1254

Ponieważ wczoraj pojawiła się rekordowa liczba komentarzy (głównie dzięki mnie, sama se piszę, a potem prowokuję), dziś czas na schłodzenie atmosfery. Chciałam o książkach, więc mało kto będzie coś mówił - tu zarechotała radośnie i zaniosła się kaszelkiem.

Bardzo lubię czytać beletrystykę, dla której tłem są miejsca mi znane. Niestety nie jestem z Poznania, więc pozostaje mi tylko oblizać sobie nos z zazdrości dla mieszkających tam czytelników Jeżycjady. Tyle książek, rozgrywających się na ulicach, którymi chadzają codziennie. Mniam. Mogą sobie śledzić każdy krok bohaterów - kilku pokoleń bohaterów! Mogą przymnkąć oczy i widzieć budynki, place, parki, słyszeć dzwonki tramwajów, buczenie autobusów, wszystkie odgłosy miasta. Mogą nawet posunąć się do takiego bezeceństwa, by zabrać książkę pod pachę, ustawić się w jakiejś opisywanej akurat scenerii i smacznie podczytywać. No, bardzo.
Nie mieszkam też w Krakowie ani w Warszawie, więc praktycznie cała radocha mnie omija. I to nie jest to samo - pojechać i zobaczyć. Czasem akcja wkracza w zaułki, których przyjezdny nigdy nie pozna; przemyka się bramami starych kamienic, o których zwiedzającym się nawet nie śniło; dotyka płotków na wewnętrznych podwórkach, do których nikt, poza mieszkańcami, nie ma dostępu. Smakować miejsca, opisywane w książkach można tylko wtedy, gdy się z nich pochodzi.

Na szczęście dla mnie, pewnego dnia na rynku literatury fantastycznej wyrósł Jakub Ćwiek, urodzony co prawda w Opolu i przez dłuższy czas zamieszkały w Głuchołazach, ale - jak się okazało - człowiek drogi, która zawiodła go na czarny Śląsk, by ten mógł stać się scenerią dla kilku powieści. Właściwie to czytałam z tej półki dwie.

Akcja pierwszej, Ciemność płonie, rozgrywa się praktycznie w całości na dworcu w Katowicach, a więc w miejscu, które dziś praktycznie już nie istnieje. Specjalnie nie piszę, że na starym dworcu, ponieważ w centrum Katowic, nieopodal obecnego węzła kolejowego, stoi stary dworzec, gdzie pociągi zatrzymywały się na przełomie XIX i XX w. Piękny, monumentalny budynek, z tego, co wiem, w rękach prywatnych. Stoi więc i niszczeje, nikomu do niczego niepotrzebny, aż się serce kraje. Można by go znakomicie wykorzystać, jest bardzo nastrojowy. Cóż... potrzeba do tego sporo prawych środków płatniczych.
W miejscu tego nowszego starego dworca wybudowano nowy, dostosowany do obsługi osób niepełnosprawnych, umożliwiający spędzenie jakoś czasu, potrzebnego na przesiadanie się z jednego pociągu do drugiego, które nie zawsze następuje błyskawicznie. Prawdopodobnie bardziej nowoczesny, czystszy i elegancki. Ale ja znakomicie znałam każdy kąt tamtego, jego paskudnie śmierdzące zaułki, estakadę (w Katowicach zawsze umawiało się w dwóch miejscach: pod zegarem, czyli u wejścia głównego stacji kolejowej albo koło żaby - naprzeciw zejścia z estakady dworcowej), odrapane kioski z gazetami, żarciem i badziewiem, stałych bywalców dworcowego baru (to raczej z widzenia).
Ponieważ całe dzieciństwo i młodość spędziłam w Katowicach (choć się w nich nie urodziłam), czuję, że to właśnie jest moje miejsce na ziemi. Znam tam różne dziwne przejścia i z prawdziwą przyjemnością podążałam za bohaterami powieści Ciemność płonie.

Ostatnio, po jakimś już czasie od wydania, kupiłam sobie Dreszcz Ćwieka i właśnie finiszuję. Tym razem akcja rozgrywa się w kilku miejscach. Odrobinę w centrum Krakowa (to każdy widział, więc dość łatwo ogarnąć), a większość w Katowicach na osiedlu Tysiąclecia (zwanym pieszczotliwie przez mieszkańców Tauzenem) i w centrum, a także w Chorzowie i w drodze pomiędzy.
Więc znów przemykam przejściami podziemnymi pod dworcem, jeżdżę tramwajem na trasie centrum - Tauzen - Chorzów (w realu nie robiłam tego od lat), siedzę na trawniku przed blokiem na Tysiącleciu, gdzie mieszkało bardzo wielu moich znajomych, uśmiecham się do Żyrafy przed ZOO, mijam AKS, w którym czasem robię zakupy czy Wesołe Misteczko.
Dużo też mówi się gwarą, która brzmi wokół mnie na co dzień.
I fajne to.
Lubię.

PS Znalazłam też dwa błędy. W Chorzowie przy USC mamy Plac Hutników, a w książce redaktor przeoczył pomyłkę i powstał Plac Hutnika. Wspomina się również o ulicy Telewizyjnej (wiadomo, pod wieżą), która w rzeczywistości mieści się w granicach administracyjnych Katowic, a w powieści występuje w Chorzowie.
No i jeszcze jedno. Żaden, absolutnie żaden Ślązak nie powie sztygar. To je sztajger!


Linka do Mikołajka nie będzie. Bo nie. Sami sobie znajdźcie. 
Dla ułatwienia podam, że znajduje się między notką 1228 a 1229.

Komentarze

  1. Łechecheche,że niby takie trudne i nie do odnalezienia albo co. Nic z tego. Nie wiem ile razy dziennie można murzynkom nawijać z jednego IP, ale włączam wielokrotnie. Tak na wszelki wypadek.
    ...
    Lubię czytać w ciemno. Tzn.idę do biblioteki i wyszukuję, bywa,że trafiam na gniot,ale też i fajne książki się trafiają.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim marzeniem jest praca w bibliotece, mało kto mnie rozumie. Do dziś żałuję, że nie skończyłam bibliotekarstwa. A było na tym samym wydziale. Ba! Nawet w tym samym budynku.

      Usuń
    2. Mnie też zawsze praca w bibliotece wydawała się bardzo przyjemna:) Kiedyś miałam kolegę bibliotekarza,ach ,co to były za czasy,lepsze kąski wyczytałam w małym dzielnicowym oddziale,a jak przychodziły nowe,pachnące, pomagałam mu je odpakowywać,katalogować i bywałam pierwszym czytelnikiem!

      Usuń
    3. Podobno trzeba mieć do tej pracy specyficzny charakter. Ale jak sobie pomyślę, że miałabym robotę, w której LEGALNIE większość czasu spędzałabym czytając... O, matko!

      Usuń
  2. A ja na stare lata z sentymentu kupiłam sobie w antykwariacie "Bery i bojki śląskie" S. Ligonia . Mieszkałam w Katowicach 11 lat i te bajki czytałam dzieciom na dobranoc. Po przeprowadzce dzieci jeszcze długo mówiły , ze jadły wuszt i idą do dumu do haźla. Ech cudna jest ta gwara śląska, jak mnie w pracy wkręcały koleżanki to tylko dzięki tym "berom" "spadałam na cztery łapy" bo tam były tłumaczenia ze śląskiego na nasz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobne historie opowiada moja mama, wrzucona w gwarowy tygiel bez przygotowania. Najbardziej nas śmieszy, kiedy mówi, że długo nie mogła pojąć, co to jest halba.
      (Mosz recht, co to je halba? Weź dwie!).

      Usuń
  3. Znam! Znam! Znam Tauzena:) Rodzinę tam mam i w dzieciństwie często bywałam, reszty nie znam:( dworca na oczy nie widziałam (ani starego, ani nowego). Za to znam doskonale Rudę Śl. :) bo wszystkie wakacje w niej spędzałam:) dopóki babcia żyła:) i gwarę pięknie rozumiem (chociaż nie używam)!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wakacje w Rudej Śląskiej... OMG!
      I popłakała się ze śmiechu.

      Usuń
    2. No faktycznie, jak to zabrzmiało;))))) Ale nie całe wakacje tylko tydzień, dwa co roku:) Strasznie ten górniczy kraj do mnie przemawiał, czułam sie jak w domu i uwielbiałam ludzi:)!

      Usuń
  4. Ja uwielbiam Szwaję i zawsze żałuję, że nie mieszkam w Szczecinie. Kiedyś się tam wybiorę i pochodzę śladami bohaterów, ot co.
    Po prostu Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę o Poznaniu. Ale to chyba jednak nie to samo. Niemniej... kiedyś się wezmę :)

      Usuń
    2. kiedy bywam w Poznaniu to wydaje mi się taki zwykły. wolę ten z książek Pani Musierowicz - taki magiczny

      Usuń
    3. Książki nie ukazują magicznego świata, paćko. To my sami go tworzymy w trakcie czytania.
      (Dążę do tego, że jeśli zechcesz, możesz stworzyć magię spacerową na własny użytek). :)

      Usuń
    4. czyli nie mówić że z mojego okna na poddaszu widać kawałek pola i spryskiwacz, tylko, że z mych okien ponad sadem rozpościera się przecudny widok na malownicze pola, zraszane przez pracującą wesoło,jakby od niechcenia, deszczownię?

      Usuń
    5. Tak mówisz, jak postrzegasz ;)

      Usuń
    6. Mam przyjaciółkę ze Szczecina. Udało mi się być kiedyś w Columbusie (wprawdzie nie żarłam ośmiorniczek, ale też było dobre). I bywałam w Złotej Wydmie, gdzie się taki jeden oświadczał takiej jednej. Uwielbiam Szwaję. Moja ulubiona z półki lekkiej.
      Ale ja nie o tym.
      Dostałam kiedyś którąś z jej książek od wzmiankowanej przyjaciółki i był to egzemplarz barbarzyńsko pogryźdany (ale na każdej, każdziuteńkiej stronie), opatrzony komentarzami. Czasem były całkiem od czapy, ale bywało, że zakreślała mi w tekście jakieś słowo (miejsce, ulicę, tło) i robiła strzałki i komentarze ("tam byłyśmy na spacerze, wtedy co cośtam", albo "zabiorę Cię tam kiedyś na kawę, swoją drogą to skandal, że jeszcze nie byłyśmy" i tak dalej, i tak dalej). Przecudne to było. Skarb.

      Usuń
    7. Rozumiem, że to jakaś sugestia dla mnie ;)

      Usuń
  5. Natomiast Jeżycjady nigdy nie przeniosłam sobie dosłownie w miasto. Może za późno do Poznania trafiłam, może rozminęły się czas i miejsce (dużo wcześniej czytałam, dużo później byłam w), ale niektórych miejsc do dzisiaj nie odszyfrowałam. Na przykład tego blokowiska, co tam bracia Lisieccy mieszkali.
    Natomiast ilekroć tramwajem jadę Roosvelta to zawsze zawieszam wzrok na wiadomym balkonie.
    A moje własne wspomnienia z tego miasta mieszają się ze wspomnieniami bohaterów i są wspólne, nierozrywalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszła książka objaśniająca wszystkie miejsca Jeżycjady. Mam ją. Chwilowo tytułu nie podam, bo akurat sobie stopki pokremowałam, ale sprawdzę dla Ciebie. I wskazówki, jak dojść do Lisieckich też może znajdę.
      A tymczasem polecam Ci link do blogu o Jeżycjadzie. Na lewo patrz!

      Usuń
    2. Już mam. Nawet dużo szukać nie było trzeba, choć się poważnie uzbroiłam. Tu masz linki:
      http://musierowicz.blox.pl/2007/04/Os-Norwida.html
      http://musierowicz.blox.pl/2007/04/Bonusik-mapa.html
      I jeszcze jeden link z map G. Wszystko gra i buczy:
      https://maps.google.com/maps/ms?ie=UTF8&hl=pl&msa=0&ll=52.411778,16.916027&spn=0.004948,0.014688&z=17&om=1&msid=117849875533356328678.0004384d92578d162ed6c
      A książka nosi tytuł "Poznań Borejków" K. Czachowska, D. Szczerba; wyd. Media Rodzina, 2004.

      Usuń
    3. Znam tę książkę, mam tę książkę i ni mam do niej miłości.

      A co do Norwida - to nie chodzi o to, że nie wiem, gdzie to, tylko że jakoś nie miałam potrzeby wiedzieć, sprawdzić, dociec. Dziwne.

      A bloga znam przecież! Szkoda, że od 5 lat nieaktualizowany.

      Usuń
    4. To ja przepraszam. Chciałam się Pani podlizać.

      Usuń
  6. Skoro już mi pozwoliłaś mówić, to korzystam, zanim się nie odmyślisz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dużo byś musiała uczynić, żebym Ci chciała usta zamknąć, wariatko :D

      Usuń

Prześlij komentarz