1866

- To co dziś robimy? - padło pytanie o poranku.

Możliwości było kilka. ZOO upadło z uwagi na deszcze niespokojne.
- Skoczmy do IKEI - zaproponowałam. - Od dawna noszę się z zamiarem zakupu kilku rzeczy.
- Super - skwitował Prezes, który uwielbia snuć się po IKEI oraz nabywać tam różne drobiazgi. - I zjemy sobie klopsiki.
Co mu będę żałować.

Aczkolwiek nie przewidziałam, że 3/4 aglomeracji wpadło na ten sam pomysł. Banda wierzgających i wyjących jak dusze potępione bachorów. Banda popychających mnie wózkami facetów. Banda depczących mnie szpilkami lal, zafascynowanych kolorem frontów i ćwierkających do swoich silnie znudzonych Misiów:
- Zobacz, Misiu, ten będzie pasował do zasłon.
Oszfak.

Prezes wziął mój telefon i portfel do swojej torby, a potem zgubił mnie w tym tłumie ze trzy razy. Aczkolwiek trzeba mu oddać, że odnajdywał z pełnym poświęceniem. Kupiliśmy poduszki [1], poszewki na poduszki [2], kółka pod piec od gitary [3], szklaneczki [4], taboret [5], krzesło na Dzień Gracza [6], zaparzadełka do herbaty w liściach [7], torbę [8] i plasterkowacz do jajek [9].
Nie kupiliśmy popielniczek [10], po które pojechałam i obrazu, który bardzo nam się spodobał [11]. Oraz kanapy [12].

Wyzwoliwszy się z tłumu i zaniósłszy wszystko do samochodu, wróciliśmy do restauracji, gdzie było bardzo źle. Bardzo, bardzo źle. Gorzej niż między półkami. Decyzją samorządu porzuciliśmy więc klopsiki szwedzkie i przekicaliśmy do położonego w innej części miasta baru wegetariańskiego Złoty Osioł, licząc na chwilę spokoju. A figę. W Ośle szaleństwo. Pozostała część aglomeracji, która akurat nie krążyła po IKEI, postanowiła spożyć posiłek bezmięsny.
Powiadam Wam - bary wegetariańskie to jest nisza rynkowa. Jeśli się kiedyś zdecyduję na prowadzenie działalności gospodarczej, będzie to właśnie bar wege. Albo i sieć. Wzięliśmy żarcie na wynos - szans na stolik żadnych. A poza tym nie cierpię, gdy mi tłumy plują w talerz.

Obecnie Prezes wydalił się budować rzeźbę, a ja - rozpakowawszy ów kram i wyprasowawszy sobie odzież na jutro do fabryki - dogorywam w fotelu. Nie, nie solo. Zofia oblazła mnie natychmiast i udaje, że tak już było.
Gdyby nie ci ludzie, to byłby naprawdę miły dzień.



[1] Bo stare się "wyspały.
[2] Bo jak nowe poduszki, to nowe poszewki.
[3] Bo zapomniałam kupić mu w Lidli całego jeździdełka, a piec jest ciężki i mieszka w zabudowie.
[4] Bo mu potrzebne do produkowanych hurtowo galaretek. Ja nie lubię galaretek w żadnej postaci.
[5] Bo mu się przydaje, gdy gra na gitarze.
[6] Bo Rafałowi jest niewygodnie.
[7] Bo były naprawdę fajne i lepiej przemyślane niż te, które mamy.
[8] Bo trzeba było to wszystko gdzieś wrazić.
[9] Bo staremu ktoś wygryzł struny.
[10] Bo zapomniałam w tym tłumie.
[11] Bo był duży i nie chciało mu się nieść.
[12] Bo jeszcze nie zwariowałam.

Komentarze

  1. Takie tłumy mnie przerażajo.
    Ani sobie stanąć i popodziwiać, bo oberwie człowiek łokciem. Ani to sobie popatrzeć, bo ktoś będzie łaził. ZA dużo ludziów, za dużo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że dużo on. Szacun. U nas jest raczej tak:
    1) Szklaneczki nie (jeszcze nie potrzebujemy, zostały trzy, a i tak wszyscy chleją z kubków)
    2) kieliszki nie (i tak się stłuką, a poza tym obowiązuje to samo, co w przypadku szklaneczek)
    3) poszewki nie (już nie mamy? To po co nam nowe)
    4) kołdrę nie (nie no, następnym razem, teraz nie będziemy nieśli)
    5 akcesoria do kuchni nie (daj spokój, nie mamy czasu)
    6) obraz nie (obraz już kupiliśmy, po co ci drugi?)
    7) biurko nie (no bez jaj, jak on sześć razy nie, to ja nie będę się zgadzać) ;)
    Jeśli wyniesiemy z Ikei coś więcej niż trzepaczkę do jajek, to jest wyczyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy tym obrazie to się nie upierałam. Gdybym mruknęła, że chcę, pewnie by niósł. Ale jakaś taka miękka się zrobiłam.

      Usuń
  3. Tak gdzieś do 8-go września Anonimowa porzuca wszystkie tesca, ikee i inne cuda, bo powrót do szkoły, biurka, krzesełka a przy okazji kanapa, kieliszki wrr..., potem jeszcze abstynencja przez pół października, bo studenci. Później zaś to zimno i deszcz, orzesz z Anonimowej to by nie wyżyli....

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasem to nie sport tylko konieczność. Też dzisiaj wpadłam do Galerii Jurajskiej celem zakupu w Almie parmezanu i szynki parmeńskiej że o markecie budowlanym nie wspomnę ( zepsuła sie lampka nocna mojej 86 letniej teściowej, raczej nie podrepcze sama żeby kupić ). W mojej wsi jest kilka sklepów, mięsny, wysoko punktowane liceum, nawet bank ale o produktach z troszkę wyższej połki można zapomnieć. Ludzie spędzają niedzielę tak jak lubią, jedni w kościele inni na zakupach :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzisz - wpadam do IKEI, bo mam blisko. Gdybym miała dalej, pewnie nie uprawiałabym takiego sportu.

      Usuń
  5. IKEA w weekend to jest sodomia z gomorią i omatkoboskozobojętniejakiejparafii! Nie lubię! Bo w ogóle to lubię, ale w tygodniu, najlepiej w godzinach, kiedy większość jest w pracy. A "Złoty Osioł"... Chlip, zatęskniłam za nim... Może by tak kiedyś... Hym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Ośle jest IKEA w godzinach szczytu. Zawsze mieli ruch na okrągło, ale dziś to naprawdę była przesada. I, niestety, ach, niestety - muszę to powiedzieć. Drastycznie pogorszyła się obsługa.

      Usuń

Prześlij komentarz