1368
Polemicznie.
Teraz to już naprawdę....
#zadługienieczytam!
W Natemat natrafiłam wczoraj na wpis pani Violetty Rymszewicz, zatytułowany Uprzejmie proszę - wara od kobiet, wara od gender. Przeczytawszy go, pomyślałam o słabych punktach walki o równouprawnienie, ponieważ ten post takim właśnie słabym punktem jest.
Zaczyna się z pozoru dobrze. Autorka opisuje pomnik i historię Eleny Cornaro Piscopi (moim zdaniem w przypadku zależnym pisze się przez jedno "i", ale mogę być w błędzie), pierwszej kobiety, która dorobiła się doktoratu. To wiekopomne wydarzenie miało miejsce na uniwersytecie padewskim, lecz nie zaryzykowałabym twierdzenia, że było znaczące dla historii feminizmu. I to jest pierwszy kiks. A właściwie trzeci, ale o tym dowiemy się za chwilę. Długą, hehe.
Wydaje mi się, że o walce o równouprawnienie można mówić tylko wtedy, gdy jest ona świadoma. Czyli ktoś ją PODEJMUJE (bo idea jest mu bliska, razi go niesprawiedliwość lub też z jakiegokolwiek innego powodu). Jeśli więc coś dzieje się przypadkowo, choć nie od rzeczy, to o walce mowy nie ma. W związku z powyższym Elena na sztandary się zupełnie nie nadaje. Ona chciała po prostu zdobywać wiedzę. Poza tym była osobą wielce pobożną i pragnęła wstąpić do zakonu, czego zabronił jej ojciec, polecając rozpoczęcie studiów w Padwie. A szanowny tatuś wiele mógł, bowiem rodzina Piscopia wydała na świat kilku kardynałów i papieży. Ergo - na brak pieniędzy zapewne nie narzekał. (Pieniądz rządzi światem - to jeszcze dla kogoś tajemnica?).
Żadną tam bojowniczką Elena nie była - postapiła zgodnie z wolą ojca, choć wcale jej to nie odpowiadało. Fakt, że zrobiła doktorat jest więc dowodem wyłącznie na dwie rzeczy: była inteligentna i pracowita, a pieniądze ojca ochroniły jej życie, które niechybnie mogła stracić - niczym nasza rodzima Nawojka, co to psim swędem uniknęła stosu. (No, dobra, też dzięki pieniądzom tatusia). Polka doktoratu co prawda nie zrobiła, ale za to wyprzedziła Elenę o dwa stulecia. Nikomu, Drogie Panie, spod ogona nie wypadłyśmy!
Czyli omówiłysmy już pewną lukę w rozumowaniu - podawanie argumentu, który nijak się ma do udowodnienia tezy. I tu chciałabym powrócić do rzeczy, o której wypadało wspomnieć najpierw. Mianowicie z nieznanych przyczyn większość twórczości na tematy równościowe rozpoczyna się od próby udowodnienia, że kobiety też są - wstaw dowolne - inteligentne, silne, pracowte, dobrze kojarzące itp. Po co - ja się pytam? Równe prawa należą nam się BO JESTEŚMY LUDŹMI. Jeżeli rozpoczyna się publikację od jakichkolwiek tłumaczeń i zapewnień - to już na starcie jest droga donikąd. I jedyne, co się dzięki temu uzyskuje, to jest upewnienie interlokutora co do faktu konieczności aspirowania. My nic nie musimy udowadniać - równe prawa należą nam się jak psu buda i jeśli ktoś tego nie dostrzega - powinien się wstydzić.
Kobiety są niewolnikami wszech czasów. Wstydź się, świecie!
Ale powróćmy do postu pani Rymszewicz. Ukończywszy udowadnianie, że na świecie bywają kobiety inteligentne, posłuszne i pracowite - jeśli ktoś powie: czyli wszystkie, to oberwie - autorka płynnie przeszła do argumentacji, że kościół katolicki jest zły, bo odsądza gender od czci i wiary, nie pochylając się wcale nad zbadaniem problemu i zapoznaniem się z założeniami. Kolejny błąd. Jestem głęboko przekonana, że hierarchowie i niehierarchowie kościelni na bieżąco się ze wszystkim zapoznają. Dzięki czemu jest im łatwo celnie żądlić.
Kobiety zasadniczo mają poważny problem - jest nim niskie poczucie własnej wartości. Zaatakowane z którejkolwiek strony, natychmiast zaczynają się bronić i coś udowadniać. Kobiety mają też, od wieków wpajane, więc trudne do usunięcia, poczucie winy. Przepraszam, że znowu zahaczę o Caitlin Moran, ale palce świerzbią. Ona pisze: WYŚMIEJ TO.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: stoicie na przystanku autobusowym. Ludu mrowie. Podjeżdża ten środek masowej zagłady, ruszacie do drzwi i nagle ktoś się odwraca i mówi: ta pani w czerwonym obuwiu, na koniec! Czerwienią obuci wsiadają ostatni. I co robicie? Tłumaczycie coś? Udowadniacie, że nieprawda, bo w konstytucji napisali, że ci w zielonych kamaszach mają być na końcu? Już to widzę. Prychacie, kreślicie kółko na czole i wtarabaniacie się do środka.
Ale jak ktoś powie, że kobietom się nie należy, do tyłu ta pani, to zaczynamy się tłumaczyć. O co kaman?
I tu doszłam do fragmentu, który spowodował, że powietrze zatrzymało się w drodze do płuc, a ślinianki gwałtownie wzmogły pracę. Uwaga, będę cytować. Gorąco Was proszę, Drodzy czytelnicy – nie mylcie obrony praw kobiet z tanim feminizmem. Ożeszjasnatwojakurwamać!!! Co? CO?! Cocococococo?! Oto mamy clou wypowiedzi, nie tylko zresztą tej. A mianowicie ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SŁOWO. To jest właśnie druga z rzeczy, o których mówiłam na początku.
Niech mnie ktoś wyprowadzi z błędu, bo ja uważam, że jak coś robić, to dobrze. Jeśli chce się zostać elektrykiem, to warto wiedzieć, co to jest prąd, którędy płynie i że może człowiekowi przypierdolić, aż go z kamaszków wywali. Chcesz być skutecznym handlowcem? Naucz sie sprzedawać. Chcesz walczyć słowem? Naucz się za nie odpowiedzialności. Raz napiszesz i przepadło. (Ma się również do mówienia, ale może o tym innym razem).
Nie czytałam komentarzy, choć się do tego zabieram. Ale zdaje się, że więcej osób to wyusterkowało. W związku z powyższym autorka strzeliła peesa.
Drodzy, Szanowni Czytelnicy
Wybaczcie proszę, że nie nadążam odpowiadać na wszystkie komentarze. Ponieważ często pojawia się zarzut dotyczący "taniego feminizmu", pozwolę sobie wyjaśnić swoje intencje.
Z całego serca popieram wszelkie działania mające na celu zrównanie i obronę praw kobiet. Epitet "tani" odnosi się wyłącznie do dyskursu z Kościołem nt. gender.
Szkoda, że Panie pozwoliły Kościołowi strywializować problem i sprowadziły go do "seksu", "masturbacji" i przebieranek. Wielka szkoda. W tym sensie uważam polemikę o gender za tanią, płaską i czysto ideologiczną.
Proszę, bardzo Was proszę - nie czepiajcie się słów - porozmawiajmy o kobietach, dobrze?
Otóż chciałam uświadomić autorce (sobie, Wam i całemu światu), że narzędzia należy wykorzystywać zgodnie z ich przeznaczeniem. Palce i język to też narzędzia. I nie ma chciałam powiedzieć coś innego. Mówi się dokładnie to, co chciało się powiedzieć (najlepszy przykład - oniegdysiejsza sprawa molestowania dzieci przez księży). Gdy się pisze, warto nie robić tego w emocjach. One rzadko są właściwym doradcą. No, dobra - jak trzeba dać komuś w mordę, to napędzają adrenalinę. Ale to jeden z nielicznych przypadków i tylko potwierdza regułę.
Przemyśleć.
Napisać.
Odłożyć. (Spacer, sen, pół litra wódki, komedia romantyczna, co tam kto chce).
Przeczytać. Można też dać komuś do przestudiowania i uwag wysłuchać Z POKORĄ.
Dokonać korekty. Wtedy nie będzie problemu.
Zasadniczo zgadzam się z jedną z końcowych uwag wpisu pani Rymszewicz. Też uważam, że afera o gender to nic innego, jak cyniczne odwracanie uwagi od afery pedofilskiej w kościele katolickim. No to, do licha, nie dajmy się wkręcić, co? Wszystkie nie dajmy się wkręcić. Pani Violetta również. (A piszę to specjalnie, bo...).
Szkoda, że Panie pozwoliły Kościołowi strywializować problem i sprowadziły go do "seksu", "masturbacji" i przebieranek. Wielka szkoda.
Otóż gdy o coś walczymy, nie sramy we własne gniazdo. I nie dajemy sobie wmówić, a już na pewno nie mówimy same, że jesteśmy czemuś winne. Co, znowu niska samoocena? Albo, nie daj Boże, sugestia, że są kobiety lepsze i gorsze? Mądrzejsze, światlejsze, sprawniejsze i reszta biedaczek?
Caitlin Moran pisze:
Czym jest feminizm? Feminizm to nic innego jak przekonanie, że kobiety powinny cieszyć się taką samą wolnością jak mężczyźni, bez względu na to jak bardzo są stuknięte, tępe, naiwne, źle ubrane, łysiejące, leniwe i zadowolone z siebie.
Och! Kocham ją, wiecie?
Reasumując.
Cały ten artykuł jest błędem, bo wychodzi z błędnych założeń: że musimy się z czegoś tłumaczyć, coś udowodnić, pokazać się od najlepszej strony. Nie, nie musimy. Mnie to się nawet nie chce. Po co? RÓWNE PRAWA NALEŻĄ NAM SIĘ, bo jesteśmy ludźmi! Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jest jego, a nie mój problem. I niech się wali na ten rasistowski ryj.
Przestańmy wierzgać, złościć się, pałać świętym oburzeniem - WYŚMIEJMY KMIOTA! Potwarców mijaj obojetnie, a z głupcem się nie wdawaj w spór (owszem, Puszkin). Nie krzewić? - spytacie. Krzewić. Ale mądrze. Nie dać się tak łatwo zapędzić w ten róg, gdzie lądujemy od tysiącleci.
Czyli - miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Ale doceniam wysiłki.
Teraz to już naprawdę....
#zadługienieczytam!
W Natemat natrafiłam wczoraj na wpis pani Violetty Rymszewicz, zatytułowany Uprzejmie proszę - wara od kobiet, wara od gender. Przeczytawszy go, pomyślałam o słabych punktach walki o równouprawnienie, ponieważ ten post takim właśnie słabym punktem jest.
Zaczyna się z pozoru dobrze. Autorka opisuje pomnik i historię Eleny Cornaro Piscopi (moim zdaniem w przypadku zależnym pisze się przez jedno "i", ale mogę być w błędzie), pierwszej kobiety, która dorobiła się doktoratu. To wiekopomne wydarzenie miało miejsce na uniwersytecie padewskim, lecz nie zaryzykowałabym twierdzenia, że było znaczące dla historii feminizmu. I to jest pierwszy kiks. A właściwie trzeci, ale o tym dowiemy się za chwilę. Długą, hehe.
Wydaje mi się, że o walce o równouprawnienie można mówić tylko wtedy, gdy jest ona świadoma. Czyli ktoś ją PODEJMUJE (bo idea jest mu bliska, razi go niesprawiedliwość lub też z jakiegokolwiek innego powodu). Jeśli więc coś dzieje się przypadkowo, choć nie od rzeczy, to o walce mowy nie ma. W związku z powyższym Elena na sztandary się zupełnie nie nadaje. Ona chciała po prostu zdobywać wiedzę. Poza tym była osobą wielce pobożną i pragnęła wstąpić do zakonu, czego zabronił jej ojciec, polecając rozpoczęcie studiów w Padwie. A szanowny tatuś wiele mógł, bowiem rodzina Piscopia wydała na świat kilku kardynałów i papieży. Ergo - na brak pieniędzy zapewne nie narzekał. (Pieniądz rządzi światem - to jeszcze dla kogoś tajemnica?).
Żadną tam bojowniczką Elena nie była - postapiła zgodnie z wolą ojca, choć wcale jej to nie odpowiadało. Fakt, że zrobiła doktorat jest więc dowodem wyłącznie na dwie rzeczy: była inteligentna i pracowita, a pieniądze ojca ochroniły jej życie, które niechybnie mogła stracić - niczym nasza rodzima Nawojka, co to psim swędem uniknęła stosu. (No, dobra, też dzięki pieniądzom tatusia). Polka doktoratu co prawda nie zrobiła, ale za to wyprzedziła Elenę o dwa stulecia. Nikomu, Drogie Panie, spod ogona nie wypadłyśmy!
Czyli omówiłysmy już pewną lukę w rozumowaniu - podawanie argumentu, który nijak się ma do udowodnienia tezy. I tu chciałabym powrócić do rzeczy, o której wypadało wspomnieć najpierw. Mianowicie z nieznanych przyczyn większość twórczości na tematy równościowe rozpoczyna się od próby udowodnienia, że kobiety też są - wstaw dowolne - inteligentne, silne, pracowte, dobrze kojarzące itp. Po co - ja się pytam? Równe prawa należą nam się BO JESTEŚMY LUDŹMI. Jeżeli rozpoczyna się publikację od jakichkolwiek tłumaczeń i zapewnień - to już na starcie jest droga donikąd. I jedyne, co się dzięki temu uzyskuje, to jest upewnienie interlokutora co do faktu konieczności aspirowania. My nic nie musimy udowadniać - równe prawa należą nam się jak psu buda i jeśli ktoś tego nie dostrzega - powinien się wstydzić.
Kobiety są niewolnikami wszech czasów. Wstydź się, świecie!
Ale powróćmy do postu pani Rymszewicz. Ukończywszy udowadnianie, że na świecie bywają kobiety inteligentne, posłuszne i pracowite - jeśli ktoś powie: czyli wszystkie, to oberwie - autorka płynnie przeszła do argumentacji, że kościół katolicki jest zły, bo odsądza gender od czci i wiary, nie pochylając się wcale nad zbadaniem problemu i zapoznaniem się z założeniami. Kolejny błąd. Jestem głęboko przekonana, że hierarchowie i niehierarchowie kościelni na bieżąco się ze wszystkim zapoznają. Dzięki czemu jest im łatwo celnie żądlić.
Kobiety zasadniczo mają poważny problem - jest nim niskie poczucie własnej wartości. Zaatakowane z którejkolwiek strony, natychmiast zaczynają się bronić i coś udowadniać. Kobiety mają też, od wieków wpajane, więc trudne do usunięcia, poczucie winy. Przepraszam, że znowu zahaczę o Caitlin Moran, ale palce świerzbią. Ona pisze: WYŚMIEJ TO.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: stoicie na przystanku autobusowym. Ludu mrowie. Podjeżdża ten środek masowej zagłady, ruszacie do drzwi i nagle ktoś się odwraca i mówi: ta pani w czerwonym obuwiu, na koniec! Czerwienią obuci wsiadają ostatni. I co robicie? Tłumaczycie coś? Udowadniacie, że nieprawda, bo w konstytucji napisali, że ci w zielonych kamaszach mają być na końcu? Już to widzę. Prychacie, kreślicie kółko na czole i wtarabaniacie się do środka.
Ale jak ktoś powie, że kobietom się nie należy, do tyłu ta pani, to zaczynamy się tłumaczyć. O co kaman?
I tu doszłam do fragmentu, który spowodował, że powietrze zatrzymało się w drodze do płuc, a ślinianki gwałtownie wzmogły pracę. Uwaga, będę cytować. Gorąco Was proszę, Drodzy czytelnicy – nie mylcie obrony praw kobiet z tanim feminizmem. Ożeszjasnatwojakurwamać!!! Co? CO?! Cocococococo?! Oto mamy clou wypowiedzi, nie tylko zresztą tej. A mianowicie ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SŁOWO. To jest właśnie druga z rzeczy, o których mówiłam na początku.
Niech mnie ktoś wyprowadzi z błędu, bo ja uważam, że jak coś robić, to dobrze. Jeśli chce się zostać elektrykiem, to warto wiedzieć, co to jest prąd, którędy płynie i że może człowiekowi przypierdolić, aż go z kamaszków wywali. Chcesz być skutecznym handlowcem? Naucz sie sprzedawać. Chcesz walczyć słowem? Naucz się za nie odpowiedzialności. Raz napiszesz i przepadło. (Ma się również do mówienia, ale może o tym innym razem).
Nie czytałam komentarzy, choć się do tego zabieram. Ale zdaje się, że więcej osób to wyusterkowało. W związku z powyższym autorka strzeliła peesa.
Drodzy, Szanowni Czytelnicy
Wybaczcie proszę, że nie nadążam odpowiadać na wszystkie komentarze. Ponieważ często pojawia się zarzut dotyczący "taniego feminizmu", pozwolę sobie wyjaśnić swoje intencje.
Z całego serca popieram wszelkie działania mające na celu zrównanie i obronę praw kobiet. Epitet "tani" odnosi się wyłącznie do dyskursu z Kościołem nt. gender.
Szkoda, że Panie pozwoliły Kościołowi strywializować problem i sprowadziły go do "seksu", "masturbacji" i przebieranek. Wielka szkoda. W tym sensie uważam polemikę o gender za tanią, płaską i czysto ideologiczną.
Proszę, bardzo Was proszę - nie czepiajcie się słów - porozmawiajmy o kobietach, dobrze?
Otóż chciałam uświadomić autorce (sobie, Wam i całemu światu), że narzędzia należy wykorzystywać zgodnie z ich przeznaczeniem. Palce i język to też narzędzia. I nie ma chciałam powiedzieć coś innego. Mówi się dokładnie to, co chciało się powiedzieć (najlepszy przykład - oniegdysiejsza sprawa molestowania dzieci przez księży). Gdy się pisze, warto nie robić tego w emocjach. One rzadko są właściwym doradcą. No, dobra - jak trzeba dać komuś w mordę, to napędzają adrenalinę. Ale to jeden z nielicznych przypadków i tylko potwierdza regułę.
Przemyśleć.
Napisać.
Odłożyć. (Spacer, sen, pół litra wódki, komedia romantyczna, co tam kto chce).
Przeczytać. Można też dać komuś do przestudiowania i uwag wysłuchać Z POKORĄ.
Dokonać korekty. Wtedy nie będzie problemu.
Zasadniczo zgadzam się z jedną z końcowych uwag wpisu pani Rymszewicz. Też uważam, że afera o gender to nic innego, jak cyniczne odwracanie uwagi od afery pedofilskiej w kościele katolickim. No to, do licha, nie dajmy się wkręcić, co? Wszystkie nie dajmy się wkręcić. Pani Violetta również. (A piszę to specjalnie, bo...).
Szkoda, że Panie pozwoliły Kościołowi strywializować problem i sprowadziły go do "seksu", "masturbacji" i przebieranek. Wielka szkoda.
Otóż gdy o coś walczymy, nie sramy we własne gniazdo. I nie dajemy sobie wmówić, a już na pewno nie mówimy same, że jesteśmy czemuś winne. Co, znowu niska samoocena? Albo, nie daj Boże, sugestia, że są kobiety lepsze i gorsze? Mądrzejsze, światlejsze, sprawniejsze i reszta biedaczek?
Caitlin Moran pisze:
Czym jest feminizm? Feminizm to nic innego jak przekonanie, że kobiety powinny cieszyć się taką samą wolnością jak mężczyźni, bez względu na to jak bardzo są stuknięte, tępe, naiwne, źle ubrane, łysiejące, leniwe i zadowolone z siebie.
Och! Kocham ją, wiecie?
Reasumując.
Cały ten artykuł jest błędem, bo wychodzi z błędnych założeń: że musimy się z czegoś tłumaczyć, coś udowodnić, pokazać się od najlepszej strony. Nie, nie musimy. Mnie to się nawet nie chce. Po co? RÓWNE PRAWA NALEŻĄ NAM SIĘ, bo jesteśmy ludźmi! Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jest jego, a nie mój problem. I niech się wali na ten rasistowski ryj.
Przestańmy wierzgać, złościć się, pałać świętym oburzeniem - WYŚMIEJMY KMIOTA! Potwarców mijaj obojetnie, a z głupcem się nie wdawaj w spór (owszem, Puszkin). Nie krzewić? - spytacie. Krzewić. Ale mądrze. Nie dać się tak łatwo zapędzić w ten róg, gdzie lądujemy od tysiącleci.
Czyli - miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Ale doceniam wysiłki.
Poszłam czytać i potykam się też o takie, tfu!, podprogowe kwiatki:
OdpowiedzUsuń"Tymczasem, ani słowem nie wspominają, że dla odpowiedzialnej kobiety-matki urodzenie choćby dwójki dzieci oznacza, lekko licząc, 6-letnią przerwę w karierze."
Tego to już nawet nie tykałam, bo nigdy bym nie skończyła. Ale to kolejny argument: nie opowiadamy głupot o bohaterstwie, bo to się obróci przeciwko nam.
UsuńPS Kto to jest odpowiedzialna kobieta-matka?
Ja nie wiem, ale Pani wie - taka, która co najmniej 3 pierwsze lata życia swojego dziecka spędza rezygnując z kariery i pozostając z nim w domu. W odróżnieniu od nieodpowiedzialnej kobiety-matki, która do pracy wraca po 2 latach. Jak nazwałaby te, które powracają do pracy po kilkumiesięcznym urlopie macierzyńskim to już nie śmiem zgadywać (APAGE!).
UsuńTo ja - stara czarownica. Po niespełna roku wróciłam na studia. Dzienne. Z rozszerzonym programem. W weekendy lubiłam sobie pozmywać gary dla pieniędzy ;) Jak się bawić, to na całego!
Usuń(A wiesz, że kiedyś to nie było becikowego? I urlop macierzyński mi nie przysługiwał... Porozmawiam z nią sobie, gdy wróci do domu).
Uważaj, bo ona sobie z Tobą porozmawia. I może nawet będzie używać SŁÓW, z których nieodpowiedzialna kobieta-matka może być najłagodniejszym.
UsuńZauważyłaś, że nie ma chętnych do rozważań o feminizmie i odpowiedzialności? Bijemy pianę we własnym sosie. Pewnie nikt oprócz Ciebie nie przebrnął. A było nie pisać, że jest długie...
UsuńNo, gdybyś nie napisała, to na pewno by się nie skapnęli. A tak to pozamiatane.
UsuńCoś w ten deseń mi się nasunęło.
UsuńO już tam, czytajo,czytajo, ino nie majo za dużo do gadania,
OdpowiedzUsuńbo już wszystko co mądre paniusia napisała
Interaktywny. Oto podstawowe słowo, które określa blog!
Usuń;o)
aktywność zamierzona wystąpiła
OdpowiedzUsuńBacz, iż przeczytane ,mimo ostrzeżenia, że za długie!
Jestem z Ciebie dumna. Głasku, głasku.
Usuń