Czasem trochę się denerwuję, choć i tak nic zrobić nie mogę

Zwykle na co dzień przyświeca mi następujący cytat:
„Boże, daj mi siłę do zaakceptowania rzeczy, których nie mogę zmienić,
odwagę do zmiany rzeczy, których nie mogę zaakceptować
i mądrość, bym odróżniała jedno od drugiego”*.
Zazwyczaj.
Czasem jednak natrafiam na rzeczy, które mnie denerwują, mimo że nic nie mogę zrobić, by je zmienić. Tzn. – może i bym mogła, ale naprawdę to mi się nie opłaci, a w dodatku prawdopodobnie nie opłaci się również osobie, w obronie której chciałabym wystąpić.
Nie chodzi bynajmniej o głód na świecie czy wojny. Mam jakieś, kołaczące w tyle głowy, resztki rozsądku i wiem, że niektórych rzeczy to się po prostu nie da. Męczą mnie zwykle sprawy potoczne, które mnie w jakimś sensie dotyczą.
Dziś np. męczy mnie kontrola PIP, a konkretnie zakres materiału, który ma zostać do niej przygotowany. W ekspresowym tempie. Na poniedziałek. Chamstwo urzędnika państwowego przerosło moje najśmielsze oczekiwania, kiedy dowiedziałam się, że żąda planu urlopów. Uwaga, skala: ponad 9 000 pracowników. Zabawne, prawda? A to tylko jeden z punktów. A skala wszędzie ta sama. Nie buntowałabym się – firma duża, nie ma się co dziwić, ale… Zawsze jest jakieś ale. Firma podzielona jest na oddziały na terenie województw śląskiego i opolskiego. Istnieje 10 działów kadr i każdy obsługuje ściśle wyznaczony obszar. Teoretycznie urzędnik państwowy powinien ruszyć śmierdzące dupsko i jechać do każdego z nich, aby na miejscu kontrolować dokumenty. Tylko się mu nie chce, zasrańcu. Chce mu się, żeby mu dać gabinet i zwieźć materiały do tu. Myślę, że można by w tym znaleźć jakąś lukę formalną, bo dokumenty osobowe nie powinny opuszczać działu kadr. Ja bym walczyła, ale podejrzewam, że kierowniczka wydziału kadr, która musi to wszystko ściągnąć z terenu, zwyczajnie boi się, że jej nie dadzą żyć. Niedobrze mi, jak na to patrzę. Martwię się dodatkowo, że będę musiała te dokumenty przejąć i chyba się wypnę, bo nie jestem wstanie zapanować nad Mount Everestem papieru, który jest dokumentem ścisłego zarachowania. A jak zginie, to na kogo będzie? No proszę, ręce do gory, kto zgadł.
No i jeszcze w okoliczach końca dnia kierownictwo dobiło mnie kompletnie spadochroniarzem, przed którym prawdopodobnie nikt nas nie obroni. Obawiam się, że mogę tego nie wytrzymać i będzie jak w kiepskiej sieci komputerowej:
spadochroniarz wejdzie, a ja wyjdę.
Bo nie zniosę tej baby.
A ja aż tak to mam rzadko.

* Nie upieram się, że to nie jest parafraza

Komentarze