1404
Powszechnie wiadomo, że nie potrafię gotować się zbyt długo. W związku z powyższym wzięłam głęboki oddech i poszukałam (metodą Pollyanny) jasnych stron. Otóż wizyta w tefałenie dużo mnie nauczyła. Przede wszystkim tego, że nie warto być kulturalnym. Gdyby rzecz się powtórzyła w jakiejkolwiek konfiguracji, nie będę odpowiadała na pytania, tylko przeproszę i powiem to, co mam do powiedzenia. A że wiem już, jak to jest - więc się uda.
Oto moje podsumowanie wizyty w DDTVN - całkowicie nie na temat.
Efekty można obejrzeć TUTAJ.
A teraz przejdźmy do opowiadań - wiem, że czekacie. Będą ze zdjęciami - wiem, że lubicie. Dużo tego wszystkiego, więc podzielę na dwie części - dziś: pobyt z córeczką w stolicy dzień pierwszy. Jutro: telewizja od środka i powroty.
Dużo było śmiechu, bo gen świra mamy obie - to wiadomo. Były też chwile mrożące krew w żyłach, po których pozostały rany cięte i kłute. Ale od początku.
Wyruszyłyśmy sobie za czasów jasnych, co nic specjalnie nie wniosło, bo i tak dotarłyśmy za ciemnych. Wolę podróżować wagonami bezprzedziałowymi. Wchodzimy, dążymy ku wyznaczonym pozycjom i... niespodzianka. Na Centralny postanowił również dostać się tzw. dziadek smrodek. Zasiadł kulturalnie - może miał świadomość, że zabija aromatem - na końcu wagonu. Problem tkwił w tym, że my też miałyśmy tam miejsca. Olaboga! Całe szczęście, że w drugie święto w pociagu puchy. Przemiksowałyśmy się w oddalę, wprost do stoliczka, gdzie można było postawić laptop, żeby oglądać film.
Dziadek smrodek - prócz roztaczania woni - nie przejawiał prawie żadnych niepożądanych zachowań. Prawie. Spał sobie bowiem, śmierdząc w kąciku, lecz za każdym przebudzeniem - średnio co kwadrans - wstawał i pytał: już Centralny? Uspokojony, że jeszcze nie, siadał, zasypiał, by po piętnastu minutach operację powtórzyć. I tak aż do celu. W międzyczasie przeszła kontrola biletów; dziadek radośnie oznajmił, że ma kredytowy, ale nie wie gdzie, bo go głowa boli. Pani kontrola była dość nieustępliwa, więc po dłuższych poszukiwaniach radośnie odnalazł zgubę, okazał i zasnął na kolejny kwadrans.
Dotarłszy do celu przegrupowałyśmy się, wyruszając w podróż pieszą, gdyż dworzec przy Alejach, studio przy Marszałkowskiej, a hotel przy Kruczej - nie opłacało się korzystać z żadnych środków komunikacji.
- A co to za zegareczek na wieży? - zapytało błyskotliwie moje dziecko w poczatkowej fazie spaceru i zarobiło torebką.
Komentując obficie, chichocząc bez pamięci i wzbudzając zainteresowanie przechodniów dotarłyśmy na miejsce. Głupawka rozkręciła się w pełni. Hotel rozmiarów solidnych, z założenia zapewne wypasiony, w rezultacie nie odbiegał standardem od sieciówek typu Campanile. Ciagnące się w nieskończoność korytarze, pozbawione światła dziennego.
Nie odbiegał więc ów hotel w niczym, poza jednym - cenami. Mieszkaliśmy onegdaj w identycznym standardzie w Campanile w Lublinie i płaciliśmy za pokój 140 zł. W Mercure Grand w Warszawie to samo kosztowało 850 zł. Bez komentarza - telewizja płaci, co mnie to obchodzi.
- Chcemy pokój z wanną - oznajmiłam panu w recepcji.
- Przykro mi, wanny tylko w apartamentach.
- Ale nam to nie przeszkadza!
Pan lekko spanikował.
- TVN zamówił pokój standard...
- Skąpcy, nie?
Znalazłyśmy pokój.
- Światło nie działa - zakomunikowało moje bywałe dziecko.
- Wraź kartę do czytnika.
- Po co?
- Wraź, to zobaczysz.
- O, cholera, mamy jedno łóżko!
- Dwa, tylko zestawione.
- Mam spać aż tak blisko ciebie? Nie wiem, jak to przetrwam!
No i się zaczęło.
- Przeczytam wszystkie instrukcje!
- Na zdrowie.
- Łoooooo, wypas! Maaaamooo - pacz!!!
- Dawaj pilota, dawaj! Będę naciskać!!! Albo nie. Chodź, pobiegamy po korytarzach. Będziemy pukać do wszystkich drzwi i uciekać.
- A może jesteś głodna?
- Jestem.
- To odpalaj internety, szukamy czynnej knajpy.
Z restauracji hotelowej zrezygnowałyśmy. Jeśli tam najtańszy pokój kosztuje 850 zł, to łyżeczka sosu na dużym talerzu pewnie z pięć dych. A wała! Sprawa okazała się jednak dość skomplikowana, ponieważ w żadnej restauracji w pobliżu nie odbierano telefonu.
- Wynijdźmy. Pójdziemy przed się, tam musi być jakaś cywilizacja.
I rzeczywiście. W końcu znalazłyśmy jakąś pizzerię, gdzie spożyłysmy produkt jakości słabej, acz bardzo drogi. Ale w sumie i tak tańszy niż hotelowe wypasy. Zapewne.
Najedzone, obejrzawszy zaciemnienie, postanowiłyśmy zwariować w hotelu.
- Co to jest?
- Automat do czyszczenia butów.
- Ooooo! Chcę! Będę czyścić!!!
- Ale ty masz turbolacie*.
- Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi! Czyszczę.
Rozgrzewka została uznana za zakonczoną. I się zaczęło.
- Bierzemy wszystko!
- Po co?
- Dla idei. Oni mają za dużo. Są szlafroki?
- Nie ma.
- Błąd, błąd. Ryję w składzie. Szamponiki są?
- Są.
- Bierzemy. Mydełka?
- Są.
- Bierzemy? Herbatka?
- Jest.
- Bierzemy.
- Wypijemy.
- No tak. Ale jest szczotka do ubrań. Bierzemy. I czyścik do butów. I, o, patrz! Worek na pranie.
- Czy aby nie oszalałaś?
- Notesik!!!
- Czemu skaczesz na tej pufie?
- Sprawdzam, jak się siedzi. Bierzemy.
- Nie sądzisz, że to przesada?
- Przesada to by była - odpowiada moja jedyna córka, leżąc w ubikacji pod klozetem i obserwując śrubunek - gdybyśmy zabrały muszlę**.
Płaczę, bo to już ten etap.
- Spać, smarkulo!
- Wślizgnę się w tę cudowną pościel, zaścieloną idealnie.
- Żadnych zmarszeń. Pacz, jak umiem!
- Cudownie.
- Mamoooo, zburzyłaś łóżko!!!
- Filmy ci się skończyły?
- No to dobranoc. Nuda, nuda.
- Dobranoc, moja gwiazdo.
* Dla niewtajemniczonych... turbolacie:
** No pewnie, że nic nie wzięlyśmy. Po co? Mało tego - dowiedziałam się po fakcie, że barek był wliczony. Mogłyśmy się upić za darmochę.
Oto moje podsumowanie wizyty w DDTVN - całkowicie nie na temat.
Efekty można obejrzeć TUTAJ.
A teraz przejdźmy do opowiadań - wiem, że czekacie. Będą ze zdjęciami - wiem, że lubicie. Dużo tego wszystkiego, więc podzielę na dwie części - dziś: pobyt z córeczką w stolicy dzień pierwszy. Jutro: telewizja od środka i powroty.
Dużo było śmiechu, bo gen świra mamy obie - to wiadomo. Były też chwile mrożące krew w żyłach, po których pozostały rany cięte i kłute. Ale od początku.
Wyruszyłyśmy sobie za czasów jasnych, co nic specjalnie nie wniosło, bo i tak dotarłyśmy za ciemnych. Wolę podróżować wagonami bezprzedziałowymi. Wchodzimy, dążymy ku wyznaczonym pozycjom i... niespodzianka. Na Centralny postanowił również dostać się tzw. dziadek smrodek. Zasiadł kulturalnie - może miał świadomość, że zabija aromatem - na końcu wagonu. Problem tkwił w tym, że my też miałyśmy tam miejsca. Olaboga! Całe szczęście, że w drugie święto w pociagu puchy. Przemiksowałyśmy się w oddalę, wprost do stoliczka, gdzie można było postawić laptop, żeby oglądać film.
Dziadek smrodek - prócz roztaczania woni - nie przejawiał prawie żadnych niepożądanych zachowań. Prawie. Spał sobie bowiem, śmierdząc w kąciku, lecz za każdym przebudzeniem - średnio co kwadrans - wstawał i pytał: już Centralny? Uspokojony, że jeszcze nie, siadał, zasypiał, by po piętnastu minutach operację powtórzyć. I tak aż do celu. W międzyczasie przeszła kontrola biletów; dziadek radośnie oznajmił, że ma kredytowy, ale nie wie gdzie, bo go głowa boli. Pani kontrola była dość nieustępliwa, więc po dłuższych poszukiwaniach radośnie odnalazł zgubę, okazał i zasnął na kolejny kwadrans.
Dotarłszy do celu przegrupowałyśmy się, wyruszając w podróż pieszą, gdyż dworzec przy Alejach, studio przy Marszałkowskiej, a hotel przy Kruczej - nie opłacało się korzystać z żadnych środków komunikacji.
- A co to za zegareczek na wieży? - zapytało błyskotliwie moje dziecko w poczatkowej fazie spaceru i zarobiło torebką.
Komentując obficie, chichocząc bez pamięci i wzbudzając zainteresowanie przechodniów dotarłyśmy na miejsce. Głupawka rozkręciła się w pełni. Hotel rozmiarów solidnych, z założenia zapewne wypasiony, w rezultacie nie odbiegał standardem od sieciówek typu Campanile. Ciagnące się w nieskończoność korytarze, pozbawione światła dziennego.
Nie odbiegał więc ów hotel w niczym, poza jednym - cenami. Mieszkaliśmy onegdaj w identycznym standardzie w Campanile w Lublinie i płaciliśmy za pokój 140 zł. W Mercure Grand w Warszawie to samo kosztowało 850 zł. Bez komentarza - telewizja płaci, co mnie to obchodzi.
- Chcemy pokój z wanną - oznajmiłam panu w recepcji.
- Przykro mi, wanny tylko w apartamentach.
- Ale nam to nie przeszkadza!
Pan lekko spanikował.
- TVN zamówił pokój standard...
- Skąpcy, nie?
Znalazłyśmy pokój.
- Światło nie działa - zakomunikowało moje bywałe dziecko.
- Wraź kartę do czytnika.
- Po co?
- Wraź, to zobaczysz.
- O, cholera, mamy jedno łóżko!
- Dwa, tylko zestawione.
- Mam spać aż tak blisko ciebie? Nie wiem, jak to przetrwam!
No i się zaczęło.
- Przeczytam wszystkie instrukcje!
- Na zdrowie.
- Łoooooo, wypas! Maaaamooo - pacz!!!
- Dawaj pilota, dawaj! Będę naciskać!!! Albo nie. Chodź, pobiegamy po korytarzach. Będziemy pukać do wszystkich drzwi i uciekać.
- A może jesteś głodna?
- Jestem.
- To odpalaj internety, szukamy czynnej knajpy.
Z restauracji hotelowej zrezygnowałyśmy. Jeśli tam najtańszy pokój kosztuje 850 zł, to łyżeczka sosu na dużym talerzu pewnie z pięć dych. A wała! Sprawa okazała się jednak dość skomplikowana, ponieważ w żadnej restauracji w pobliżu nie odbierano telefonu.
- Wynijdźmy. Pójdziemy przed się, tam musi być jakaś cywilizacja.
I rzeczywiście. W końcu znalazłyśmy jakąś pizzerię, gdzie spożyłysmy produkt jakości słabej, acz bardzo drogi. Ale w sumie i tak tańszy niż hotelowe wypasy. Zapewne.
Najedzone, obejrzawszy zaciemnienie, postanowiłyśmy zwariować w hotelu.
- Co to jest?
- Automat do czyszczenia butów.
- Ooooo! Chcę! Będę czyścić!!!
- Ale ty masz turbolacie*.
- Nic nie szkodzi, nic nie szkodzi! Czyszczę.
Rozgrzewka została uznana za zakonczoną. I się zaczęło.
- Bierzemy wszystko!
- Po co?
- Dla idei. Oni mają za dużo. Są szlafroki?
- Nie ma.
- Błąd, błąd. Ryję w składzie. Szamponiki są?
- Są.
- Bierzemy. Mydełka?
- Są.
- Bierzemy? Herbatka?
- Jest.
- Bierzemy.
- Wypijemy.
- No tak. Ale jest szczotka do ubrań. Bierzemy. I czyścik do butów. I, o, patrz! Worek na pranie.
- Czy aby nie oszalałaś?
- Notesik!!!
- Czemu skaczesz na tej pufie?
- Sprawdzam, jak się siedzi. Bierzemy.
- Nie sądzisz, że to przesada?
- Przesada to by była - odpowiada moja jedyna córka, leżąc w ubikacji pod klozetem i obserwując śrubunek - gdybyśmy zabrały muszlę**.
Płaczę, bo to już ten etap.
- Spać, smarkulo!
- Wślizgnę się w tę cudowną pościel, zaścieloną idealnie.
- Żadnych zmarszeń. Pacz, jak umiem!
- Cudownie.
- Mamoooo, zburzyłaś łóżko!!!
- Filmy ci się skończyły?
- No to dobranoc. Nuda, nuda.
- Dobranoc, moja gwiazdo.
* Dla niewtajemniczonych... turbolacie:
** No pewnie, że nic nie wzięlyśmy. Po co? Mało tego - dowiedziałam się po fakcie, że barek był wliczony. Mogłyśmy się upić za darmochę.
"nie zapomnijmy wziąć wszystkiego" :D
OdpowiedzUsuńŻe im w ryj nie dałaś to też szacun. Jednak zbyt kulturalny jest człowiek, zbyt dobrze wychowany. I potem przegrywa z suszeniem suchych włosów i zębów. Szkoda.
ps.
widziałam "etam"!
Dziecko nieodrodnym jest. Wiele grypsów się narodziło - niemożliwych do opublikowania. Chyba zacznę nagrywać.
UsuńO co chodzi z etamem, bo zgubiłem watek?
"płaczę, bo to już ten etam"
Usuńwyłapać 'lapsusa' Wszechgroźnej Korektorce to nie bele co ;)
Ach, za późno, gdyż poprawiłam. Tłumaczę się: gadam przez telefon, pije wino i piszę. Równocześnie. Potem masz.
UsuńA poza tym... Co jest, do jasnej - ciasnej!!!
no właśnie, że widziałam zanim poprawiłaś ;)
UsuńA poza tym nie wiem, co jest. Coś jest?
A kopnąć CiĘ w dupĘ?
UsuńPoproszę. Ino osobiście.
UsuńNie zamykam drzwi na zamek. Na wszelki wypadek.
UsuńMam się pofatygować na Twój koniec świata, żeby dać się kopnąć w zadek, a potem pozwolić w niego ugryźć?
UsuńZjedz snickersa :)
Masz się pofatygować na mój koniec świata, bo jest fajniejszy niż Twój. I ja tu jestem.
UsuńProszę, znajdź lepszy argument.
Ofszem - posiłek będzie. Niejeden, jeśli zdecydujesz się pobyć.
Nie mów do mnie o posiłkach po tym festiwalu piernika, barszczyku (postnego, a jakże) i keksa.
UsuńNim dojedziesz, zdążysz zgłodnieć. Będzie postnie - obiecuję. Góra: rosół na myszach.
UsuńTeż widziałam "etama" :D
OdpowiedzUsuńObie jesteście STRASZNE.
UsuńSiostro! :D:D:D
UsuńTlen?
UsuńKaczkę!
UsuńKaczka!!! Pójdź, dobra kobieto!
UsuńBo wszystkie Etamy to fajne chłopaki są :D.
UsuńBo wszystkie etamy to jedna rodzina,
Usuństarszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna...
Zaraz tam straszne :D Spostrzegawcze!
OdpowiedzUsuńUpierdliwe!!! :D
UsuńSiostro ratuj! Ona się przezywa!
UsuńPlose pani, plose pani!
UsuńNie pomoże Ci, oj nie!
Jestem gotowa ugryźć w tyłek.
Lepsze karpia nadtrawienie
OdpowiedzUsuńniż goszczenie w tefałenie
masz, na pociechę :*
Lepszy lepiej Marty w blogu
Usuńniż na sofie siedzieć w rogu.
Lepszy żart progenitury
Usuńniż tefałenowskie bzdury
Lepsza Marta gdzieś w lokalu
Usuńniż w stolicy umrzeć z żalu.
Lepiej wypić kwartkę grzańca
Usuńnić do tivi lecieć z rańca
Lepiej brzytwą się zacinać
Usuńniż oglądać wciąż Marcina.
Lepsza plucha jest grudniowa
Usuńniż telewizja śniadaniowa
Jaka plucha? Oczadziałaś?
UsuńLepsza kromka z karaluchem
niż spotykać Annę Muchę.
Lepsze o głupotach pieprzenie
Usuńniż suchych włosów suszenie
Lepsza krzywa wieża w Pizie
Usuńniż Wellmanki tezy krzywe
Lepiej wcale nie mieć weny
Usuńniż oglądać tefałeny.
Barek wliczony?! to teraz wiadomo, skąd ta cena za pokój :-)
OdpowiedzUsuńWliczony i niewykorzystany. Cóż za klapa na całej rozciągłości.
UsuńZgroza, zaprawdę.
UsuńUprawiam konstruktywną samokrytykę.
UsuńI słusznie, towarzyszko, słusznie!
UsuńJuż siedzę w kącie, to nie mogę pójść.
UsuńA Wy co nie śpicie, nocne marki? :D
OdpowiedzUsuńJa oglądam bajkę o Śnieżce, a Ty?
UsuńNa TV?
UsuńNa iPtaku.
UsuńBiegam po blogach :)
OdpowiedzUsuńWzbijasz kurz ;)
UsuńNa święta było wszędzie wysprzątane ;)
UsuńNa wszystkich blogach?! U mnie nie bardzo ;)
UsuńNo nie gadaj! Oponowałaś całkiem nieźle, jak ci pani Wellman narzucała swoją tezę.
OdpowiedzUsuńAczkolwiek faktycznie szkoda, że o samej akcji za bardzo nie powiedzieli i jak ktoś nie wie, to albo się doszuka w necie, albo i nie.
A mi się jeszcze podobał Maciek Mazurek, jak się Prokopowi przeciwstawiał odważnie!
A relacja z Warsiawki urocza :)
Sęk w tym, że ja tam nie pojechałam oponować, tylko rozmawiac o MbLu. A zostałam zmuszona do rozmowy o roli ojca w wychowaniu dzieci. I zasadniczo, to ja mogę rozmawiac na każdy temat, jak mi stosownie zapłacą. Niech se zrobio taki program "Joanny Skotnickiej jedynie) słuszne poglądy na wszystko" i jedziemy z tym koksem.
UsuńAle ja tam pojechalam rozmawiać o książce i Mikołajku. I czuję się wrobiona.
Jeszcze sprawdzimy, czy to się w ogóle jakoś przełoży na sprzedaż. Jeśli tak, macham ręką.
a mi mowi ze cos mam zle z interneta i nie chce pokazac. Co za dzicz!
OdpowiedzUsuńoch och (oh oh?) w innej przegladarce sie zdecydowal dzialac!
Usuńszkoda ze nie wspomnieli w jakim celu ta ksiazka (te ksiazki) zostaly wydane, albo gdzie je znalezc. Albo gdzie was znalezc. O! Poza tym to obejrzalam cos po polsku dzis, huzzah! (wyrobilam limit na rok)
UsuńWierzaj mi, że ustalenia były inne. I wstępne, i te ze studia na pięć minut przed emisją.
UsuńEj, a co z tymi ranami cietymi i klutymi? Wsadzilas Prokopu nożyczki w rzyć?
OdpowiedzUsuńFuj.
UsuńPS Gdzie jest paćka? Żeby w takiej sytuacji strajkować?!