1765

I przypomniało mi się, że nie pokazałam Wam nowych butów, na które zrujnowałam się kwotą złotych polskich dwudziestu dziewięciu. No, dobra. I dziewięćdziesięciu dziewięciu groszy. A teraz to nie chce mi się wyłazić na górę, gdzie spoczywają spokojnie w pudełeczku w szafie. Będzie trzeba zaczekać na zdjęcie.

Otóż Centro. Ja już o tym, zdaje się, pisałam. Pewnie wtedy, gdy kupiłam tam obuwie za piętnaście. Takie mają wyprze. Szał ciał. Ja u nich kupuję dla idei. Te buty Vicini to oni chcą teraz człowieku sprzedać za 69,95. Nie, nie kupiłam. Mają jakąś dziwną numerację i za cholerę nie mogę trafić. Przydałaby się połówka, która istnieje, ale akurat nie pomiędzy rozmiarami, o które mię się rozchodzi. Co prawda w jedne się wstrzeliłam, ale były dwie wersje: standardowe czółenka i open toe. W moim rozmiarze były te bez palców, ale widziałam pełne i wolałam tamte. Więc się obraziłam i kupiłam te śmieszne za trzy dychy. Oraz błękitne baleriny z koronki za dwie. Albowiem światło dzienne ujrzała naga prawda w postaci dziury w bucie, który służył mi do prowadzenia samochodu. W groszki. Znaczy - but w groszki. Właściwie oba.

To głupio mi się jakoś zrobiło: wielka paniusia z dziurą na pięcie. Słowo daję, że osobiście wyniosłam na śmietnik. Postałam tam trochę (nie, nie grzebałam), odbywając stosowną żałobę i poszłam. W końcu nie będę się modlić do balerin. Też kosztowały dwie dychy - nie ma się co rozczulać.
Ale były w groszki.
Lubię.

- Weź sobie moje - zaproponowało Potomstwo, bo ma identyczne i nie używa.
- Chyba twoja matka - odpowiedziałam ponuro.
Bo Potomstwo ma stopę o dwa rozmiary mniejszą ode mnie. Więc propozycja była podła.
Se poszłam, se kupiłam koronkowe. Teraz muszę nogi opalić, bo to jest kolor idealny do opalenizny. A ja wciąż straszę bielą. I to nie zębów, niestety.

A poza tym byłam na kawie z Ciocią Olą. Nie mogę sobie przypomnieć, dlaczego nazywamy ją Ciocią Olą. Z pewnością stworzyłam ten gryps, ale to było ze dwadzieścia lat temu i zniknęło w pomroce dziejów.
Ciocia Ola ma dwóch synków, w wieku lat czterech i ośmiu, oraz męża w wieku nieprzyzwoitym. Wpadłszy po Ciocię Olę, poszłam sobie owych synków pooglądać, gdyż widuję rzadko. W przedpokoju przywitałam się kulturalnie i skróciłam dystans poprzez wręczenie darów w postaci całej reklamówki różnych żelków, które zostały natychmiast przechwycone przez tatusia celem wydzielania.
- Adasiu - zawołałam do starszego synka wychodząc.
- Słucham, ciociu?
- Pamiętaj, żeby odebrać ojcu te żelki, gdy wyjdę. Tatuś jest stanowczo za gruby, żeby je samodzielnie zjeść.

- Tatuś jest na diecie - zachichotała Ciocia Ola w samochodzie.
- No, patrz pani, jak się wstrzeliłam, hehe.
- Dobrze mu tak! - huknęła z mocą.
- Pewnie - odpowiedziałam śmiertelnie poważnie. - Co to za ojciec, co wyżera dzieciom wszystko z fryżydera?!

Komentarze