Małe epitafium

- 2 800 kg.
Zaczynam się łapać na tym, że odchudzanie dominuje mi na blogu. Więc to tyle na dzisiaj.

W końcu skoczyłyśmy z Potomstwem na zakupy i dzięki temu nie robi już obciachu rodzinie swoim obuwiem. Nawet nie wyszło tak drogo. Przymierzanie 20 biustonoszy po prostu ją wczoraj zabiło. Ma chyba dość na długo.

Pogoda się nam spsuła, a ja mam w planie jutro wyjazd na cmentarz do Wartogłowca, do mojej nieodżałowanej Szefowej. Tęsknię za nią, za jej racjonalnym podejściem do wielu spraw, za tym bezpieczeństwem, które dawała, za kopalnią wiedzy, za poczuciem humoru, za charakterystycznym śmieszkiem i kaszlem (miała astmę i paliła jak parowóz), za jej bezpośrednim stosunkiem do ludzi, za normalnością.
Bardzo mi jej brakuje, nie tylko w pracy. Dzwoniła do mnie czasem popołudniami i wieczorami, i to nigdy nie był uciążliwy obowiązek wysłuchiwania rozterek szefa. Była mi bardzo bliska.

Przeżyłam mocno jej odejście – najpierw do Krakowa, gdzie ją przenieśli, bo nie mogli wyrzucić na bruk. No cóż – nowa władza przyszła i pozamiatała.
- Przyjedź do mnie – mówiła – Mam fajne dwupokojowe mieszkanko i będziesz miała gdzie spać. Pójdziemy na spacer, pośmiejemy się, pogadamy.
- Pewnie, że przyjadę, kiedy tylko Pani zechce – odpowiadałam.
Nie zdążyłam.
Jeździłam za to do szpitala, kiedy tylko zechciała mnie widzieć. Widziałam, jak gaśnie, jak zmienia się z dnia na dzień. Byłam świadkiem odchodzenia, mam nadzieję, że miłym sercu.
Nie było mnie tam, kiedy odeszła na zawsze. Wiem, że byli z nią bliscy. To było dla mnie bardzo ważne – że nie umierała sama.
Byłam chyba pierwszą osobą, nieobecną w szpitalu, która się o tym dowiedziała. Właśnie miałam wywiadówkę w szkole. Uciekłam z niej do Mamy i tam płakałam przez dwie godziny. Nie mogłam się z tym pogodzić i do dziś nie mogę. Wydawało mi się, że jest jak skała, nienaruszalna. Że będzie zawsze, że zawsze pomoże, że wysłucha, że obróci w żart. Że będzie robiła kawały i śmiała się z nich do rozpuku. Że pójdziemy znów do knajpy i ona będzie przez 4 godziny opowiadała dowcipy – aż mi się słabo zrobi ze śmiechu.

Do dziś mam nadzieję, że nagle zadzwoni telefon i znajomy głos w słuchawce powie:
- Noooo cześć, mała.
Że okaże się, że to wszystko mi się śniło.

Trudno jest pogodzić się z odchodzeniem.
Życie oczywiście toczy się dalej, ale miejsca po takich ludziach w naszych sercach zostają puste na zawsze.

Cieszę się, że ją spotkałam. Cieszę się, że mogłam uczyć się od niej solidnej pracy. Że rugała mnie bez litości, bo to nauczyło mnie uwagi i czujności. Że pomogła mi stać się lepszym człowiekiem.

Komentarze