1949

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o rzetelności, ale wstydziliście się zapytać.
#zadługienieczytam

Natrafiłam dziś na artykuł, który odrobinę mnie zirytował. Jednak wcale nie z powodu, o którym być może pomyślicie zaraz po jego przeczytaniu. Ponieważ w miarę upływu czasu teksty znikają, pozwolę sobie przekopiować całą treść, a linkuję z poczucia przyzwoitości.

- Czuję się jak bohaterka Kafki - mówi Anna Kopyść, matka samotnie wychowująca dziecko. Od ponad roku toczy bój z urzędnikami o wypłatę becikowego. Ci nie dają za wygraną, mimo że rację kobiecie przyznało już Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oraz Wojewódzki Sąd Administracyjny. I wciąż przywołują pojęcie "rodziny"
Wszystko zaczęło się w czerwcu ubiegłego roku, kiedy mieszkanka warszawskiego Mokotowa zgłosiła się do władz dzielnicy o wypłatę becikowego. Ustanowione jeszcze za rządów PiS jednorazowe świadczenie w wysokości tysiąca złotych miało przyczynić się do wzrostu liczby urodzeń w Polsce. Początkowo otrzymywali je wszyscy rodzice. Z czasem jednak zdecydowano, że będzie przysługiwało jedynie tym, którzy najbardziej go potrzebują, i ustalono kryterium dochodowe. Jeśli dochód w rodzinie przekracza 1922 zł na osobę, pomoc się nie należy.

Ministerstwo. Dochód ojca w tym przypadku nieistotny

Anna Kopyść wychowuje dziecko samotnie. Dlatego we wniosku w ogóle nie uwzględniła dochodów ojca dziecka, z którym ani nie mieszka, ani nie tworzy związku. Zrobiła to zgodnie z wytycznymi podanymi na stronie internetowej Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Jednak Wydział Spraw Społecznych i Zdrowia dla Dzielnicy Mokotów uznał inaczej i zażądał również wglądu w zarobki mężczyzny.

- Mówiłam im, że nie mają racji, ale oni swoje. Napisałam więc do ministerstwa, by wyjaśniło sprawę - opowiada pani Anna. A w piśmie z resortu czytamy: "Jeżeli (...) jest pani matką samotnie wychowującą dziecko, to do składu rodziny i obliczaniu dochodu rodziny przy ubieganiu się o tzw. becikowe nie jest wliczany ojciec dziecka jak i dochód przez niego osiągany". Urzędników pismo z ministerstwa jednak nie przekonało - dochody mężczyzny wliczyli i doszli do wniosku, że pieniędzy jest za dużo, zapomogi więc nie przyznali.

Urzędnicy. Bo rodzic dziecka jest członkiem rodziny

- To ministerstwo się myli? Jedna dzielnica Mokotów wie, jak powinno być? Znam kobietę spoza Warszawy, która jest w podobnej sytuacji jak ja, a pieniądze dostała - dziwi się pani Anna. Dlatego zgłaszała się do kolejnych instytucji - Samorządowego Kolegium Odwoławczego i Rady Warszawy. Bezskutecznie.

Kobieta pokazuje stos dokumentów - uchwał, zawiadomień, decyzji. Powołując się na ustawę o świadczeniach rodzinnych, miejscy urzędnicy powtarzają w nich, że "rodzina to m.in. rodzice i dzieci" i trzeba "traktować rodzica jako członka rodziny". Takie argumenty padają m.in. w piśmie od Rady Dzielnicy Mokotów ze stycznia tego roku.

- Czuję się jak bohaterka Kafki. Naprawdę! - rozkłada ręce matka. - Jak można tak postępować? Przecież mam opinię ministerstwa, wyrok sądu. Jak można ich nie uznawać?

Sąd. Rodzina to też faktyczne pożycie, bliskość

Zniecierpliwiona opieszałością urzędników Anna poskarżyła się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. A ten uchylił ich wcześniejszą decyzję. Sąd zwrócił uwagę, że intencją ustawodawcy było to, aby pomoc "trafiła do osób najbardziej potrzebujących". "Nie ulega wątpliwości, że osobami potrzebującymi takiej pomocy są przede wszystkim osoby samotnie wychowujące dziecko" - czytamy w uzasadnieniu wyroku.

Sąd zwrócił uwagę, że "w ostatnich latach w sposób istotny zmieniła się wykładnia dotycząca pojęcia 'rodziny'". Przywołał też orzeczenie Sądu Najwyższego z 2005 r., który stwierdził, że "pokrewieństwo nie stanowi wyłącznego kryterium zaliczenia do najbliższych członków rodziny".

Wojewódzki Sąd Administracyjny zwrócił uwagę na inne równie ważne czynniki - "wspólnotę ekonomiczną (pozostawanie we wspólnym gospodarstwie domowym), wspólne zamieszkanie, faktyczne pożycie, powiązanie, bliskość". I podkreślił, że w spornym przypadku "ojciec dziecka tak naprawdę nie jest członkiem rodziny", a wliczanie jego dochodu jest bezzasadne. Po pierwsze, "przeczy celowi ustawy", po drugie, z pieniędzy ojca kobieta nie korzysta.

Choć minął rok, końca sprawy nie widać

- Zapytałam sędzię, ile czasu potrzeba, by cała sprawa wreszcie się zakończyła. Pamiętam jak dziś słowa, że przecież nikt nie będzie się odwoływał - wspomina pani Anna. Jednak Samorządowe Kolegium Odwoławcze zaskoczyło wszystkich i złożyło skargę kasacyjną. A w niej zarzucają, że wyrok wydano "z naruszeniem prawa materialnego", a więc artykułów ustawy o świadczeniach rodzinnych "przez błędną ich wykładnię polegającą na przyjęciu, że rodzic dziecka nie jest członkiem rodziny tego dziecka, jeśli nie prowadzi z nim wspólnego gospodarstwa domowego".

O komentarz poprosiliśmy rzecznika dzielnicy Mokotów Jacka Dzierżanowskiego. Zapytaliśmy m.in., dlaczego pomimo opinii ministerstwa i wyroku sądu dochód ojca został wliczony; czy zdaniem urzędników tak ministerstwo, jak i sąd się pomyliły; co, jeśli i tym razem sąd nie przyzna miastu racji. - To są dane osobowe i wrażliwe, więc nie będziemy się w tej sprawie wypowiadać - usłyszeliśmy.

Ciągnącą się ponad rok sprawę rzecznik tłumaczy w ten sposób: - To precedensowa sprawa. Ustawodawca nie doprecyzował przepisów, które, jak pokazało życie, mogą być różnie interpretowane. Przykre jest to, że to złe prawo uderza w najbardziej potrzebujących. Sprawa cały czas jest w toku, bo Samorządowe Kolegium Odwoławcze napisało kasację od wyroku. Zajmiemy się tą sprawą, jak tylko wyrok stanie się prawomocny, a sąd zwróci nam akta.

W Naczelnym Sądzie Administracyjnym, do którego akta sprawy trafiły na początku września, słyszymy, że czas oczekiwania na rozprawę to około półtora roku.

- Nie chodzi już tylko o mnie. Zastanawiam się, ile jeszcze osób potraktowali w podobny sposób. Boją się, że jak ustąpią w moim przypadku, to przyjdą następne? - pyta pani Anna.
Naturalnie, jak zapewne wszyscy podejrzewają, posypały się komentarze. Że urzędasy, że ponad prawem, że robią, co chcą, że biedna kobieta... Tymczasem z treści tego artykułu wynika tylko jedno: etos dziennikarski zdechł już tak dawno, że nikt nawet nie pamięta, jak wyglądał. Pismaki cenią jedynie tanią sensację, z żadna tematyką się nie zapoznają, a słowo "rzetelność" ominęło ich na lekcjach polskiego. A "urzędasy"... no, cóż - MAJĄ RACJĘ.

O co tak naprawdę chodzi?
Obowiązek łożenia na utrzymanie dziecka spoczywa w pierwszym rzędzie na jego rodzicach. Aby nie opisywać wszystkich możliwości, skupmy się na tym jednym przypadku. Z doniesień wynika, że matka wychowuje dziecko sama, a ojciec jest nieobecny i nie pomaga finansowo. W zwiazku z powyższym matka uznała, że powinna zwrócić się o pomoc do społeczeństwa. Czyli do mnie. I do Was również. Nie mam nic przeciwko pomaganiu ludziom, pod jednym atoli warunkiem: że nie uważają mnie za dojną krowę i kompletną idiotkę.

Dziecko ma w tym przypadku dwoje rodziców. Jeśli matka pozostała z dzieckiem sama, winna - dla jego dobra (sic!) - pozyskać środki, potrzebne na utrzymanie, również od ojca. Służy do tego celu sąd rodzinny oraz sprawy alimentacyjne. Jeśli matka (dajmy na to) unosi się honorem i nic od ojca nie chce, to powinna być konsekwentna i nie oczekiwać pomocy ode mnie. Ponieważ, jakby to powiedzieć... nie miałam przyjemności. Złośliwie podejrzewam, że zachodzi tu sytuacja, którą chce się zamieść po dywan:
- ojciec istnieje i łoży, ale nieoficjalnie, a oboje chcą sprytnie wykorzystać sytuację,
- ojciec istnieje, ale w związku małżeńskim, i łoży, ale po cichu, żeby się żona nie dowiedziała, a bohaterka chce wykorzystać sytuację,
- ojciec istnieje i nie łoży, a bohaterka jest poinformowana, co powinna zrobić, ale lubi, jak się świat wokół niej kręci,
- ojciec istnieje i nie łoży, ale bohaterka jest idiotką i nie robi, co się do niej mówi, a media, jak to media.

Wracam do wątku głównego, czyli: obowiązek łożenia na utrzymanie dziecka spoczywa w pierwszym rzędzie na jego rodzicach. Co powinna zrobić matka? Udać się do sądu po alimenty, które zostaną zasądzone. Pobrać alimenty i doliczyć do wniosku. Jeśli ojciec uchyla się od płacenia - oddać sprawę do rąk komornika, a zaświadczenie o wszczęciu postępowania egzekucyjnego dołączyć do wniosku. Wtedy byłaby czysta, ponieważ czarno na białym wykazałaby, że dołożyła wszelkich starań, by zapewnić dziecku byt. A gmina rękami MOPSu wypłaciłaby jej becikowe, bo miałaby podkładkę.

Jestem głęboko przekonana, że takiej informacji w MOPSie jej udzielono, bo ani pierwsza, ani ostatnia. Sama przez coś w tym stylu przeszłam w ubiegłym roku i, choć strasznie się denerwowałam (głównie z uwagi na deadline i możliwość utraty pieniędzy, które były nam bardzo potrzebne), trudno mi podważać słuszność oczekiwań instytucjonalnych. Z jakiegoś powodu pani nie robi tego, co powinna, a media zwąchały okazję do taniej sensacji. Informacje o sądzie i ministerstwie są bowiem w tekście wysoce enigmatyczne i wyraźnie wyrwane z kontekstu. Sąd nie jest instytucją, która ma udzielać porad prawnych. Sąd odpowiada na zadane pytanie. Ani treści pozwu, ani wyroku i uzasadnienia nie znamy. Od porad prawnych są natomiast kancelarie prawnicze i tam bohaterka powinna się udać, a zapewne wyłuszczyliby jej krok po kroku, jak ma się zachować. Choć muszę wyznać, że jestem głęboko przekonana o fakcie doinformowania w samym MOPSie.

Do kogo mam pretensje? Otóż do mediów, jak zwykle. Dupę se dadzą ogolić za trzy grosze, w Sevres pod Paryżem powinni stać, obok metra i kilograma, jako wzór bezczelności, nierzetelności i cwaniactwa. Dołożę do tego ogródka swój kamyczek: i jeszcze pisać jeden z drugą nie umieją, jakby zasnęli w piatej klasie szkoły podstawowej i do tej pory się nie obudzili. (Tu wyrzuciłam z siebie niechęć, związaną z wysiłkiem, który musiałam wczoraj włożyć w poprawianie "artykułu" po jednej takiej - ŻENADA i SKANDAL).
Nie badają.
Albo badają i jeszcze gorzej - umyślnie wycinają niektóre wątki, żeby bardziej zatykało dech w piersiach.

Ja do Was, Kochani Moi Czytelnicy, apeluję! Wątpcie. Pamiętajcie, że pierwsza część powiedzenia "Myślę, więc jestem" brzmi: "Wątpię, więc myślę" (really!). Dziennikarze NIGDY nie piszą o faktach. Oni je wyłącznie interpretują, by uzyskać efekt sensacji. Najczęściej głupio interpretują. Dlatego dziennikarzy (z kilkoma tylko wyjątkami) dzielę na debili lub szmaciarzy. Bo ja mam w pracy odwagę, żeby być rzetelną i bronić swoich racji. Nawet gdy są niepopularne. A kto nie zna mojego szefa, ten nie zrozumie, że sprzeciw w tym przypadku jest heroizmem. I wiecie co? Potem mi za to dziękuje. Nie pierwszy to szef z podziękowaniami i nie ostatni. Dziękują zawsze ci myślący, nawet jeśli są porywczy (obecny powiedział mi dziś przed upływem czasu pracy: idź do domu, proszę, widzę, że jesteś zmęczona). A mój teraźniejszy jest miszczem wrzeszczenia przed zadumą.

Życie musimy przeżyć tylko ze sobą. Partner może odejść, dzieci i rodzice odejdą na pewno - każde w swoją stronę. Tymczasem co rano, od dziś do nieskończoności, patrzeć będziemy w lustrze jedynie na własną, wredną gębę. Ja lubię (przyznaję perwersyjnie) przyglądać się tym malutkim zmarszczkom, które wyskakują wokół oczu, gdy się uśmiecham. A robię to często, bo jestem uczciwa. Głównie wobec siebie.
Czego i Państwu z serca życzę.

Komentarze

  1. "Życie musimy przeżyć tylko ze sobą. Partner może odejść, dzieci i rodzice odejdą na pewno."

    Dzieci i rodzice - owszem.
    Partner - niekoniecznie.
    Życie tylko ze sobą???
    Masakra!
    Jest mąż, są przyjaciele, są dzieci - choćby z daleka.
    Życie tylko ze sobą to już jeno u samego schyłku chyba.
    Serdeczności ślę - w odmiennym zdaniu pozostając niezmiennie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba, Dorotko, nie zrozumiałaś mojej wypowiedzi. Ludzie, na których nam zależy, mogą oczywiście być w pobliżu. Mogą, ale nie muszą. Jedyną osobą, od której nie da się uciec (dlatego napisałam "musimy") jestem tylko ja sama, Ty sama i każdy człowiek z osobna. Wszyscy inni MOGĄ być, ale nie MUSZĄ. Dlatego wydaje mi się najistotniejszą ze wszystkich uczciwości - uczciwość wobec tego człowieka, który nie opuści nas nigdy. Bo gdyby się to przydarzyło... reszta nie ma już znaczenia.

      Usuń
    2. Jest późno, c`nie? A ja piłam szampana :)))
      Zatem... może coś mi umknęło...
      Poza tym ktoś znajomy umiera.
      Zatem daję sobie prawo do Cię-nie-zrozumienia i do rozkojarzoności.
      Mam nadzieję, że Ty również dasz mi takie prawo :*

      Usuń
  2. Przyznaję bez bicia, że w pierwszej chwili pomyślałam dokładnie tak, jak dziennikarze sugerowali, czyli że znieczulica w tym kraju, kafkizm galopujący, sądy są wredne, a biedna kobieta nie może się doprosić o swoje. Potem pomyslałam, że co ta Łoterlo wygaduje :) Aż doszłam do momentu o tym zaświadczeniu o pobieraniu alimentów i do mnie dotarło.
    Wszystko dlatego, że nie mam pojęcia o zawiłościach alimentowo-jakimś tam, bo tak akurat się stało, że oba becikowe otrzymałam "normalnie", bo partner jest, związany nawet węzłem małżeńskim (właściwie to dwa razy dał się związać rok po roku), na dzieci łoży, wszystko poszło więc zupełnie gładko. Podejrzewam, że znakomita większość czytelników gazety pomyślała tak samo jak ja.
    No ale tak to jest z dziennikarstwem. Radio Erewań. Krytycznym cza być i czujnym. Dzięki za uświadomienie, czegoś się dowiedziałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałaś wszystkie becikowe, bo wtedy nie było jeszcze ograniczeń i należały się z metra. Fakt posiadania ojca za męża tylko ułatwił. Teraz jest ograniczenie progiem dochodowym I stąd bierze się problem.

      A propos mojego wygadywania :) Zerknij na motto - oczywiście też czasem daję się nabierać, ale głównie dłubię do źródła, żeby samej przeczytać, przeanalizować i wtedy dopiero zabrać się do ewentualnych ocen. Wielcem podejrzliwa! Ale ja przeszłam szkolenie z nowomowy - najpierw w dzieciństwie na, że tak powiem: żywym organizmie, a potem na studiach, w ramach językoznawstwa. Ponieważ mam na swoim koncie równiez zarządzanie (wyobraź sobie!), to się naczytała Cialdiniego i takich tam. Polecam :D

      Usuń
  3. Mnie przeraża coś innego.
    Ministerstwo wydało opinię. Sąd wydał wyrok, gmina ma powyższe w szerokim poważaniu, a przepisy w tak prostej wydawałoby się sprawie są jak wydać do tego stopnia niespójne, że to dziecko pójdzie do pierwszej klasy, zanim ktoś podejmie ostateczną decyzję o wypłacie becikowego.

    Co przeraża mnie dalej?
    Zakładam, że babka faktycznie samotnie wychowuje dziecko. Że ten ojciec nie uczestniczy w finansowaniu, wychowaniu. Nie ma go. Z tego tytułu na różnych frontach coś tam jej przysługuje, czyli niby becikowe, podobno jakieś punkty przy przyjęciu do żłobka.

    Natomiast kilka lat temu pewna blogerka, urodziwszy dziecko, niepozostając w związku małżeńskim z ojcem dziecka, jednak tworząc z nim zgodne stadło, obraziła się straszliwie na komentujących, którzy spytali, dlaczego to ona oficjalnie udaje, że wychowuje samotnie, skoro tak nie jest. Bo ona przecież niesformalizowana, a więc dla państwa samotna i co komentującym do tego, że ona z tego radośnie korzysta.

    Dlaczego do ciężkiej anielskiej cholery nie można zdefiniować pojęć używanych w konkretnych procedurach i dlaczego nie można doprecyzować tego wszystkiego tak, by potrzebująca pomocy samotna babka z dzieckiem (nie mówię akurat o tej z artykułu, tylko ogólnie) musiała stawać na głowie, a "samotna" z dzieckiem leżała do góry brzuchem i jeszcze pyskowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Gabrielle! Zwróć uwagę, że ja o tym piszę, jako o manipulacji autora artykułu. My nie znamy ani treści pozwu, ani treści wyroku, ani jego uzasadnienia. Mamy jedno zdanie wyrwane z kontekstu! Skąd mamy wiedzieć, czego dotyczyła sprawa, na bogów Olimpu! To jest naobrzydliwsze w tym wszystkim. Gazeta manipuluje czytelnikiem, ile wlezie. Nie daj się nabrać.

      A kryteria pomocy socjalnej są ściśle określone i też nie daj się nabrać. Ręki nie dam sobie uciąć, bo mam tylko dwie i obu potrzebuję, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że MOPS dokładnie tej pani wyłyżeczkował, co ma robić, a ona uporczywie nie chce. Co zwraca nas ku sytuacji analogicznej do wspomnianej przez Ciebie blogerki.
      Śmierdzi ten artykuł na kilometr. I jego bohaterka też.

      Usuń
    2. Ciekawa jestem, co to za blogerka :)
      Co do terminologii - tu jest problem. We Wrocku wylano dziecko z kąpielą. Tutaj za samotną matkę uważana jest tak, której:
      - partner nie żyje
      - siedzi w więzieniu
      - został prawomocnym wyrokiem pozbawiony praw rodzicielskich lub ich się zrzekł sam i ma to na piśmie.
      Tylko takie matki mają dodatkowe punkty przy przyjęciach do żłobka czy przedszkola.
      To oczywiście wykluczyło z jednej strony kombinatorów takich jak wspomniana blogerka, z drugiej strony zamknęło drzwi wszystkim po rozwodach, którzy się tłuką o alimenty i wszystkich, którzy żyli w związkach nieformalnych, związki się rozpadły.
      Czyli dla gminy wrocławskiej kobieta po rozwodzie, nieutrzymująca kontaktu z ojcem dziecka nie jest samotną matką.
      Też paranoja.

      Usuń
    3. Absolutna. Ale tu można by powalczyć w sądach. Tylko kto ma na to siłę...

      PS Matka po rozwodzie, ale utrzymująca okazjonalny kontakt z ojcem, też jest osobą wychowującą samotnie IMO. Na co dzień bowiem sama dupska podciera, solo leki i pieluchy nabywa, często zapierdala na dwóch etatach, gdy tymczasem ojciec pojawia się w glorii i chwale raz na kwartał, fundując progeniturze wizytę w McDonald'sie. To ja.

      Usuń
  4. Ogrom jest niesprawiedliwości dla samotnych matek w prawie polskim. Z tego powodu nienawidzę ustawodawstwa polskiego. Doświadczyłam tylko upokorzeń i opinii, jak to jestem wredna, że biednego męża/ojca nękam a sama do roboty się nie wezmę. Pracowałam 7 dni w tygodniu - to odebrali alimenty z Funduszu, bo o 50 zł przekroczyłam dochód roczny brany sprzed dwóch lat i musiałam oddawać alimenty za poprzednie 3 miesiące. Łaskawcy rozłożyli na dwie raty... Nie jestem nieporadna życiowo, starałam się o wszystko walczyć zgodnie z prawem. Nienawidzę prawa w tym kraju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasiu, obie wiemy, jak to jest z alimentami, ich ściągalnością, polityką prorodzinną i wszystkim, z czym musiałyśmy się borykać, wychowując nasze dzieci w pojedynkę. W końcu ze dwie dychy się znamy, nie? :) Ale nie tego dotyczy artykuł i moja notka również.
      Organicznie brzydzę się mediami. Treść żołądkowa mi buzuje w okolicach nosa.
      A zwróć uwagę, że byle dziennikarzynie udaje się nabrać nawet osoby na takim poziomie, jaki reprezentuje Kruszyzna! To co będziemy gadać o szarym zjadaczu wyrobów pieczywopodobnych.

      Po raz enty polecam stałe czytanie wpisów Naimy, bo ona pięknie potrafi pokazać, jak korzystać ze źródeł. Bardzo ją za to cenię i szanuję (za kilka innych sprawek również ;o) ).

      Usuń
  5. Wiesz co, Asiu, akurat się z Tobą nie zgodzę, chociaż ludzi aspirujących do miana "dziennikarza" kocham tak samo, jak Ty. Nie zgodzę się z dwóch powodów, z których ważniejszym jest jedno zdanie: "Zrobiła to zgodnie z wytycznymi podanymi na stronie internetowej Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej." I sorry, ale wytyczne Ministerstwa podane do wiadomości publicznej są ważniejsze, niż wytyczne urzędu dzielnicy, dzielnicowego MOPSu i wszelkich innych dzielnicowych urzędów. Już nieraz mi się zdarzało tępić niewiedzę lokalnych urzędników wytycznymi / rozporządzeniami ministerstw różnorodnych, więc wiesz...
    Z czego wynika bezpośrednio punkt drugi: Twoja wiara w znajomość przepisów wśród lokalnych urzędników jest rozbrajająca, naprawdę. Jeśli ona wynika z doświadczeń w miejscu zamieszkania, to wypada serdecznie pogratulować. Szczególnie, jeśli z tych samych doświadczeń wynika wiara w to, że petent zostanie prawidłowo i na czas poinformowany o czymkolwiek.
    Zaś co do spraw alimentacyjnych, to przy dużym oporze pozwanego i cwanym adwokacie potrafią się one toczyć 2-3 lata. A na złożenie wniosku o becikowe jest 12 miesięcy. Więc skąd wnioskujesz, że bohaterka artykułu nie złożyła pozwu o alimenty? Z tego, że nie napisał o nim ten sam dziennikarz, którego krytykujesz za nierzetelność na tym samym oddechu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym artykule brakuje jednej rzeczy: informacji o fakcie dochodzenia jakichkolwiek roszczeń od ojca dziecka. Becikowe nie jest żadnym wyjątkiem jeśli chodzi o pomoc socjalną dla osoby niepełnoletniej (lub pełnoletniej, ale wciąż uczącej się) - zawsze musi być wyczerpana droga pozyskania środków na życie od obojga rodzicow, jeśli żyją. Naprawdę tak jest - ani to oryginalne, ani dziwne. Oczywiście rozumiem, że jeśli ktoś z tym styczności nie miał, to może nie zdawać sobie sprawy. Ale gdy to jest dziennikarz, to oczekuję od niega staranności w badaniu problemu.
      Nadal uważam, że MOPS wypłaciłby bohaterce becikowe, gdyby choć przedstawiła dokumenty z sądu, że złożyła pozew o alimenty, ale np. termin rozprawy ma za pół roku. Bo to potwierdza, że nie otrzymuje świadczeń na dziecko i musi ich dochodzić na drodze prawnej.
      Urzędnik po prostu musi miec podkładkę, gdy przyznaje pieniądze. I całe szczęście.

      A tu załączam link do wyszczególnienia dokumentacji, niezbędnej przy składaniu wniosku o becikowe. Zwróć uwagę na punkty, dotyczące alimentów. Urzędnicy mogą być nieprzychylni, ale ta informacja JEST PODANA. Więc, z całym szacunkiem, ale nie masz racji.
      http://www.infor.pl/prawo/dziecko-i-prawo/becikowe/314528,Becikowe-2013-jakie-dokumenty.html

      Usuń
    2. A tak przy okazji, bo nasunęła mi się jeszcze jedna myśl, ale to juz do analizy przez prawników. Jak mianowicie rzutuje orzeczenie Sądu Najwyższego z 2005 r., który stwierdził, że "pokrewieństwo nie stanowi wyłącznego kryterium zaliczenia do najbliższych członków rodziny" na prawo spadkowe. Bo zdarzają się sytuacje, gdy cała rodzina zrzeknie się spadku (który, dajmy na to, stanowią same długi) i jak diabeł z pudełka wyskakuje informacja, że jedynym zstępnym, w imieniu którego takie zrzeczenie nie zostało złożone, jest dwuletnie dziecko, więc w świetle prawa jego rodzice zostają uszczęśliwieni sumą długów spadkodawcy. Gdybym była adwokatem, biegusiem ruszyłabym do tego orzeczenia SN, udowadniając, że za cholerę więzów nie było, więc to nie rodzina i nie ma mowy o dziedziczeniu.

      Ale to taka luźna uwaga na marginesie.

      Usuń
  6. Hmm hmm.
    Jedna uwaga, z jeszcze innej strony: w ustawie o świadczeniach rodzinnych nie ma ani słowa o konieczności przeliczania dochodów rodzica dziecka, jeśli drugi rodzic oświadcza pod odpowiedzialnością karną, że wychowuje dziecko samotnie (a jeśli ktoś uważa, że jest, poproszę o dokładny artykuł i ustęp). To jedyne takie świadczenie, w którego przydzielaniu wykorzystuje się tę lukę prawną. Pracuję jako urzędnik działu świadczeń rodzinnych w Poznaniu już dłuższy czas, nie zliczę przydzielonych przeze mnie becikowych, w tym również w sytuacjach bliźniaczych do przypadku pani Anny. Zatem powyższy tekst jest bardzo nierzetelny już od pierwszych słów; cały przypadek dla mnie mocno niewiarygodny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczęłam się zastanawiać, o co może tak naprawdę chodzić i wykoncypowałam, że pani wyraźnie awanturnica. Bo te urywki wyroków dotyczą interpretacji słowa "rodzina", a jakby nie samego przypadku. Być może ona usiłuje udowodnić, że się jej należy bez wykazania, że ojca faktycznie nie ma w zasięgu (po prostu nie jest mężatką - wolno jej, ale ostrożnie z żądaniem pomocy socjalnej), przy czym bazuje na owym (nieszczęśliwym chyba) wyroku SN, którego zresztą treści w całości nie znam i, przyznaję, nie chce mi się szukać, bo gra niewarta świeczki.

      Ale to tylko działa przeciwko niej, bo sugeruje, że żyje w nieformalnym związku, gdzie dochody wyskakują ponad próg, i usiłuje świadczenie wyłudzić. A to nie jest do końca tak, jak kiedyś, że jeśli ktoś pozostaje w stanie bezżennym, to wychowuje samotnie. Ja np. pozostaję - uporczywie - w stanie bezżennym, aczkolwiek w związku, tylko nie z ojcem mojej córki. Który nie ma żadnego obowiązku łożyć na utrzymanie tej spornej jednostki i jeśli to czyni, to wyłącznie na ochotnika. Czego nie można powiedzieć o szanownym tatusiu.

      Usuń
  7. Nic nie jest takim jakby się wydawało.Szczególnie takie artykuły. Napisać, zgarnąć wypłatę i koniec, gdzieżby do głowy komuś przyszło dokładne zbadanie tematu.
    Wątpić, nie sugerować się, nie dać się podejść chwytliwym tematem. MYŚLEĆ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko trochę smutne, bo przekonanie, że "jak mówią w telewizji, to tak jest", ma się znakomicie. Podejrzewam zresztą, że na tym zasadza się owa skłonność do manipulacji. Namieszać, namieszać i spierdalać.

      Usuń
  8. Smutne i żal, że naiwność taka w narodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szarżowałabym z tezą, że wszyscy durni. Treningu nie ma po prostu. Pamiętasz... kiedyś wszyscy czytali gazety, ale nikt nie wierzył w to, co w nich pisano. Wszyscy czytali między wierszami, bo wiedzieli, że pisze się tylko na chwałę ustroju. Gdy rzecz zanikła, straciliśmy czujność. Sądzę, że chcialiśmy wierzyć, że wreszcie nastał okres prawdy. A tu figa.

      Usuń
  9. Nędza moralna gazet i dziennikarzy jest, niestety,efektem naszej (społeczeństwa) nędzy moralnej, nawet jeśli pośrednio, to i tak mamy czego się wstydzić.
    Pozdrowionka
    Czworolist

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz