoś wychować, a ona się uporczywie opierała (do nadal). Czasem nawet z rozmachem, np. pluła na mnie makaronem z balkonu, ponieważ moja matka uważała, że przy posiłkach należy nas separować, gdyż krzyż pański. Jeśli jej rosół wypadł akurat na pięterku, to miałam przechlapane. Dosłownie.
Albo mnie gryzła. Dosłownie. Do dziś na samo wspomnienie robi się jakaś taka rozmarzona.

Ale.
W związku z powyższymi okolicznościami dzieliłyśmy się różnym dobrem, dajmy na to wymemlanym cukierkiem lub i też babunią Matki Chrzestnej - malusią, dziarską staruszeczką o ponadnormatywnej aktywności. I otóż owa babunia nigdy w życiu nie bywała u lekarzy, co jest poniekąd zrozumiałe. Aż pewnego dnia, nawet nie w jesieni, a wręcz w zimie życia, babunia wyszła z domu na przystanek tramwajowy i, nie doczekawszy się na ten środek masowej zagłady, wzięła i umarła. Ale tak spektakularnie, naprawdę. Po prostu znudziła się oczekiwaniem i PYK! Nie ma babci. Pełen odlot.

Coś trzeba było wpisać do aktu zgonu, bo "ułańska fantazja" albo i też "wkurw na komunikację miejską" nie brzmi profesjonalnie. Specjalista od wypisywania biletów na motorówkę Charona sięgnął do babcinej dokumentacji medycznej i stwierdził, że babunia nie istniała. Pełen zwątpienia postanowił więc pogrzebać w wątpiach, od czego dość trudno było go odwieść. Wszakże nie dla wszystkich wciąż jest oczywiste, że życie to choroba przenoszona drogą płciową i ZAWSZE kończy się śmiercią. Nie pamiętam do końca, jak to tam było, może nas Matka Chrzestna naprowadzi (o ile zajrzy), ale zdaje się, że w ruch poszły prawe środki płatnicze, no i babunia została oddana matce ziemi w całości. Piękna śmierć.

Ale co ja tu o zejściach, gdy jutro poniedziałek, na który wszak wszyscy czekamy. Nowe bodźce, nowe wyzwania, nowe sukcesy, porażki, wkurwy i rozczarowania.
A poza tym, to wiosna.
Lalala.

Komentarze

  1. Gratuluję umiejętności, to jest sztuka nie byle jaka !

    Historia babuni i jej zejścia zacna:)

    Wiosna jak się patrzy, aktualnie u mnie z deszczem i śniegiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie z niedużym deszczem. Ale wybaczam jej to. Ważne, że wreszcie przylazła, cholera leniwa.

      Usuń
  2. I tak potem paremią w człowieka? znienacka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw usypiam człowiekom czujność.
      Buchacha!

      Usuń
    2. i jeszcze bonmotą dołożyć z drugiej strony

      Usuń
    3. Nie czekając aż zacznie oddychać po poprzednim ciosie.

      Usuń
  3. ehhhhh, ja chcę jak ta Babunia. Ale jeszcze nie teraz .

    OdpowiedzUsuń
  4. czyli jesteś "królewna z drewna " skoro tańczyć nie potrafisz ? ale nie martw się jeśli coś jest do wszystkiego to jest do niczego !
    i za dużo wątków w jednym poście zapomniałam co miałam napisać jeszcze no !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem. Z drewna oraz kilku innych substancji stałych.

      Usuń

Prześlij komentarz