2295
Horror przeżyłam. Dlaczego mnie się ciagle takie rzeczy zdarzają? Hę?!
A było tak. Wracam z roboty do domu, wjeżdżam na plac, pies wpada w histerię - niezauważenie przeszedł od fazy "nigdy dobrowolnie nie wsiądę do samochodu" do "ja będę jechał, ja, ja, jajajajajajaja i pierdnę, gdy tylko tam wlezę" - ponieważ jego zdaniem zbyt wolno otwieram drzwi, a tu się trzeba witać, biegać i skakać (z naciskiem na skakać), lizać, szarpać i piszczeć. W całym tym rozgardiaszu jakaś część mojego mózgu rejestruje kocie miauczenie. Mało tego! Ona rejestruje edkowe miauczenie!
Wyparowuję z auta, rozglądam się... a tu przez ogród sąsiadów wlecze się mój ukochany koteczek, laluniek, syneczek mamusi, kalafiorek, serduszko i ptyś. Wlecze się ku mnie na trzech łapach, czwarta sterczy groteskowo, wygięta pod jakimś dziwacznym kątem, a on patrzy mi w oczy z przerażeniem i krzyczy "matko, pomocy!!!". Białko w mózgu mi się ścięło. Mamusi ukochany koteczek, laluniek, syneczek, kalafiorek, serduszko i ptyś. Eduś! Eduś jest najważniejszy*!!!
Lesiek też go zauważył i już był przy siatce. Na szczęście, jak to zwykle w sytuacjach zagrożenia, mózg zadziałał bez zarzutu, kierując ciałem zgodnie z priorytetami. Najpierw łapsnęłam psa, zawlokłam do domu, wrzuciłam przez drzwi krzycząc "ratunku!". Zatrzasnęłam drzwi za sobą, żeby nie wybiegł do ogrodu i rzuciłam się ku bramie sąsiadów. Jak na złość, była zamknięta. Szarpałam, szukałam zasuwki, dżingsa do odblokowania - za cholerę. A po drugiej stronie malutki, srebrzysty syneczek mamusi wzywał pomocy. Musielibyście mnie widzieć i znać topografię. Przemawiając czule, żeby wiedział, że bez przerwy jest w centrum zainteresowania, rzuciłam się z powrotem do naszego ogrodu. Żeby tam dotrzeć, musiałam pokonać żywopłot, co uczyniłam bez wahania ani przez chwilę nie przestając mówić łagodnie do kota. Wpadłam jak burza na posesję, nie zważając na konsekwencje szarpnęłam za dolny brzeg siatki i przepchnęłam łapy na drugą stronę, za nic mając fakt, że siatka boleśnie wbija się w przedramiona. Przerażony kot całym kotem przylgnął do moich dłoni...
***
Chwila milczenia.
***
Wsadził łapę za obrożę preciwkleszczową i nie umiał wyjąć.
***
Pomilczmy jeszcze trochę.
***
Zuzia, która w międzyczasie zdążyła wyskoczyć przed ganek, krztusząc się ze śmiechu podsumowała:
- Kiedyś umrzesz na serce. Gdy komuś z nas coś się dzieje, to ty biegniesz jak szalona na pomoc, a tak się przejmujesz, że jak nie wiem co.
Cóż... Ano przejmuję się. Ci, których pokochałam, powinni się cieszyć. Raczej. Chyba. Tak sądzę.
* On jest nieśmiały. Subtelny i wycofany. Przyjazny, ale przerażony. Nikomu w drogę nie wchodzi, nie wadzi, nie narzuca się, krzywdy nie zrobi, po kociemu nie zareaguje, pozwala się dręczyć psu i nawet jeśli już nie może wytrzymać, to tylko kwili, żeby go ratować. Kocham laluńka do szaleństwa.
A było tak. Wracam z roboty do domu, wjeżdżam na plac, pies wpada w histerię - niezauważenie przeszedł od fazy "nigdy dobrowolnie nie wsiądę do samochodu" do "ja będę jechał, ja, ja, jajajajajajaja i pierdnę, gdy tylko tam wlezę" - ponieważ jego zdaniem zbyt wolno otwieram drzwi, a tu się trzeba witać, biegać i skakać (z naciskiem na skakać), lizać, szarpać i piszczeć. W całym tym rozgardiaszu jakaś część mojego mózgu rejestruje kocie miauczenie. Mało tego! Ona rejestruje edkowe miauczenie!
Wyparowuję z auta, rozglądam się... a tu przez ogród sąsiadów wlecze się mój ukochany koteczek, laluniek, syneczek mamusi, kalafiorek, serduszko i ptyś. Wlecze się ku mnie na trzech łapach, czwarta sterczy groteskowo, wygięta pod jakimś dziwacznym kątem, a on patrzy mi w oczy z przerażeniem i krzyczy "matko, pomocy!!!". Białko w mózgu mi się ścięło. Mamusi ukochany koteczek, laluniek, syneczek, kalafiorek, serduszko i ptyś. Eduś! Eduś jest najważniejszy*!!!
Lesiek też go zauważył i już był przy siatce. Na szczęście, jak to zwykle w sytuacjach zagrożenia, mózg zadziałał bez zarzutu, kierując ciałem zgodnie z priorytetami. Najpierw łapsnęłam psa, zawlokłam do domu, wrzuciłam przez drzwi krzycząc "ratunku!". Zatrzasnęłam drzwi za sobą, żeby nie wybiegł do ogrodu i rzuciłam się ku bramie sąsiadów. Jak na złość, była zamknięta. Szarpałam, szukałam zasuwki, dżingsa do odblokowania - za cholerę. A po drugiej stronie malutki, srebrzysty syneczek mamusi wzywał pomocy. Musielibyście mnie widzieć i znać topografię. Przemawiając czule, żeby wiedział, że bez przerwy jest w centrum zainteresowania, rzuciłam się z powrotem do naszego ogrodu. Żeby tam dotrzeć, musiałam pokonać żywopłot, co uczyniłam bez wahania ani przez chwilę nie przestając mówić łagodnie do kota. Wpadłam jak burza na posesję, nie zważając na konsekwencje szarpnęłam za dolny brzeg siatki i przepchnęłam łapy na drugą stronę, za nic mając fakt, że siatka boleśnie wbija się w przedramiona. Przerażony kot całym kotem przylgnął do moich dłoni...
***
Chwila milczenia.
***
Wsadził łapę za obrożę preciwkleszczową i nie umiał wyjąć.
***
Pomilczmy jeszcze trochę.
***
Zuzia, która w międzyczasie zdążyła wyskoczyć przed ganek, krztusząc się ze śmiechu podsumowała:
- Kiedyś umrzesz na serce. Gdy komuś z nas coś się dzieje, to ty biegniesz jak szalona na pomoc, a tak się przejmujesz, że jak nie wiem co.
Cóż... Ano przejmuję się. Ci, których pokochałam, powinni się cieszyć. Raczej. Chyba. Tak sądzę.
* On jest nieśmiały. Subtelny i wycofany. Przyjazny, ale przerażony. Nikomu w drogę nie wchodzi, nie wadzi, nie narzuca się, krzywdy nie zrobi, po kociemu nie zareaguje, pozwala się dręczyć psu i nawet jeśli już nie może wytrzymać, to tylko kwili, żeby go ratować. Kocham laluńka do szaleństwa.
Umarłam. Najpierw że zgrozy, następnie że śmiechu.
OdpowiedzUsuńPomilczmy.
Takie właśnie jesteście! Coś niemożliwego!
UsuńMój pies tak się kiedyś urządził. Zanim się dojdzie, w czym rzecz, rzeczywiście można dostać zawału...
OdpowiedzUsuńDzieci i zwierzęta. ZUO.
UsuńTy to potrafisz klimat zrobić na początku dostałam duże oko a na koniec uśmiałam się do łez .Tak masz rację mają szczęście Ci których pokochasz ,mam podobnie w chwilach ratunku robie takie rzeczy ze później juz po opadnięciu emocji sama zastanawiam się jak to zrobiłam. pogodnej majówki :-)
OdpowiedzUsuńNa odruchu się leci. Byle odruch prawidłowy.
UsuńMocne :)
OdpowiedzUsuńNo, spociłam się.
UsuńDziekuje za terapie smiechowa :-) Autentycznie sie poplakalem. Kilka lat temu przerobilem podobna akcje z wlasnym kotem, malo zawalu wtedy nie dostalem :-) Pozdrawiam serdecznie, Alex.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że nie mieszkam z najoryginalniejszymi stworzeniami na świecie :)
UsuńPadłam�� historia rodem z powieści sensacyjnej�� pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDoceń, że nie trzymałam Was w niepewności przez osiemnaście stron :)
UsuńKotom wychodzącym nie zakłada się obroży, mogą sobie zrobić krzywdę przy skakaniu, a nawet zaczepić za coś i się udusić. Dla wychodzących tylko krople przeciw kleszczom.
OdpowiedzUsuńOd lat używam Frontline spray, jest najlepszy.Z obrożą to tak jak z oknem uchylnym, dla kotów bardzo niebezpieczne.
UsuńPo co kotom niewychodzącym obroża przeciwkleszczowa?
UsuńŻeby producent mógł zarobić.
UsuńA, to przepraszam.
Usuńczemu kalafiorek???
OdpowiedzUsuńNie wiem. Z czułości. Mówię do niego czasem "kalafiorku".
UsuńMoże to mała mistyfikacja ze strony Edusia i chciał się biedak tylko upewnić, że nadal jest mamusinym koteckiem i skarbem. Bo i konkurencja teraz większa.
OdpowiedzUsuńKto wie, kto wie?
Usuń