Urzędnicze waterloo

Donoszę uprzejmie, że nastałyśmy się dziś z Potomstwem w kolejkach po urzędach, aż miło.
Najpierw był Urząd Stanu Cywilnego. Organizacja pracy w tym miejscu jest zdumiewająca. Kasa znajduje się zaledwie pięć przecznic dalej. To fascynujące, zwłaszcza kiedy leje. Nie ma żadnych informacji za co i ile trzeba zapłacić, każdy więc jest skazany na odstanie w trzech kolejkach: z podaniem do rozpatrzenia, następnie bieg w deszczu przez pięć przecznic, w kolejce do kasy, sprint powrotny, ponownie w kolejce z tym samym podaniem oraz kwitkiem, że się zapłaciło. No chyba, że ktoś jest farciarzem (patrz: autorka) i dostaje świstek bez opłaty.
Wtedy stoi tylko w jednej kolejce.
Godzinę.
Potomstwo szlag trafił.
Następnie z posiadanym już odpisem udałyśmy się do Urzędu Miasta, w którym stoi się w tylu kolejkach, w ilu kto chce. Ja stałam w dwóch i dobiegałam do jednego pokoju piętro wyżej, bo pani urzędniczka nie mogła wybrać wewnętrznego, gdyż to się, jak sądzę, nie mieści w kanonie jej obowiązków. Poza tym jestem diablo sprytna i, jak wspominałam, zabrałam ze sobą wsparcie w postaci Potomstwa, które kolejkowało do jednego okienka w czasie, gdy ja kolejkowałam do drugiego. Tym arcysprytnym rozwiązaniem wzbudziłam podziw i zazdrość współcierpiących. Potomstwa nikt nie wypchnął. No i zawarłyśmy kilka miłych nowych znajomości. Człowiek po prostu już zapomniał, jak to drzewiej bywało.
W Urzędzie Miasta spędziłyśmy kolejne półtorej godziny.
Było bosko.
Kobietom z małymi dziećmi, starcom i niepełnosprawnym WSPÓŁCZUJEMY!!!

I już za miesiąc z hakiem będę szczęśliwą posiadaczką nowego dowodu osobistego oraz paszportu, z którym natychmiast (tzn. w ciągu najbliższych miesięcy) udam się na urlop zagraniczny, gdzie z poziomu baru przy basenie będę współczuć biednym petentom.
Ogólnie jednak muszę przyznać, że w większości wypadków urzędnicy mocno wygrzecznieli.
Ale oczywiści mentalność ta sama, co zawsze.

Komentarze