1240

Żebyśta se tam nie myśleli - rozprostowałam wszelkie członki mózgu i skończyłam kolejną książkę. Nie, nie aspiruję do ambitnej literatury! W cholerę się w życiu naczytałam, bo musiałam, to se tera czytam, co chcę i nikomu nic do tego. O!
Więc przeczytałam sobie Wampira z MO Pilipiuka. Wchodzi jak nóż w masło, jak większość jego książek. Ale ja nie o tym. O wątpliwości chciałam, co to się we mnie zasiała, wykiełkowała i wybujała ponad miarę w trakcie czytania. Mianowicie przestałam wierzyć, że Pilipiuk jest Polakiem.
No co się dziwią, przecież zaraz uzasadnię. Jakie to się nerwowe zrobiło.
Lecę cytatą, a potem rozwijam.

Do domu dowlókł się w porze kolacji. Luna powitała go leniwym szczeknięciem. Matka nakrywała już do stołu. Ojciec też zdążył wrócić z roboty. Obiad parował na stole. (...) Ojciec podreptał do barku i wrócił z flachą czyściochy. Wypili, potem wypili znowu. Kotlety stały się jakby mniej żylaste, a kartofle i surówka nabrały kolorów. Po piątym problem istnienia wampirów stał się mniej dokuczliwy. Po ósmym tytanicznym wysiłkiem trzech umysłów ustalili, że istnienie bytów bionekrotycznych, choć teoretycznie niemożliwe, jeśli już się przydarzy, nie stoi w sprzeczności z podstawowymi założeniami marksizmu. Dziewiąty toast ku czci wiecznie żywego Lenina wznieśli nie kieliszkami, ale jak się należy - szklankami po herbacie. Wreszcie koło północy, gdy butelka pokazała dno, Radek poszedł spać.*

Moi Mili! Coś tu jest nie halo.
Chłopak wraca do domu w porze kolacji. Można naturalnie dyskutować, o której kto jada, ale skoro ojciec przybył z roboty, a na stół wjeżdża obiad, to możemy zaryzykować, że nie jest później niż dziewiętnasta. No, dobra, niech Wam będzie! Dwudziesta. I teraz tak.
Troje dorosłych Polaków robi połówkę do północy. Czyli cztery godziny. Piją z kielonków osiem kolejek, a dziewiątą stakanem. I na koniec są nawaleni jak ruskie czołgi. Przy jedzeniu.
Kamaaaan! W cztery godziny to nawet ja, wyjątkowo słabowita, zrobiłabym połówkę solo. Prawdopodobnie potrzebowałabym odrobinę więcej (niż zwykle) czasu na stół z tymi tam, nogami. Ale może bym nawet nie śpiewała. Nie mówiąc o zataczaniu się.

I jakiej, do diaska, wielkości mają te kieliszki? Trzy razy osiem to dwadzieścia cztery. Tyle wypili kolejek i jeszcze im zostało morze wódki, więc dokończyli szklankami. No, proszę ja Was, to się rozgrywa w stanie wojennym. I nie ma mowy, żeby ojciec szedł do barku po kolejną flaszkę, bo była na kartki. Jedną się uwalili. We trójkę. Przez cztery godziny. Po jedzeniu.
Może to na Wyspach Bergamutach?
Bo w mojej ojczyźnie takie rzeczy nie-mają-miejsca!


* Nie dyskutujemy dziś o formie. Tak, ja też to widzę. Szczególne podziękowania należą się pani Magdalenie Byrskiej (korekta) i panu Rafałowi Dębskiemu (redakcja). I naturalnie winszujemy warsztatu.


A co do Mikołajka, to... ne spite!

Komentarze

Prześlij komentarz