1967

Rozważania o mizerii świata i upadku narodów poświęcam koleżance

IZABELLA IKA.

Niech ma. Powodzenia.


Uwaga! Notka zawiera elementy drastyczne.

Zapomniałam Wam opowiedzieć, że odnotowałam całkowity upadek jakiejkolwiek kultury wyższej oraz rzemiosła. Bo przecież dokonałam tej selekcji obuwia, skrupulatnego oczyszczenia, zapakowania i wywiezienia do obuwniczego doktora. I teraz wyobraźcie sobie, włażę do niego s tom siatom, a od drzwi witam się radośnie:
- Dzię dobry, hurtownia.
Na co pan szewc zamienia się w ułamku sekundy w żonę Lota, po czym czapka mu eksploduje i podniesionym głosem sprowadza mnie do parteru.
- Letnie buty, tak? Porządki się robiło, tak? I teraz, przed pierwszym listopada mi to pani przynosi?!
Myślę sobie, że jesień to w sumie dobra pora na oddanie letnich butów do szewca hurtem i, cóż, każdy może mieć gorszy dzień, więc zachowuję spokój.
- Ale to się nie spieszy. Nie zależy mi na czasie, jak pan zrobi, będzie dobrze.
- A gdzie ja mam te pani buty trzymać, co?! Pani się rozejrzy, wszędzie butami zapchane, nie ma się jak obrócić!!!
Myślę sobie: spokojnie. Może mu się coś przykrego przydarzyło, może kontrola skarbówki, może mu ktoś (kurwa) umarł i nie wie, co czyni. A może to mięsny, a ja się pomyliłam, przecież w mięsnym nie będą mi butów przechowywać.
- To co? - pytam spokojnie. - Mam je zabrać?
Ale w środku już zakiełkowała myśl, że jeszcze słowo i pojadę do Katowic, do tego szewca, do którego przez lata chodziłam. I pierdolę, jak bum, bum. Zyski z hurtowni ci, chłopie, przepadną, ale to twoja sprawa, bo ostatni raz rozmawiamy. Chyba mi te myśli jednak przez twarz przemknęły.
- Nie. Ale dopiero w przyszłym tygodniu będą do odbioru. Chyba żeby pani przejeżdżała w pobliżu w piątek, to niech pani zajrzy.
- Proszę się nie spieszyć, nie zależy mi na piątku - zdobyłam się na ostatnią uprzejmość. - Przyjadę na początku tygodnia.

I dalej staram się myśleć, że każdy może źle zareagować na pogodę. Bo inaczej musiałabym mu zrobić koło dupy. Po prawdzie to ja mam szewców koło domu, ale ten ma dobrą opinię i koleżanka mi go poleciła. W każdym razie powiem Wam jedno: mnóstwo małych punktów, sklepów czy zakładów usługowych narzeka, że im sieci odbierają klientów i nie mają za co żyć. Prawda jest jednak taka, że w sieciówkach nikt sobie nie pozwoli na takie zachowanie, boby wyleciał z roboty. Niewiele trzeba. Więc staram się zrozumieć, ale to nie jest ani łatwe, ani obowiązkowe. I byłoby dobrze, gdyby pan o tym wiedział.

Ten mój szewc w Katowicach ma tylko jedną wadę. Bo i niedrogo, i bardzo starannie, i sympatycznie, i nawet stara się elastycznie podchodzić do moich potrzeb w stylu: pan rozbierze te buty na części, wymieni całą skórę, a potem złoży, gdyż lubię je wielce. Włosy co prawda rwie, ale pięknie się wywiązuje. Tylko on ma punkt w ścisłym centrum, więc z dojazdem kłopot, o parkowaniu już nie wspomnę. Gdyby nie to, nawet nie szukałabym nikogo innego.

Komentarze

  1. Wiesz co, Asiu, ze swojego 30-letniego usługodawczego życia pamiętam ze 3-4 takie momenty, że kolejnego klienta bym najchętniej w kosmos wysłała. I owszem, w tych momentach nie wytrzymywałam psychicznie, dokładnie tak samo jak ten człowiek. Bo rączki się ma dwie, a w dobie 24 h, jak każdy. Że klienci występują w stadach - też zasadniczo normalne. Ale czasem te stada zbierają się w mega-stado, które przerasta możliwości fizyczne, psychiczne i jakiekolwiek inne człowieka przyzwyczajonego do uczciwej, porządnej pracy, nie takiej "na odwal się", i do dawania klientom sensownych terminów, a nie półrocznych. A każdy klient oczywiście uważa, że jest pierwszym, który się pojawił tego dnia / tygodnia, więc dzięki jego pojawieniu się usługodawca nareszcie przestanie się nudzić...
    Reasumując - pechowo trafiłaś, nieświadomie dołączając do mega-stada i to z ogromnym zleceniem. Facet zwyczajnie był już na granicy załamania nerwowego. Sukces może zabijać... Wybacz człowiekowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Nie wydaje mi się, żebym choć przez ułamek sekundy nie wykazała zrozumienia.
      Ale jest jeszcze druga strona medalu. Bo widzisz - ja z kolei szkoliłam pracowników w obsłudze klienta. Praca z ludźmi jest zawsze stresująca i po prostu nie każdy się do niej nadaje, bo nerwy trzeba mieć ze stali. Pytanie, które się systematycznie powtarzało, brzmiało: kiedy jest ten moment, że mogę stracić cierpliwość. Nigdy - odpowiadałam zgodnie z prawdą i podrzucałam im kilka sposobów, jak sobie radzić w takich sytuacjach.
      A wiem, co mówię, bo przez pewien czas byłam szefową działu reklamacyjnego. "Moi" klienci nigdy nie byli mili. NIGDY. Każdy z nich najczęściej rozmawiał już z trzema osobami przede mną, odpowiedzi go nie satysfakcjonowały i osiągał top we wściekłości. Ani razu przez ten czas nikt mnie nie sprowokował, ale przyznaję, że to wiele kosztuje. Czasem po wyjściu klienta krzyczałam w ręcznik. Ale PO WYJŚCIU.
      I podkreślam, że to nie jest łatwe.

      Usuń
    2. Praca z ludźmi jest zawsze stresująca i po prostu nie każdy się do niej nadaje, bo nerwy trzeba mieć ze stali. Pytanie, które się systematycznie powtarzało, brzmiało: kiedy jest ten moment, że mogę stracić cierpliwość. Nigdy - odpowiadałam zgodnie z prawdą" O tak. Podpisuję się rękami i nogami. Ja też musiałam mieć zawsze banan na twarzy, bo klient obróci się na pięcie i pójdzie do konkurencji. Za coś takiego wyleciałabym z roboty.

      Usuń
    3. W korpo uczy się ludzi tego podejścia - kto nie ma korporacyjnej przeszłości, musi to wymyślić sam.

      Usuń
    4. Nie no, ja nie mówię, że to jest OK, bo nie jest.
      Tylko... pracując w punkcie obsługi klienta, pracuje się 8 h. Zdarzają się klienci upiorni, mili, różnie. Można zostać potraktowanym jak śmieć, wiadomo.
      Natomiast jak prowadzisz zakład usługowy typu "klient zostawia robotę do zrobienia i wychodzi", to nawet najsympatyczniejszy klient stanowi kolejną godzinę roboty po zamknięciu drzwi. Dopóki widzisz, że mieścisz się w 10-11 h pracy na dobę, jest OK. Jak widzisz, że przez następne 3 dni będziesz zasuwać po 14 h, żeby się wyrobić, to jeszcze się pocieszasz, że potem weźmiesz dzień wolnego, żeby nie wiem co, i odpoczniesz. Ale jak widzisz perspektywę, że przez najbliższe 3-4 dni nie będziesz spać w ogóle, bo klienci masowego amoku dostali, i w tym momencie wchodzi w drzwi kolejny klient i z bananem na buźce oświadcza Ci całkiem kulturalnie, że powinieneś się cieszyć, bo dostarcza Ci robotę na 3 doby, ale przyjdzie po nią dopiero za tydzień, nie ma sprawy... i jeszcze dywaguje, że "pan(i) to ma fajnie, bezrobocie nie grozi"... Nie trzeba wtedy chamskich klientów, naprawdę. Tacy całkiem w porządku potrafią zamęczyć na śmierć. I czasem coś pęka...

      Usuń
    5. Ja nie powiedziałam, że przyjdę za tydzień, tylko że mi się nie spieszy i przyjdę, kiedy pan będzie gotowy. Lepiej się nie dało. To raz.

      A dwa - można odmówić. Wtedy się ocenia czy sen, czy kasa. I wybiera. Czasem nie można mieć jednego i drugiego. W każdym zawodzie.

      Izo - tego nie da się obronić. Pan szewc był skrajnie niegrzeczny, a ja byłam nadwyrozumiała i nadspokojna. Aczkolwiek mam przemyślenia. Bo, nie wiem... Mam do niego najpierw dzwonić, czy mogę przyjść? Nie ma sprawy, niech da numer telefonu. Ale mówienie do mnie podniesionym głosem, gdy przychodzę do niego z kasą... hmmm. Do dupy.

      Usuń
    6. Nie mówię, że nie był niegrzeczny. Nie mówię, że nie masz prawa być obrażona.
      Tylko pokazuję, jak to czasem wygląda z drugiej strony - przy pełnej świadomości, że "klient nasz pan".

      Usuń
    7. A z tym odmawianiem... To bywa najtrudniejsze. Bo ma się świadomość, że klient wykonania tej roboty zwyczajnie potrzebuje - inaczej by nie przyszedł. I ogólnie się tych klientów lubi, więc chciałoby się pomóc. Kasa, owszem, też - ale w pewnym momencie staje się sprawą wtórną, bo na przeżycie wystarczy tak czy owak, a willi 800 m2 nie ma w planach życiowych. :)
      I owszem, przez telefon jakoś łatwiej powiedzieć, że "w tym miesiącu nie da rady, o tygodniu nie wspominając". Licho wie, dlaczego... może współczucie, że klient się osobiście pofatygował, a tu chała?

      Usuń
    8. Izo - nie czuję się obrażona, to nie to. Raczej... hmmm... jest mi przykro? Widzisz, ja wchodzę z ludźmi w relacje. Nie lubię tłoku, wolę małe punkty, pamiętam, jak kto ma na imię i ile ma dzieci, uśmiecham się, rozmawiam lub wymieniam choćby zdawkowe uprzejmości. I lubię też jasne komunikaty - powiedz: nie dam teraz rady, ale chętnie za tydzień. Tylko ten pan nie wie, jak będzie za tydzień, prawda? Może będzie jeszcze gorzej? A np. w tym samym dniu podjechałam też do warsztatu samochodowego. Wiesz, co usłyszałam? "Czy to dla pani bardzo pilne? Bo mamy teraz strasznie dużo roboty, ale gdyby się dało, to zapraszamy już w poniedziałek". Można? Można.

      I jeszcze mi się wydaje, że trochę masz idealistyczne podejście. Bo większość osób raczej się zastanawia, czy je stać na utratę tego dochodu.

      Usuń
    9. Jako jednoosobowy dział reklamacji potwierdzam - "nigdy" jest słowem kluczowym :) qrwujemy dopiero po wyjściu klienta/zakończeniu rozmowy telefonicznej z klientem ;)

      Usuń
  2. Ale taka chamowatość to właśnie jest ten koloryt, ten sznyt polskiego rzemieślnika. Pamiętaj, że szewc pije i przeklina jak szewc. Naprawdę wolisz te sztuczne uśmiechy w centrum handlystycznym? Nie wierzę... Poza tym i tam potrafią być chamscy. KM oddała sukienkę do czyszczenia właśnie w galerii. Zniszczyli jej czy tam nie doprali. Gdy czyniła im wyrzuty podsunęli pod nos regulamin, że oddaje ciuchy do pralni na swoją odpowiedzialność. Czyli klasyka "Nie mam pana płaszcza i co mi pan zrobi?" Ja bym dał w ryj, ale KM się tylko zeźliła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię obsługę klienta na poziomie. Ona nie ma mi włazić w dupę, tylko zachowywać się kompetentnie i spokojnie. Ot i wszystko. Wystarczyłoby, żeby pan powiedział, że ma w tej chwili dużo pracy i może mi naprawić buty, ale za tydzień czy dwa. Niby to samo, a jak inaczej brzmi.
      A między wierszami wyczytałam, że w dużych niszczą, a w małych nie. Ke?

      Usuń
  3. A tu w Gdyni jest uroczy kaletnik. Polecam :-)
    Amelia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kaletnik to od pasków i torebek :) Ale faktycznie - na wagę złota, bo zawód w odwrocie.

      Usuń
    2. I portfele naprawia. I jednej torebki nie chciał naprawić, bo powiedział, że części wyjdą drożej, niż całość jest warta. I przemiły.

      Usuń
    3. Też miałam kiedyś takiego. Z powodu zaniku musiałam sobie kupić taki dziurkacz do pasków.

      Usuń
  4. Ech... ja też zawsze staram się być wyrozumiała i nie reagować ostro, jeśli sprzedawaca/usługodawca "atakuje" mnie nie wiadomo dlaczego, bo nic przecież złego nie zrobiłam. Zawsze staram się znaleźć wytłumaczenie dla ludzi. Trochę jednak wkurzające jest to, że ja zawsze muszę mieć dobry dzień, żeby cierpliwie znieść tego typu zachowania, a taki usługodawca, któremu powinno zależeć może stroić fochy. Sama pracowałam przez jakiś czas w dziale handlowym w obsłudze klienta zarówno w dużej znanej firmie, jak i w małej prywatnej firemce. Ale nigdy (powtarzam nigdy!) nie przenosiłam na klientów swoich frustracji.Tego naprawdę można się nauczyć. Mimo że czasem to klienci sami powodowali spięcia swoimi kosmicznymi wymaganiami, podnoszeniem głosu, czasem mnie obrażając, to zawsze panowała zasada, że to "ja jestem dla klienta a nie on dla mnie". Dlatego tym bardziej denerwuje mnie brak profesjonalizmu w obsłudze.
    A pan szewc to już w ogóle się popisał :)) Jeszcze mogę zrozumieć, że komuś puszczą nerwy jak przychodzę, marudzę, czepiam się nie wiadomo czego (choć i wtedy doświadczony sprzedawca potrafi łagodnie rozwiązać problem), ale żeby ot tak, bo "mam dużo pracy"?? Ale cóż są ludzie i ludzie... Paula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, właśnie. Napisałam coś podobnego, odpowiadając wyżej Izie :)
      I zwróć uwagę, że na drugi dzień poszłam do sądu, a tam panie Halinki!

      Usuń
    2. No a tak w ogóle to chciałabym mieć taki problem, że dużo zleceń ;-)

      Usuń
    3. Kruszyzno, nie chciałabyś. Naprawdę.

      Usuń
    4. Izo - nie wiesz lepiej, czego chciałaby Kruszyzna. Może już przeżyła klęskę urodzaju i wie, o czym mówi. Zawsze wypada coś takiego założyć.

      Usuń
    5. A, jeśli doświadczenie własne i dalej się o czymś podobnym marzy, to wypada tylko podziwiać. Mnie byłoby bardzo trudno zdecydować, co gorsze - długotrwała klęska urodzaju czy długotrwała posucha kompletna. Jedno i drugie groźne dla życia.

      Usuń
    6. Izo, chciałabym, bo przy mojej aktualnej robocie mogłabym sobie pozwolić na przebieranie jak w ulęgałkach i wybieranie takich zleceń, z którymi mi najbardziej po drodze, a to by sprawiło, że wykonywałabym je jeszcze lepiej, bo wkładałabym w to serce.
      Zlecenia mniej lukratywne mogłabym odłożyć na zaś i zaprosić potencjalnego kontrahenta do kolejki. I wiem, o czym mówię, naprawdę ;)

      Usuń
  5. Oj nieladnie pan sie zachowal, ja bym chyba nastepnym razem pojechala do tych Katowic.
    Miejsce parkingowe sie na pewno dla szefowej znajdzie!
    Zainteresowalas mnie tymi szkoleniami , moze mozesz polecic jakos lekture z "obslugi klienta"?!
    Sciskam mocno :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boszsz... bardzo bym chciała. Ale kiedy odchodziłam z korpo, zostawiłam wszystkie materiały moim pracownicom szkoleniowym. Teraz myślę, że chyba chciałam się od tego odciąć. Ale wiesz, zasady są proste - dokładnie takie, jak pisze Kruszyzna: to ja jestem dla klienta, a nie on dla mnie. Trzeba o tym pamiętać. Kolokwialnie można to ująć tak: klient to skórzany portfel na nóżkach. Chyba nie gardzisz kasą? Najczęściej mówiłam też pracownikom: uśmiechnij się, uśmiechniętego trudniej jebać. I, jednocześnie, asertywność - nie mylić z byciem niegrzeczną. Jeśli klient zaczynał kurwować, informowałam go grzecznie, tonem nieznoszącym sprzeciwu, że nasza rozmowa będzie się toczyć tylko w przyjętych społecznie granicach. Jedna "kurwa" i wylatuje. Wbrew pozorom, ludzie szanują granice, jeśli widzą, że dla drugiej strony to jest ważne.
      Nie mów "proszę się uspokoić", mów "rozumiem pana lub pani wzburzenie". Jeśli czegoś nie wiesz, nie udawaj, że wiesz, tylko powiedz: "to bardzo ważne, co pani lub pan mówi, poszukam odpowiedzi w najkrótszym możliwym czasie". Zdenerwowany klient musi się wykrzyczeć. pozwól mu, to emocje opadną. Poproś, żeby raz jeszcze to opowiedział, żebyś mogła usystematyzować fakty. Notuj, poczuje się ważny i słuchany. I nigdy, NIGDY nie daj się wciągnąć w wycieczki osobiste. ty tam tylko pracujesz. Życie jest gdzieś indzie. Klient ma pretensje do firmy, a nie do Ciebie osobiście. Tyle :)

      Usuń
    2. Dzieki bardzo! Zwykle nie mam problemow ale uwielbiam sie uczyc od Mistrzow :P

      Usuń
    3. Hahahhahaha. Porcja humoru na dziś :)

      Usuń
  6. O, to podpinam się teamtycznie.zanioslam but,sztuk jeden,rozklejony,Se mysle,niehc tam,moze ma lepszy klej,dobrze scisnie,bo ja bym muszała ksiązką i krzesłem,a to nei to samo:) To zaniosłam.
    A tam pani odbiera,w fartuszku,rozdziawia buta, rzuca,,ale po pierwszym beda"
    ok
    8 zl -7 listopada odbiór.

    Bym se sama skleiła ,alej uz mi glupio bylo odbierać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, jak nieładnie? Od razu ciśnie się na usta: nieopłacalna działalność - nie wykonuj.

      Usuń
  7. A, jeszcze dodam, że pan szewc nawet nie spojrzał,no ale niech tam,podobno super porządny jest .Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna opowieść. Jakże bliska memu miętkiemu sercu - że nie miał dnia, że pewnie mu ktoś umarł (tak, to samo myślę), że musi tak siedzieć i kręgosłup napinać, że może miał przed chwilą kontakt z butem z kawałkiem kupy. No żal gościa.

    Tylko kto kurka, mnie pożałuje?! Nikt, bu!

    I tak Cię podziwiam. Mogłaś go po prostu zastrzelić, żeby się nie męczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale nie muszę Ci tłumaczyć, bo znasz to z autopsji, ale zwerbalizuję: szanujmy innych.

      Usuń
  9. Brakuje mi dalszego ciągu.
    Np. Po Twoim wyjściu szewc siada na zydelku, przymierza jakiś damski sandałek i ...
    Dlaczego jestem szewcem? Przecież od zawsze chciałem być..... DRWALEM! I śpiewa:
    I'm a lumberjack, and i'm O.K., i sleep all night and I work all day.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albo męską prostytutką, nie?
      Aż boję się pomyśleć, jaka piosenka do tego pasuje...

      Usuń
  10. Dobry szefc dla kobiety, to jak dobry fryzjer... sa dni, że bywa ważniejszy niż chłop domowy ;)

    tym razem mam farta, bo do szefca mam 5 minut pieszkom, a dobry jest, już przetestowany... a do całkiem dobrej krawcowej 3 minuty pieszkom... :) uroki małego miasta :P zadupia znaczy się... wszędzie dojdziesz na piechtaka i się nawet nie zasapiesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Martwię się trochę, bo z oględzin wynika, że nowych szewców jak na lekarstwo. Co będzie z moimi butami, gdy wyginą?!

      Usuń
  11. Nie każdy potrafi rozmawiać z ludźmi.. nie każdy jest dobrym fachowcem w swojej dziedzinie, a już żeby był dobrym fachowcem i potrafił rozmawiać z ludźmi - to już nadmiar szczęścia. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ba! Nie jesteśmy wszakże minimalistkami. Jak szaleć - to szaleć! Żeby był jeszcze przystojny... ;)

      Usuń
    2. Ooooo, znałam ci ja jednego przystojnego, szczęściem w innym mieście ,bo chyba zbierałabym buty z okolicy i po sąsiadach,żeby ...:))))))

      Usuń
  12. bardzo dziękuję za dedykację, Czuję się wyróżniona iiii…. dumna. Obiecałam że uczczę winem więc słowa dotrzymuję.Otworzyłam ale wypijam tylko mały łyczek bo jest 7.35 RANO. Co do tematu notki to ja dość często się wkurzam i ze złością myślę jak to jest cholera z tym bezrobociem!!!. Na swojej drodze spotykam fachowców różnych , którzy mają głęboko w dupie klienta i umawiają się i nie przychodzą albo przychodzą ale 3 godziny później albo maja do mnie pretensje że u mnie jest dużo roboty przy czym na tą robotę chętnie sie zgodzili wcześniej. Byłam u krawcowej która mnie opieprzyła że kupiłam za długie spodnie / a dzisiaj przecież jest taki wybór że można sobie dopasować rozmiar w sklepie/ i teraz ją gnębię żeby skróciła. Byłam u pana żeby naprawił torebkę i wysłuchałam że bedzie miał z tym ogrom pracy i radzi mi nową kupić a nie RUPIECIA naprawiać. Kurna przecież nie za darmo miał to robić.Ale cicho siedziałam bo byłam oszołomiona faktem że go ogóle znalazłam. Czasem to mam wrażenie że za moje własne pieniądze ktoś mi niewyobrażalną łaskę robi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważaj, uważaj, bo otworzysz worek z tzw. FACHOWCAMI!

      Usuń
    2. Właśnie, a na samym wierzchu budowlańcy!
      Czworolist410

      Usuń
  13. To wino z rana chyba mnie nastroiło ale tak sobie pomyślałam że u nas część ludzi po prostu nie lubi swojej pracy i traktuje ją jak dopust boży. Czują się pokrzywdzeni przez los , państwo i inne takie. uważają że niesprawiedliwe jest to że oni są szewcami, krawcowymi , fliziarzami a inne osoby maja stanowiska kierownicze i dyrektorskie. Przy czym osiągniecie takiego stanowiska postrzegają jako efekt działania czarodziejskiej siły i szczęścia/ scheda po komunie chyba/ a nie efekt ciężkiej pracy . sama mam wsród znajomych osoby które tak własnie myślą. Jak przypominam okres pracy Szanownego bo 14-16 godzin , praktycznie moje samotne macierzyństwo i prawie rozpad rodziny to wtedy szybko zmieniaja temat ale sposobu myślenia już nie. Pozostaje w nich poczucie niesprawiedliwości i zazdrość bo tak jest łatwiej niż przyznac się że się im nie chciało albo sie po prostu nie nadają.No i jak potem do takiego szewca wparuje paniusia ze stertą butów i to jeszcze markowych no to się mu ulewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, posiadanie pracy, którą się lubi, jest super. Mnie jest chyba trochę łatwiej, bo ja się szybko przystosowuję, a z natury jestem optymistką, więc niczym Kopciuszek wyłuskuję jasne strony. Poza tym, jak już gdzieś wyżej pisałam, łatwo wchodzę w relacje z ludźmi i lubię się śmiać, a uśmiech załatwia bardzo wiele rzeczy.

      Usuń
  14. A ja w temacie, choć w nieco innym tonie. Mieszkam w środku miasta, w dzielnicy emerytów i rencistów, więc średnia wieku wynosi tu około 75 lat. W związku z powyższym wartością nadrzędną niemal staje się sklep osiedlowy tuż-przy-domu, bo blisko, bo wszystko, bo miło, fachowo i z sercem. No i właśnie z tym ostatnim jest problem, bo pomimo względnej bliskości Biedronek, Lidlów i innych Stokrotek, sama czasem tam zaglądam i oczom nie wierzę... Panie z postawą życiową pt.: "uprzejmie uprasza się o nieprzeszkadzanie mi w pracy" co w wolnym tłumaczeniu można odczytać również jako "odejdź człowieku, nie widzisz, że kawę piję/paznokci doglądam?" lub też "o matko, znów klient, pewnie czegoś będzie chciał...więc ślimaczym ruchem, nie nadwyrężając mięśni, z miną kota srającego na środku pustyni może zapytam co tam mu trza". No litości! Ja rozumiem wszystko, naprawdę. Pomimo nie tak starego wieku jestem w stanie ogarnąć umysłem wypalenie zawodowe, zmęczenie życiem, problemy osobiste lub codzienne reagowanie na zmienność faz księżyca....ALE... przy takim bezrobociu w kraju (a zwłaszcza na naszej cudownej ścianie wschodniej) człowiek powinien się chyba cieszyć, że tę pracę ma i dzięki niej jest co do gara włożyć, czyż nie? Wiem, że wykonywana praca nie zawsze jest tą wymarzoną i często rozmija się z zainteresowaniami, ale przecież nadal jest to coś, za co człek dostaje wynagrodzenie. Mniejsze bądź większe ale jednak. Tu pewnie wypadałoby poruszyć temat wpływu jednostki na wykonywane zajęcie, ale to już inna bajka... Podsumowując - bardzo chętnie wesprę małych przedsiębiorców, ale uważam, że w zamian za lojalność (i podtrzymanie bytności na rynku) mam prawo oczekiwać kultury i zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na to patrzę tak: praca w korpo dała mi popalić, zszargała nerwy i wyszła bokiem. Odeszłam stamtąd, bo już nie mogłam. ALE.
      Nauczyła mnie tak wielu pożytecznych rzeczy, że trudno to ocenić inaczej niż pozytywnie. I nie tylko merytorycznych - w bardzo szerokiej skali.
      Więc jestem wdzięczna i zadowolona. Choć był czas, że bez Relanium nie mogłam rano wystartować z domu.

      Zastraszająco często ludzie nie doceniają tego, co mają.

      Usuń
    2. W tym sklepie to maja syndrom pustego sklepu. Sa juz tak przyzwyczajeni do organizowania sobie czasu ze klient tylko im przeszkadza.

      Usuń
    3. Wiesz, to się ma do wielu dziedzin. Nie od dziś wiadomo, że uczelnie lepiej funkcjonowałyby bez studentów, przychodnie bez pacjentów, urzędy bez petentów, a ruch uliczny bez kierowców. Do tego ostatniego jestem nawet w stanie się przychylić ;)

      Usuń
  15. Słyszałam trochę o pracy w Twojej korpo, i cieszę się, że nie pracuję w takim miejscu, chociaż w malutkich jej jednostkach atmosfera jest trochę milsza. Ale za to, być może, nie daje tyle korzyści jeśli chodzi o naukę rzeczy pożytecznych.
    Czworolist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przecieków wynika, że jest coraz bardziej syfiato. Nie żałuję więc decyzji o odejściu. Wszystko trzeba kiedyś zamknąć.

      Usuń

Prześlij komentarz