Przy pracy upływa dzień

Niestety, zupełnie niezgodnie z założeniami, dzień okazał się pracowity. Co prawda dobrze się zaczynało, kierownik machnął dwie kawki, osobiście dostarczył do biurka, rozsiadł się i sprawiedliwie rozdzielił pomiędzy nas prasę codzienną. Obiecaliśmy sobie solennie, że zajęć służbowych będziemy unikali jak ognia, zatonęliśmy w interesującej dyskusji na temat mieszkania z kotami (też ma) i… na tym się skończyło. Nastąpiła bowiem eskalacja interesantów, których naspodziewanie wielu przybyło jednak do pracy i postanowiło podzielić się z nami wszystkimi problemami do siedmiu pokoleń wstecz. Po ósmej osobie doszliśmy milcząco do tego samego wniosku: nie ma to tamto, trzeba robić. I tak sobie robimy we dwoje, bo kierownictwu nie chce się przesiąść do własnego pokoju i własnego sprzętu komputerowego – pewnie mu tam smutno samemmu, biednemu misiu. Od czasu do czasu podrzucamy sobie celne uwagi, które trafiają oczywiście w próżnię, ponieważ jakoś tak jest, że nasze sinusoidy wkręcenia w zajęcia wyraźnie się rozmijają. Kiedy ja mam czas na jakąś uwagę, to on tkwi po uszy w bagnie i wprost protiwpałożnie. W końcu moje uwagi ograniczyły się do rzucania w przestrzeń:
- Kupię ci trzecią rękę.
- Po co?
- Do naciskania klamki. Albo trzaskasz drzwiami, albo zostawiasz otwarte.

Odbywające karę pozbawienia przeróżnych wolności Potomstwo donosi systematycznie, że do końca lektury pozostało mu 11 kartek. W międzyczasie wyskoczyło do biblioteki i pożyczyło następną. Proszę się nie ekscytować – zaległą, z której otrzymało zaszczytną ocenę niedostateczną. Z matką polonistką nie ma lekko – bezwzględnie wymagam czytania lektur szkolnych, skoro już cierpi na książkowstręt, przynajmniej to ma obowiązek czytać. Bryków nie uznaję i nie biorę pod uwagę, więc dziecko ma do szkoły pod górkę. Niejednokrotnie mi to zresztą wypomniało. Okazuje się bowiem, że w innych rodzinach dzieci nie mają żadnych obowiązków domowych i w dodatku nie mają matek sadystek. Co za pech, że jej się akurat trafiło. Nieszczególnie się tym przejmuję, ponieważ po pierwsze w nosie mam, co się dzieje u innych, a po drugie z doświadczenia wiem, że jest to kit wciskany starym od pokoleń. Wobec powyższych argumentów nie tylko, jak juz wiadomo, zmuszam do czytania lektur, ale i obarczam bez litości obowiązkami domowymi, wychodząc ze słusznego założenia, że rodzina nie jest od tego, żebym tam miała być kozłem ofiarnym.
Szef donosi z centralnej Polski, że bawi się dobrze, a na dowód tego przytacza na kopy opowieści o własnym ojcu, roboczo zwanym Teściem, który zawsze jest gotowy do dostarczania nam niebagatelnych rozrywek, kompletnie nieosadzonych w żadnej zrównoważonej rzeczywistości. Teść ma swój sposób na życie, który doprowadza mnie do łez radości, ilekroć tylko cokolwiek o tym usłyszę lub sama zobaczę. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że to wszystko mnie bawi, bo mieszkamy ok. 400 km od siebie. Na codzień mógłby mnie szlag trafić.

No kończę, bo muszę mu, querva!!!! kupić trzecią rękę!

Komentarze