1876

Godzina zero zbliża się nieuchronnie. Prezes jest kłębkiem nerwów.

Nie zdawałam sobie sprawy, że ta zmiana pracy, mimo że z wyboru i chciana, aż tak go zestresuje. Od dłuższego czasu nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Chwytał się różnych czynności i porzucał je. Krążył po domu niczym zwierzę w klatce. Zrzędził, marudził i czepiał się. Opowiadał mi nieustannie o swojej pasji modelarskiej, którą, jak zapewne wszyscy podejrzewają, dzielę z nim ściśle teoretycznie. Im mniej teorii, tym lepiej, prawda?

Znajdowałam mu różne zajęcia, włączając sprzątanie, gdyż wyznaję zasadę, że na zmartwienie nie ma jak czegoś pożytecznego zrobienie. A i dom odarty z kurzu zaraz lepiej wygląda (Zuziu... tęsknimy za Tobą!). Wypchnęłam go na imprezę integracyjną, o której dowiedział się przypadkiem, żeby poznał ludzi, bo wtedy pierwszy dzień w pracy nie polega wyłącznie na odbieraniu milionów bodźców. Miło jest zawiesić wzrok na nieobcej całkowicie twarzy.

Na nic.

Dziś zadzwonił mu telefon. Prezes poleciał na górę odebrać (mówiłam Wam już, że jeśli zostawi się komórkę na poziomie, na którym akurat się nie przebywa, to ona ZAWSZE  zadzwoni?) i nie było go dłuższą chwilę. Poem zszedł na dół i oznajmił:
- Kierownik do mnie dzwonił.
Nowy - w Archiwum X, zwanym pieszczotliwie szpitalem dla obłąkanych, sam był kierownikiem.
- I co mówił? - zainteresowałam się, odkładając natychmiast komputer.
- Przepraszał.
- Słucham?
- Bardzo mnie przepraszał, że idzie na urlop od poniedziałku i może się zdarzyć, że przez pierwsze trzy tygodnie niewiele będę miał do roboty. Podkreślił, że to nie wpłynie ani na moje uposażenie, ani na ocenę pracowniczą.
- Jeszcze cię nie zna, a już kocha. Co będzie, gdy się poznacie bliżej?!
- Nie wiem. Może zamieszkamy razem?

Ten to się zawsze załapie. Nie dość, że od miesiąca bimba sobie koncertowo, to jeszcze mu się to bimbanie przedłuży o trzy tygodnie! I to w sytuacji, gdy ja zapinkalam jak mały autobusik i czuję się, jakbym stała przy linii produkcyjnej.
- Czy ty to wszystko jeszcze ogarniasz? - zapytał dziś Szef.
- Spoko.
- Gdybyś wyprzęgała, daj mi znać.
- Pracuję tu siódmy miesiąc i jeszcze nie wyprzęgłam. Mało prawdopodobne.
- Wiesz... Bo ja już dawno wyprzęgłem. Więc jakby co, to mnie uprzedź.
A figę! Nie takie rzeczy my robili za śfagrem po pijoku!
Chyba się przejął, bo później powiedział do wszystkich:
- Bardzo wam dziękuję, że się spięliście i przygotowaliście te projekty w tak krótkim czasie. A najbardziej dziękuję Joannie, że nad tym wszystkim panuje. Ja się zgubiłem.
Tylko udaję - mruknęłam, ale niezbyt głośno. Po co psuć taki uroczy efekt.

Aby sobie podnieść nastrój, od trzech dni bezustannie grzebiemy w kocich gównach, pieczołowicie zbierając co lepsze kawałki do pojemniczka. Cóż mogłoby bardziej nas zgnoić?

Komentarze

  1. uuu koteczki chore? Niedobrze. A w życiu musi być równowaga- skoro ty się uwijasz, odpoczywać
    może ktoś. Padło na Prezesa. Szczęściarz;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż, że tak powiem. Przyczyna nadal nieodkryta, a Zocha stworzyła już nową rasę kota: Gołodupny.

      Usuń
  2. To może ja przytulę głowę Prezesa do łona i zaśpiewam Mu najpiękniej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (do mojego łona, nie śmiem bowiem sprawdzać Jego elastyczności!)

      Usuń
    2. Po pierwszym komentarzu jużem się zerwała, jużem biegła, by sprawdzić pierwej, nim w Twoje szpony się dostanie, czy aby nie ogłuchnie, przytulając se głowę do łona, a tu takie ROZCZAROWANIE.

      Usuń

Prześlij komentarz