1838

Uporczywie o tym samym.
Choć obecnie jest to notka polityczna.

Wiem, wiem - to już nudne jest. Ale znów czuję potrzebę, by powiedzieć światu, że kocham japko.


Dziś wydarzyło mi się kuku i po raz kolejny okazało się, że bez nerw - japko zrobi samo, tylko nie przeszkadzaj.

Jechałam sobie spokojnie samochodem, a właściwie stałam w korku. Skoro stałam, a przyszedł mail, to sobie zerknęłam. Model mam nienajnowszy, ale nie ma na co narzekać.


No i tak pacze se, a tu nie ma książki telefonicznej (po noszymu: kontaktów). Nie ma. Zniknęły. Poszły sobie. Opuściły mnie zupełnie bez powodu, wcale się nie pokłóciliśmy, nie obgadywałam ich, nie robiłam na złość. Powód nieznany. Nie zostawiły listu pożegnalnego.

Odczułam minimalny smuteczek. Bo to już drugi raz. Kiedyś, gdy nie miałam japka, kontakty opuściły mnie wraz z całym telefonem. Też się nie tłumaczyły. Wzięły, poszły, pozostawiły mnie nieutuloną w żalu. Długo trwało, nim część z nich odzyskałam. Inne zmyliły pogonie i zniknęły na zawsze, nie zważając na me tęskne wezwania na blogu, facebooku i w mailach. Troszeczkę miałam wtedy ciśnienie pińcet milionów trylionów. Takie, wiecie, minimalnie zwyżkujące.

Potem Prezes kupił mi to japko, co wyżej. I podarował do kompletu drugie.


Model też nienajnowszy, troszkę muli, ma swoje drobne wybryki, ale jakoś wspólnie ogarniamy.
Nad Prezesem się nie rozczulamy, bo on to japko użytkował przede mną, a potem uznał, że zabawka dla dzieci nie przystoi programistu z prawdziwego zdarzenia. A dzidzi piernik tak. I dał. W sumie to doceniam, że się rozstał i nawet nie wstawał w nocy, żeby pogłaskać i upewnić się, co do wzajemnych uczuć. Kupił sobie własne japko. Stacjonarne.


(Tak, to jest komputer stacjonarny. Naprawdę. Tak. Wygląda. Cały komputer. Słowo).
Każdy ma więc swoje japko. Właściwie ja mam dwa. Ale, ale! On też ma dwa, bo sobie dokompletował madżika.


To jest mysz, gdyby się kto nie zorientował.
Z tą myszą jest hecnie, bo japka się widzą. Po prostu jedno wie, że drugie jest w pobliżu. I chcą się przytulić. Więc zdarza się, że jego mysz, chce się przytulić do mojego airbooka. Odganiam ją i krzyczę. Na Prezesa krzyczę, przecież nie na dziecko.

Ale do rzeczy.
Przyszłam do domu, wyłączyłam telefon (przykazanie pierwsze: wyjdź i wejdź jeszcze raz), włączyłam ponownie. Kontakty nadal były nieobecne, wagaruchy. Pomyślałam sobie: no to jeszcze zobaczymy. Wzięłam kabelka, złączyłam japko z japkiem. I już. Nic nie musiałam robić. Żadne tam: "czy jesteś pewna, Asieńko, że chcesz to skopiować?", "zastanów się chwilę, bo nam opcja wydaje się ryzykowna", "gdzie ci to zapisać?", "potwierdź 66 razy, że nie zmieniłaś zdania" i inne tego typu, co to pecety lubią powiedzieć, żeby wprowadzić nas w nastrój niepewności.
Połączyłam japko z japkiem i wszystkie kontakty grzecznie poszły do telefonu, ustawiły się w umówionym porządku i udawały, że nic nie zaszło.

Sprawdziłam - nadal tam są. Otwarły jedno oczko i zasnęły z powrotem.

I dlatego będę wierna japkom do forewera. One są przyjazne ciemnej masie. Nie każą klaskać uszami w trakcie piruetu, wykonywanego na lewej nodze. Mówią: usiądź, Asieńko, i niczym nie zawracaj sobie swojej ślicznej główki - my same zrobimy. Pomaluj paznokietek. O ile zdążysz, bo my się zwijamy i ani się obejrzysz, jak będzie gotowe.
Po prostu LOWE.



Podsumowując: na złość Putinowi kolekcjonujemy jabłka. Nie jemy, bo nam trochę szkoda. Ale myślę, że i bez tego można nas uznać za bohaterów narodowych.

Komentarze

  1. kurde , to znaczy że ja też patriotka zaangażowana politycznie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  2. "usiądź, Asieńko, i niczym nie zawracaj sobie swojej ślicznej główki - my same zrobimy" a ja nie lubię jak telefon wie lepiej ode mnie co chce zrobić, a jak sie na nim cos probuje wymusić to wie lepiej ode mnie jak to zrobić... I robi na opak... Dlatego ja miloscia do jablek nie palam, tzn tych elektronicznych, te krajowe jedzeniowe wolę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam na ten argument :) Odpowiem notką, bo na komentarz to za wiele.

      Usuń
  3. Kolekcjonuję. Namiętnie. Choć drogo za to płacę. Przygodę z komputerem zaczynałam lat temu bez mała 22 od japka. I nigdy tak do końca nie pokochałam peceta, choć... Też go kocham :0

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałaś prawdziwy fart. Ja lata wisiałam na pecetach, niestety. Zresztą do tej pory muszę - np. w pracy.

      Usuń
    2. No ba... Zmieniałam pracę. Na japkową kolejny raz. I dziecko, które zarzekało się, że japko nigdy w życiu stało się certyfikowanym specem od japka (jest informatykiem). Żyć, nie umierać. I wciąż widzę Prince of Persia... :) Pierwsza miłość :)

      Usuń
    3. W ostatni argument wierzę na słowo - nie jestem graczem :)

      Usuń
  4. Pracuję na japku i do zachwytów się nie dołączę. Chyba że to świeże, chrupiące japko prosto z drzewa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem bardzo (zupełnie poważnie) Twoich uwag.

      Usuń
  5. ech te telefony, mam androidka i tak często (mimo że nowy) mam ochotę nim trzepnąć!! a japka to bym się chyba do łapska bała wziąć bo bym się bała że się zepsuje!!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz