Zamki Gerda zabezpieczą cię, czy tego chcesz, czy nie 30.01.2007

Donoszę uprzejmie, że zamki Gerda są znakomitym zabezpieczeniem naszych mieszkań. Są tak znakomite, że czasem zabezpieczają nas tak dokładnie, że nie jesteśmy w stanie się odbezpieczyć. Szpil w tym, że zamek od środka przekręca się np. dwa razy, a od zewnątrz trzy. Rozwiązanie ma służyć temu, że jak złodziej wejdzie nam dajmy na to przez okno, to wyleźć z telewizorem 32 calowym musi tą samą drogą. I to jest utrudnienie.
Dwa razy zamknęłam w ten sposób w domu członków rodziny.
Za pierwszym razem był to Szef Stadła. Na szczęście mieszkaliśmy wtedy na parterze (bo godziny poranne), a Szef nie w ciemię bity (co tylko potwierdza słuszność mojego wyboru), wyszedł przez balkon, obszedł budynek i wrócił przez drzwi. Następnie wbił się w gangolek, zabrał teczkę i udał się na łono pracodawcy.
Za drugim razem było to Potomstwo. No i sprawa bardziej skomplikowana, bo mieszkamy teraz na piętrach drugim i trzecim. Potomstwo wykonało telefon do matki, donosząc uprzejmie, w czym rzecz. Jako że, jak wspominałam, mieszkamy na piętrach drugim i trzecim, nie doradzałam wyjścia przez okno, ale zasugerowałam odnalezienie kluczy do tzw. wyjścia awaryjnego, które dzielimy z sąsiadami na piętrze trzecim. Niestety okazało się, że owszem – klucze do wyjścia awaryjnego w domu się znajdują, ale tylko do połowy. Tzn. Potomstwo może otworzyć drzwi górne zewnętrzne, które prowadzą do wspólnego mikrokorytarzyka. Niestety nie posiada klucza do drzwi zewnętrznie – zewnętrznych, który przywłaszczył sobie Szef, pobudzony moimi wielokrotnymi dowcipnymi wzmiankami o wygodzie rozwiązań, dzięki którym można wpuszczać i wypuszczać górą miłych panów tak, żeby się na korytarzu z Szefem nie spotkali. Na szczęście okazało się, że sąsiadka w domu, też jej mąż zabrał te klucze zewnętrzne, ale że nie ma sprawy, przepuści Potomstwo przez swój lokal, żeby mogło wyleźć na korytarz i wleźć do mieszkania z zewnątrz.
Najzabawniejsza sytuacja z zamkiem Gerda (poniekąd) przydarzyła się mojej znajomej dyrektorce. Otóż pewnego poranka zadzwoniła do niej jedna z kierowniczek, która powinna o tej porze dawno być w pracy i oświadczyła, że się nie stawi, bo ją córka zamknęła rzeczonym zamkiem. Dyrektorka pomyślała chwilę i zaproponowała, aby kierowniczka zadzwoniła do kogoś z sąsiadów, komu można by zrzucić klucze przez okno i jednakowoż się stawiła. Ale kierowniczka prędko oświadczyła, że kluczy nie posiada (ciekawe, swoja droga, jak zamierzała zamknąć drzwi wychodząc…). Napięcie wynikło nieprzyjemne i dyrektorka zasugerowała, żeby kierowniczka zadzwoniła do córki w celu sprowadzenia jej do domu i wypuszczenia rzeczonej, gdyż tak się składa, że jest potrzebna w tym dniu w pracy. Na takie dictum kierowniczka oświadczyła, że córka nie ma komórki. Dyrektorka postanowiła być chytra i zasugerowała zadzwonienie do córki do pracy, na co kierowniczka postanowiła być chytra i oświadczyła, że nie ma numeru.

Swoją drogą: przyznać trzeba, że obie przejawiły godne podziwu samozaparcie.

Komentarze