1850
Zaplanowaliśmy kolejne spotkanie rodzinne - wszystko w ramach zadzieżgnięć, których jestem inicjatorką. Dobrze nam idzie, więc trzeba kuć żelazo, póki gorące.
Wczoraj o pranku pogoda mnie zachwyciła. Nie za ciepło, nie za zimno, słonecznie, lekki wiaterek. Idealne warunki do ploteczek w ogrodzie. Pochłonęłam moje dietetyczne (eliminacja: pieczywa, makaronów, ryżu, słodyczy) śniadanko...
... i w drogę. Rodzice czekali przed domem. Tato oczywiście naburczany. W związku z powyższym nie siliłam się na lekką i niezobowiązującą konwersację, gdyż zrozumiałam jakiś czas temu, że podtrzymywanie rozmowy nie jest moim obowiązkiem (nie było łatwo, ale dałam radę).
Pogoda zepsuła się w 10 minut po naszym przybyciu. A tu altanka, zastawiony stół, porcelana po dziadkach na pomocniku. Deszcz postanowił tego nie uszanować. Więc ja postanowiłam się przeciwstawić. W środku dysputy na temat zwijania maneli do domu zarządziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu:
- Ścieśnić się, żeby na nikogo nie kapało, patrzeć w talerze i konwersować, jakby nigdy nic.
I co powiecie? Deszcz się poddał! W połowie obiadu zaczęło się przecierać, a przy deserze zaświeciło słońce i pogoda jak drut utrzymała się do naszego wyjazdu. Z gracją odebrałam powinszowania i gratulacje. A było czego, bo same przyjemności. Jeden kot rozpostarty na leżaku jak basza, drugi dyndający na drzewie niczym przerośnięty owoc. Trawnik skoszony (kuzyni się postarali), posiłek pyszny, przygotowany zgodnie z preferencjami węższej grupy (Prezesostwo), czyli drób i warzywa. Rozmowa kleiła się przez sześć godzin i nikt nie musiał tańczyć, śpiewać ani się rozbierać. Gdyby nie moja Stalowa Wola, mogliśmy to wszystko stracić na rzecz dusznych pomieszczeń wewnętrznych.
Nie dyskutujemy o polityce, choć pewnie bylibyśmy zgodni.
Wymieniamy się przepisami kulinarnymi.
Znowu zapomniałam wziąć stewii, wyhodowanej specjalnie dla mnie przez starszego z kuzynów.
Nikt się nie upił (lubię alkohol, nie lubię pijanych).
Poczuciem humoru błyszczą nawet ci członkowie rodziny, których o skłonność do dowcipasków nigdy bym nie podejrzewała.
Bardzo, bardzo miły dzień.
PS Jest jeszcze jedna rzecz, w której muszę umaczać paluchi, ale cierpliwie czekam na właściwą chwilę.
Wczoraj o pranku pogoda mnie zachwyciła. Nie za ciepło, nie za zimno, słonecznie, lekki wiaterek. Idealne warunki do ploteczek w ogrodzie. Pochłonęłam moje dietetyczne (eliminacja: pieczywa, makaronów, ryżu, słodyczy) śniadanko...
... i w drogę. Rodzice czekali przed domem. Tato oczywiście naburczany. W związku z powyższym nie siliłam się na lekką i niezobowiązującą konwersację, gdyż zrozumiałam jakiś czas temu, że podtrzymywanie rozmowy nie jest moim obowiązkiem (nie było łatwo, ale dałam radę).
Pogoda zepsuła się w 10 minut po naszym przybyciu. A tu altanka, zastawiony stół, porcelana po dziadkach na pomocniku. Deszcz postanowił tego nie uszanować. Więc ja postanowiłam się przeciwstawić. W środku dysputy na temat zwijania maneli do domu zarządziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu:
- Ścieśnić się, żeby na nikogo nie kapało, patrzeć w talerze i konwersować, jakby nigdy nic.
I co powiecie? Deszcz się poddał! W połowie obiadu zaczęło się przecierać, a przy deserze zaświeciło słońce i pogoda jak drut utrzymała się do naszego wyjazdu. Z gracją odebrałam powinszowania i gratulacje. A było czego, bo same przyjemności. Jeden kot rozpostarty na leżaku jak basza, drugi dyndający na drzewie niczym przerośnięty owoc. Trawnik skoszony (kuzyni się postarali), posiłek pyszny, przygotowany zgodnie z preferencjami węższej grupy (Prezesostwo), czyli drób i warzywa. Rozmowa kleiła się przez sześć godzin i nikt nie musiał tańczyć, śpiewać ani się rozbierać. Gdyby nie moja Stalowa Wola, mogliśmy to wszystko stracić na rzecz dusznych pomieszczeń wewnętrznych.
Nie dyskutujemy o polityce, choć pewnie bylibyśmy zgodni.
Wymieniamy się przepisami kulinarnymi.
Znowu zapomniałam wziąć stewii, wyhodowanej specjalnie dla mnie przez starszego z kuzynów.
Nikt się nie upił (lubię alkohol, nie lubię pijanych).
Poczuciem humoru błyszczą nawet ci członkowie rodziny, których o skłonność do dowcipasków nigdy bym nie podejrzewała.
Bardzo, bardzo miły dzień.
PS Jest jeszcze jedna rzecz, w której muszę umaczać paluchi, ale cierpliwie czekam na właściwą chwilę.
Proszę,można? Brawa ,Asiu,brawa.
OdpowiedzUsuńMożna. Nieźle wyszłam na tle tego zbiegu okoliczności ;)
UsuńŻe z rodziną można dobrze nie tylko na zdjęciu? ;) U mnie pokolenie wyżej miało zaawansowane zdolności spotykawcze. Ale wtedy nie było fb i innych ułatwiaczy wymiany informacji międzyludzkich, co do spotkania motywowało.
OdpowiedzUsuńMówisz że kabanosy odchudzają? :D Wyślę męża po zakupy ;) To te dobre o różnych smakach? :)
Postanowiłam po prostu nie jeść produktów, które uwielbiam, ale tyję po nich jak szalona. Mięso do tej grupy nie należy (tyje się od węglowodanów, nie od tłuszczu).
Usuńja też myślałam że mam taką moc sprawczą ( tu chodzi o pogodę ) niestety wczoraj dostałam po nosie w pełnym tego słowa znaczeniu , ale nic tam nie poddam się i będę ćwiczyła ;-)
OdpowiedzUsuńStuprocentowa skuteczność byłaby podejrzana ;)
UsuńPolecam dietę o której wczesniej pisałam, prawie 5 kg w dwa tygodnie i nadal sie utrzymuje.... chyba że zacznę szaleć ze słodyczami i wielkościami porcji :)))) Muszę jeszcze trochę schudnąć do imprezy ( za 10 dni Abracham buuuu )
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że ja nie chcę diety. Całe życie albo jestem na diecie, albo tyję. To prowadzi donikąd. Chcę zmienić sposób odżywiania się w ogóle, to jedyny gwarant wyniku.
Usuńja sonduję ostatnio dietę, która pozwala mi jeść przez osiem godzin, a przez kolejnych 16 muszę pościć; po dwóch tygodniach schudłam około kilograma, nie rezygnując ze słodyczy i wina, co uważam za prawdziwe dietowe dobrodziejstwo
OdpowiedzUsuńoczywiście nie obżeram się jak szalona, ale nie czuję głodu i kiedy tylko pomyślę, co by było, gdybym zrezygnowała z czekolady i alkoholu... łohoho!
Iwona
Też o tym czytałam ostatnio - dieta dla facetów. W domyśle: dla leniwych. Ale to niegłupi pomysł w sumie, bo nie dieta tylko styl życia. I nawet wyliczyłam, że mogłoby mi się to udać.
Usuńno właśnie, ja mam kryzysy w okolicy godziny 11.00, ale potem to już z górki
UsuńIwona
Czyli śniadasz w południe?
Usuńtak właśnie; wcześniej ewentualnie piję jakieś jogurty
OdpowiedzUsuńIwona
Ale to się liczy za posiłek w tej diecie 8/16, wiesz o tym?
Usuńnie wiem, ale liczyłam się z taką możliwością, dlatego jogurt jest na czarną godzinę, ponieważ mam mocną słabą wolę :-)
OdpowiedzUsuńpoza tym muszę przyznać, że z czasem jest coraz łatwiej, bo organizm przyzwyczaja się do nowego rytmu
Iwona
No i bardzo dobrze. Nie wolno być faszystą ;))))
Usuń