1262

Rodzicom niedawno ucięto balkon. Warto podkreślić – w znakomitym stanie (solidna, niemiecka robota, że tak pojadę uproszczeniem), nietknięty zębem czasu od lat bez mała siedemdziesięciu. Albowiem ktoś odkrył, że w pierwotnym projekcie balkony figurowały jako drewniane. Nawet najstarsi górale nie udzielają wyjaśnień, dlaczego budynek ten niezgodnie z projektem wykończono (balustrady metalowe) i oddano do użytkowania. Solidnie zresztą, jak wspominałam, wykończono, bo czas jakby je przeoczył. Te wykończenia.

Protoplastów musiałam związać i porzucić w kącie, żeby nie wybiegali z impetem na miejsce po balkonie. Dodatkowo – demontując antenę – pozbawiono ich dostępu do telewizji. Jaka by tam nie była, przeklęta kultura obrazkowa, to jednak stanowi pocieszenie dla emerytów. I leżą teraz w kącie, pozbawieni kultury fizycznej i sportu oraz wątpliwej rozrywki. Mają za to mnóstwo czasu na przemyślenia, dotyczące bzdurnego wydatkowania ich osobistych środków z emerytur. Gdy tymczasem w rurach niesie odgłosami męczenników.

Niechże mi ktoś wytłumaczy, tylko w miarę prosto, bo ja jestem nieskomplikowana, skąd bierze się pomysł, że lepsze nie jest wrogiem dobrego. W mieszkaniu moich rodziców, znajdującym się w kamienicy o rodowodzie wojennym jeszcze, różne rozwiązania techniczne, choć z punktu widzenia dzisiejszego może nieco przestarzałe, sprawdzają się bez pudła. Ściany są z cegły, że bombą nie rozerwiesz, oddychają i pięknie regulują temperaturę. Podłogi, gdyby się człowiek szarpnął na odsłonięcie ich z tego wszystkiego, co latami przykrywało, aż porażają piękną i trwałą deską. Wykończenia przypodłogowe wmontowano w ściany na 20 cm - nie do ruszenia. I tak dalej, i tym podobne.
Te balkony, wymagające odarcia ze starych farb i wykończenia kaflami na podłogach, przetrwałyby jeszcze kilka pokoleń. Balustrad NIE DA SIĘ wyrwać ze ścian. Trzeba je było uciąć, żeby się budynek nie zawalił. W zamian, jak znam życie, dostaną coś, co po pięciu latach będzie podobne absolutnie do niczego. Gdzie zatem sens w wydatkowaniu środków?

Ja próbowałabym przekonać miejskiego konserwatora zabytków, że to jest działanie bzdurne, kosztowne i szkodliwe. Albowiem nie od dziś wiadomo, że takiej jakości, jaką potrafiono uzyskać lat temu siedemdziesiąt, dziś już się nie uświadczy. Bo każdy próbuje wszystko jak najtaniej. A kto kupuje tanio, kupuje dwa razy. Niestety.
Deski zwykle nie są wysuszone w odpowiednim stopniu i rozejdą się prędzej czy później. Finalnie całość za jakiś czas będzie wyglądała jak krzyżówka karmnika z rzygowiną kangura.

Nie, nie mam pojęcia, jak wygląda rzygowina kangura. Ale pewnie nienajlepiej. 

A przecież miło by było pomyśleć, co znajduje się tuż za końcem nosa. Czy się mylę?

Komentarze

  1. Ludzkość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, szkoda, że głównie negatywnie, cóż za debilny pomysł ktoś miał:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie konserwator zabytków, a zarząd się nie buntował, bo do większej roboty bardziej trzeba posmarować.

      Usuń
  2. Kretynizm.
    Widocznie miasto (bo podejrzewam, że kamienica jest komunalna) dysponuje tak ogromnymi środkami finansowymi i wszystkie potrzeby zostały już zaspokojone, że nie wie na co wydać te pieniądze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspólnota mieszkaniowa. Ale spora, czyli znowu nikt tego nie kontroluje.

      Usuń
  3. ojacieżpierdzielę,jestem w szoku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani się człowiek nie obejrzy, a nowa atrakcja ;)

      Usuń
    2. Wspólnota mówisz... więc albo wspomniany wyżej nadmiar środków, albo ktoś z zarządu wspólnoty posiada pociotka, mającego warsztat stolarski i nie mającego zamówień.

      Usuń
    3. Jest jeszcze opcja trzecia, najbardziej prawdopodobna. Kto posmaruje, ten pojedzie. Im wyższa wartość robót, tym dodatkowy zarobek prezesa większy.

      Usuń

Prześlij komentarz