1731

Lektury.

Na wstępie oświadczam, co wszyscy w zasadzie powinni już zauważyć, że jestem całkowicie pozbawioną ambicji hedonistką. Rozwój? To nie dla mnie. Jestem od lat rozwinięta ponad miarę. To co się będę. Poza tym w pracy ciągle czytam jakieś rzeczy, których czytać wcale nie chcę, nie są z mojej działki (wszystko przez ten złudnie inteligentny wygląd)*, w związku z czym hedonistyczne podejście w czasie prywatnym od chwili zatrudnienia w fabryce tylko mi się pogłębiło**.

Dygresja
Pokłóciłam się wczoraj z dyrektorem. Właściwie to on się pokłócił. Sam ze sobą, bo ja milczałam, gdyż dużo ćwiczę i dobrze na tym wychodzę. Więc było tak, że kazał mi zrobić coś całkowicie od czapy, mnie trafił szlag, gdyż sądzę, że jakieś granice jednak istnieją, a że komunikat był ubrany w formę "trzeba to zrobić", zapytałam: "a kto to zrobi, bo ja nie posiadam kompetencji?". Łooooo, jak się rozsierdził. Wyrzucał z siebie wiele pytań, głównie: "coooo?", "chyba żartujesz?", "co ty do mnie mówisz?" i takie tam. Ja milczałam. A ponieważ milczałam wystarczająco długo, zrobi to sam. Genialne w swej prostocie.
Koniec dygresji

Wracając do lektur: czytam książki dla przyjemności. Czasami, ale nieprzesadnie często, sięgam jednak do czegoś rozwijającego. Biję się w piersi. W każdym razie tak odkryłam profesora Szczeklika. To jest trudna lektura, więc trawię po kawałeczku. Trudna, ale nośna. Nie poddaję się.

Zasadniczo na co dzień czytuję fantastykę i to raczej z części fantasy niż science fiction. Tak, czytałam Lema. To jazda obowiązkowa. Ale rzadko wracam. Bo ja wracam. Moim zdaniem największy sens ma czytanie czegoś, co w człowieku zostaje. Więc cenię sobie lektury, które znam i z którymi spotykam się cyklicznie.
Nie czytuję w ogóle romansów, angielska literatura z tej półki, najbardziej znana i klasyczna, doprowadza mnie do histerii. To samo z kryminałami. Tak, owszem, Agatę Christie przerobiłam, Ludluma też, ale nie w całości. Van Gulika mam chyba całą serię. Jakieś flagowe tknęłam, ale nic po tym we mnie nie zostało. Lubię kryminały w postaci filmu, ale nie książek.

Czytuję więc namiętnie, co mi się tam podwinie. Mam wiele lektur zaczytanych do cna: Eco, Kishona, Haszka, Meissnera, Kapuścińskiego, Kołakowskiego, Janosha, Conan Doyle'a, Gaimana, Dickensa (o reszcie klasycznej klasyki nawet nie wspominam), w końcu Musierowiczową, Milne'a, Jansson (dostałam kiedyś od Prezesa całe Muminki - piękny prezent), Travers czy Montgomery. Prawda jest taka, że człowiekowi bezustannie przydarza się w życiu jakaś niepogoda.
Żeby Was rozbawić, powiem jeszcze, że do moich topowych autorów należą Kopaliński i Bruckner, co z beletrystyką nie ma absolutnie nic wspólnego.
Zawsze wracam do Gałczyńskiego, którego fraza wybitnie do mnie trafia, choć z poezji (poza Przyborą) jakoś niezauważenie wyrosłam. W każdym razie zaczęliśmy się nudzić w swoim towarzystwie.

Właściwie to mam taką konstrukcję, że czytam wszystko, co mi w ręce trafi***. Aczkolwiek potrafię już porzucić, jeśli mnie nie ujmie. W związku z tym trudno mi odpowiedzieć na pytanie, co czytać. Wszystko czytać. Po prostu brać i czytać. Bo to człowieka kształtuje i wyrabia mu gust czytelniczy. A z gustami, jak wiadomo, nie dyskutuje się.


* Naprawdę. Nie uwierzylibyście, gdzie ja pracuję. Nikt nie chce w to uwierzyć. Kiedy o tym mówię, naród zawsze się śmieje. A gdy zauważa, że ja na poważnie, to wpada w stupor. Wszystko to jakoś nie konweniuje.
** Co ciekawe, lubię swoją pracę. Mam więc zestaw z bonusem - płacą mi za w sumie naprawdę fajne rzeczy. I cholernie ciekawe. Gdyby nie przypadek, nigdy bym nie miała szansy tknąć takiego tematu. Niby jak?
*** Prócz romansów i kryminałów. W ogóle szeroko pojętej obyczajówki. Zwłaszcza polskiej i amerykańskiej.

Komentarze

  1. Z książkami jest tak, że niepohamowaną i znacznie przekraczającą możliwości czytelnicze, mam żądzę nabywania. I tak znoszę, cieszę się maniem i martwię, kiedy ja to wszystko.
    I najbardziej nie lubię, kiedy sama nie wiem, co bym chciała, ale coś bym. A wtedy co sięgnę, to nietrafione, nudzi, nie pociąga, coś, nic, nie wiem. I wiem, że wina nie w tych książkach, tylko w danym czasie. Ale potem trudno mi do tych książek wrócić - bo zacząć zaczynam od początku, ale mnie mierzi, że cośtam pamiętam. A zacząć od skończonego miejsca nie mogę, bo przecież AŻ TAK to nie pamiętam.
    Okropność z tymi książkami, mówię wam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To taka przewrotna okropność. I ja podzielam te emocje.

      Usuń
  2. Też czytam, co mi tam wpadnie w ręce i już się nawet nauczyłam porzucić, jak mnie meczy zamiast cieszyć!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wyższa szkoła wtajemniczenia. Kiedyś MUSIAŁAM przeczytać do końca.

      Usuń
  3. To czuję się rozgrzeszona. Bo ja niedawno porzuciłam dwie... I wyrzut na sumieniu był. Ale już nie ma. I nie będzie. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo. Umiejętność porzucania książek jest cenna. Więc: gratuluję.

      Usuń

Prześlij komentarz