1416
No, dobra. Temat poprzedni był przyciężkawy i rozumiem, że sporo czytelników usnęło przy trzecim akapicie. Tym większe hophury należą się osobom, które przeczytały. Zrozumiały. I się zasępiły. Ale dajmy już spokój. W promocji proponuję notkę łatwą, lekką i przyjemną, czyli dotyczącą stosunków damsko-męskich. Łatwo będzie mi to opowiedzieć z dystansem, albowiem rzecz działa się w czasach głęboko zamierzchłych. Tedy: mniej się człowiek wstydzi swej głupoty, gdy dotyczy młodości chmurnej i durnej. Przynajmniej może powiedzieć, że wyrósł.
Z góry przepraszam martuuhę (która ma kryzys twórczy - pomóżcie), bo ona opowieść tę zna, w dodatku umieszczoną w kontekście. I odebrała osobiście. Martuuhy bywaja niezwykle przemyślne. Utrzymuję się w klimacie, opowieść jest bowiem sylwestrowa (zabrzmiało co najmniej jak opowieść wigilijna - ale nie aspiruję). No to zaczynam.
Dawno, dawno temu, gdy Łoterloo i jej podobne były nastolatkami, panował pewien pogląd uniwesalny, który ma przełożenie również na czasy obecne. Mianowicie... nie być zaproszonym na zabawę sylwestrową było potwornym obciachem i zarzynało człowieka towarzysko, jak sądził - po wiek wieków. Bycie nastolatką jest przeżyciem potwornym; widzi siebie wyłącznie jako odbicie w oczach innych ludzi, najczęściej zresztą mając silnie obraz ów wypaczony. A do tego kompleksy.
Nie odbiegałam naonczas od średniej, chyba że w dół. Zakompleksiona KOSZMARNIE, uważałam się za osobę pozbawioną jakichkolwiek zalet. Nie mogła mnie więc spotkać większa kara niż całkowity brak ofert sylwestrowych. W głowie mej skołatanej nawet nie powstało, że ktoś się o to skrzętnie zatroszczył, mając całkowicie odrębne w stosunku do mej żałosnej osoby plany. Umierałam więc w odosobnieniu przez cały grudzień, czując się jak ostatnia szmata. Byłam zbyt dumna, by o coś zabiegać. O depresji jeszcze wtedy nie mówiono. I tylko dlatego nie załapałam się na żadne prozaki.
Gdy dziś o tym myślę, to płakać mi się chce ze śmiechu, bo doprowadzenie do tak niesamowitych rozwiązań musiało być majstersztykiem pracy agenta. Co więcej - do dnia dzisiejszego wszyscy znajomi milczą jak grób i nie chcą puścić pary z gęby, a musieli być przecież wciągnięci, bo bez tego nie mogło się udać!
Zostałyśmy więc w domu, ja i moja rozpacz. A także rodzice. W kuchni.
W godzinach wieczornych nieśmiało odezwał się dzwonek do drzwi. Zwlokłam swe żałosne zwłoki z łoża konania. Za drzwiami stało dwóch młodzieńców w pozach symulujących brak zaangażowania. Fragment ten sponsoruje Kabaret Starszych Panów.
Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym, w tych sprzyjających okolicznościach, zaprosili się do środka. Moi rodzice byli, że tak powiem, zwyczajni. Od lat rozważali zamontowanie drzwi, jak do saloonu, bo przestało im się chcieć je ciągle otwierać. A towarzystwo przemieszczało się nieustannie. Szlaki wszakże przetarł już mój starszy brat.
Złapałam minimalny wiatr w żagle. Co prawda w głowie mej nie powstała nawet myśl o spisku, bo byłam dziewczęciem konstrukcji nader prostej (oraz silnie zakomplesionej, jak wspominałam) i należało mi wprost powiedzieć, że jestem cudowna i się mnie uwielbia, a nie kombinować na boku; ale uznałam, że niesamowicie radosnym zbiegiem okoliczności jest fakt braku zaczepienia sylwestrowego również innych osób. Nie było tak tragicznie, nie musiałam opowiadać w szkole, że w Sylwestra, w Sylwestra!!!, siedziałam w kuchni z rodzicami.
Czasy były cienkie, wiele tam na stół nie wyjechało. Rodzicom dziwnie szkliły się oczy i dochodziły mię lekkie chichoty, ale uznałam, że może użyli już jakiegoś alkoholu. Atmosfera sympatyczna, pozbawiona napięć, ja, dwóch kolegów, starzy dyskretnie poza obiegiem. Fajnie. I wtedy... odezwał się nieśmiały dzwonek do drzwi.
Za drzwiami, hmmm, dwóch kolegów. Których sponsorował, a jakże, Kabaret Starszych Panów. Co oczywiście w głowie mej skołatanej nie powstało. Dziś, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że DOPRAWDY byłam idiotką. I wiele z tego mi pozostało, niestety. Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym w tych sprzyjających okolicznościach zaprosili się do środka. Lekka konsternacja nastąpiła, gdy w pokoju zderzyli się z poprzednią dwójką. Wtedy tego nie zauważyłam (ustaliliśmy, że kretynka), ale poziom elektryczności w pomieszczeniu jakby wzrósł.
Czasy kryzysowe, ale matka, lekko się zataczając (co zrzuciłam, choć z pewnym niepokojem, na alkohol), stanęła na wysokości zadania. Tu, prawda, herbatka, tu kawka, jakaś żywność - niewyszukana, ale kto miał wtedy wyszukaną. Zresztą nie przyszli przecież żreć. Ja miła i gościnna, koledzy z lekka naburmuszeni, rodzice jakby z kaszlem, lekko się chwiejąc. Nikt nic nie wie. Jak w filmie o Bondzie. Atmosfera napięta, ale ja zadowolona, bo nie musiałam opowiadać w szkole, że w Sylwestra, w Sylwestra!!!, siedziałam w kuchni z rodzicami.
I wtedy... odezwał się nieśmiały dzwonek do drzwi. Za drzwiami (nie spodziewaliście się?) dwóch kolegów, których sponsorował, bardzo oryginalnie, Kabaret Starszych Panów. W moim półgłówku to naturalnie nie powstało. Cóż... pora się z tym zmierzyć - byłam idiotką. Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym w tych sprzyjających okolicznościach zaprosili się do środka. Całkowita konsternacja nastąpiła, gdy w pokoju zderzyli się z poprzednią CZWÓRKĄ.
Z niepokojem zauważyłam u rodziców dziwaczne objawy. Mianowicie, gdy wchodziłam do kuchni, krztusili się, słaniali, na ich policzkach dostrzegłam ślady łez. Nie zaprzątałam sobie tym jednak półgłówka, ponieważ była szczęśliwa. SZCZĘŚLIWA!!! Ktoś chciał spędzić ze mną Sylwestra. Pewnie z braku innych zaproszeń, ale zawsze. Nie byłam sama!
Ojacieżpierdolę! Jak to się udało w ogóle zorganizować?! Po latach zrozumiałam, że nikt mnie nigdzie nie zaprosił, bo to było ukartowane! Przecież chodziliśmy na imprezy paczką i to by było całkowicie niemożliwe, żeby mnie ze sobą nie zabrali. Ja towarzyska byłam. Lubiana. Jak nie ci, to tamci. Żeby tak nikt?! Musieli brać w tym udział, skunksy. Ale potrójnie?!!! SKUNKSY!!! Wszystkie moje ówczesne koleżanki spłoną w ogniu piekielnym. Na 100%.
Pomijając i kończąc: wyobraźcie sobie atmosferę. Było gęsto, czego uprzejmie nie zauważyłam, gdyż - jak ustaliliśmy - nie przypuszczałam, że mogłam być obiektem młodzieńczego, męskiego zainteresowania. My, z moim kompleksami, mieliśmy się znakomicie. Ot, kumple wpadli, bo nie mieli co ze sobą zrobić. Biedacy. Ale lepszy rydz niż nic. Nie?
Więc w pokoju atmosfera gęsta. Siedzieli po kątach, spoglądając na siebie wrogo. W tym wszystkim ja - żałosna idiotka - dwojąc się i trojąc, roztaczając koleżeńskie ciepło i prowadząc niezobowiązujące konwersacje. W kuchni konający protoplaści. Ileż radości im przysporzyłam. I to całkowicie niechcący. Po prostu muszę z nimi o tym porozmawiać. Że też wcześniej na to nie wpadłam. Z powodu ilości śmiechu tej nocy, będą żyli do setki. Bo śmiech, jak wiadomo, przedłuża życie.
Przysięgam Wam, że przez lata na to wszystko nie wpadłam. Musiałam dorosnąć, okrzepnąć, wkroczyć w wiek, jak już ustaliliśmy, postbalzakowski. Żeby dopełnić, powiem: nic z tego nie wynikło. Z żadnym z tych chłopców nie utworzyłam pary. I dalej tkwiłam sobie w przekonaniu, że jestem wybrakiem, którym absolutnie nikt nie może się zainteresować.
Baba to naprawdę potrafi...
Z góry przepraszam martuuhę (która ma kryzys twórczy - pomóżcie), bo ona opowieść tę zna, w dodatku umieszczoną w kontekście. I odebrała osobiście. Martuuhy bywaja niezwykle przemyślne. Utrzymuję się w klimacie, opowieść jest bowiem sylwestrowa (zabrzmiało co najmniej jak opowieść wigilijna - ale nie aspiruję). No to zaczynam.
Dawno, dawno temu, gdy Łoterloo i jej podobne były nastolatkami, panował pewien pogląd uniwesalny, który ma przełożenie również na czasy obecne. Mianowicie... nie być zaproszonym na zabawę sylwestrową było potwornym obciachem i zarzynało człowieka towarzysko, jak sądził - po wiek wieków. Bycie nastolatką jest przeżyciem potwornym; widzi siebie wyłącznie jako odbicie w oczach innych ludzi, najczęściej zresztą mając silnie obraz ów wypaczony. A do tego kompleksy.
Nie odbiegałam naonczas od średniej, chyba że w dół. Zakompleksiona KOSZMARNIE, uważałam się za osobę pozbawioną jakichkolwiek zalet. Nie mogła mnie więc spotkać większa kara niż całkowity brak ofert sylwestrowych. W głowie mej skołatanej nawet nie powstało, że ktoś się o to skrzętnie zatroszczył, mając całkowicie odrębne w stosunku do mej żałosnej osoby plany. Umierałam więc w odosobnieniu przez cały grudzień, czując się jak ostatnia szmata. Byłam zbyt dumna, by o coś zabiegać. O depresji jeszcze wtedy nie mówiono. I tylko dlatego nie załapałam się na żadne prozaki.
Gdy dziś o tym myślę, to płakać mi się chce ze śmiechu, bo doprowadzenie do tak niesamowitych rozwiązań musiało być majstersztykiem pracy agenta. Co więcej - do dnia dzisiejszego wszyscy znajomi milczą jak grób i nie chcą puścić pary z gęby, a musieli być przecież wciągnięci, bo bez tego nie mogło się udać!
Zostałyśmy więc w domu, ja i moja rozpacz. A także rodzice. W kuchni.
W godzinach wieczornych nieśmiało odezwał się dzwonek do drzwi. Zwlokłam swe żałosne zwłoki z łoża konania. Za drzwiami stało dwóch młodzieńców w pozach symulujących brak zaangażowania. Fragment ten sponsoruje Kabaret Starszych Panów.
Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym, w tych sprzyjających okolicznościach, zaprosili się do środka. Moi rodzice byli, że tak powiem, zwyczajni. Od lat rozważali zamontowanie drzwi, jak do saloonu, bo przestało im się chcieć je ciągle otwierać. A towarzystwo przemieszczało się nieustannie. Szlaki wszakże przetarł już mój starszy brat.
Złapałam minimalny wiatr w żagle. Co prawda w głowie mej nie powstała nawet myśl o spisku, bo byłam dziewczęciem konstrukcji nader prostej (oraz silnie zakomplesionej, jak wspominałam) i należało mi wprost powiedzieć, że jestem cudowna i się mnie uwielbia, a nie kombinować na boku; ale uznałam, że niesamowicie radosnym zbiegiem okoliczności jest fakt braku zaczepienia sylwestrowego również innych osób. Nie było tak tragicznie, nie musiałam opowiadać w szkole, że w Sylwestra, w Sylwestra!!!, siedziałam w kuchni z rodzicami.
Czasy były cienkie, wiele tam na stół nie wyjechało. Rodzicom dziwnie szkliły się oczy i dochodziły mię lekkie chichoty, ale uznałam, że może użyli już jakiegoś alkoholu. Atmosfera sympatyczna, pozbawiona napięć, ja, dwóch kolegów, starzy dyskretnie poza obiegiem. Fajnie. I wtedy... odezwał się nieśmiały dzwonek do drzwi.
Za drzwiami, hmmm, dwóch kolegów. Których sponsorował, a jakże, Kabaret Starszych Panów. Co oczywiście w głowie mej skołatanej nie powstało. Dziś, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że DOPRAWDY byłam idiotką. I wiele z tego mi pozostało, niestety. Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym w tych sprzyjających okolicznościach zaprosili się do środka. Lekka konsternacja nastąpiła, gdy w pokoju zderzyli się z poprzednią dwójką. Wtedy tego nie zauważyłam (ustaliliśmy, że kretynka), ale poziom elektryczności w pomieszczeniu jakby wzrósł.
Czasy kryzysowe, ale matka, lekko się zataczając (co zrzuciłam, choć z pewnym niepokojem, na alkohol), stanęła na wysokości zadania. Tu, prawda, herbatka, tu kawka, jakaś żywność - niewyszukana, ale kto miał wtedy wyszukaną. Zresztą nie przyszli przecież żreć. Ja miła i gościnna, koledzy z lekka naburmuszeni, rodzice jakby z kaszlem, lekko się chwiejąc. Nikt nic nie wie. Jak w filmie o Bondzie. Atmosfera napięta, ale ja zadowolona, bo nie musiałam opowiadać w szkole, że w Sylwestra, w Sylwestra!!!, siedziałam w kuchni z rodzicami.
I wtedy... odezwał się nieśmiały dzwonek do drzwi. Za drzwiami (nie spodziewaliście się?) dwóch kolegów, których sponsorował, bardzo oryginalnie, Kabaret Starszych Panów. W moim półgłówku to naturalnie nie powstało. Cóż... pora się z tym zmierzyć - byłam idiotką. Od niechcenia zauważyli, że nigdzie nie wyszłam. Po czym w tych sprzyjających okolicznościach zaprosili się do środka. Całkowita konsternacja nastąpiła, gdy w pokoju zderzyli się z poprzednią CZWÓRKĄ.
Z niepokojem zauważyłam u rodziców dziwaczne objawy. Mianowicie, gdy wchodziłam do kuchni, krztusili się, słaniali, na ich policzkach dostrzegłam ślady łez. Nie zaprzątałam sobie tym jednak półgłówka, ponieważ była szczęśliwa. SZCZĘŚLIWA!!! Ktoś chciał spędzić ze mną Sylwestra. Pewnie z braku innych zaproszeń, ale zawsze. Nie byłam sama!
Ojacieżpierdolę! Jak to się udało w ogóle zorganizować?! Po latach zrozumiałam, że nikt mnie nigdzie nie zaprosił, bo to było ukartowane! Przecież chodziliśmy na imprezy paczką i to by było całkowicie niemożliwe, żeby mnie ze sobą nie zabrali. Ja towarzyska byłam. Lubiana. Jak nie ci, to tamci. Żeby tak nikt?! Musieli brać w tym udział, skunksy. Ale potrójnie?!!! SKUNKSY!!! Wszystkie moje ówczesne koleżanki spłoną w ogniu piekielnym. Na 100%.
Pomijając i kończąc: wyobraźcie sobie atmosferę. Było gęsto, czego uprzejmie nie zauważyłam, gdyż - jak ustaliliśmy - nie przypuszczałam, że mogłam być obiektem młodzieńczego, męskiego zainteresowania. My, z moim kompleksami, mieliśmy się znakomicie. Ot, kumple wpadli, bo nie mieli co ze sobą zrobić. Biedacy. Ale lepszy rydz niż nic. Nie?
Więc w pokoju atmosfera gęsta. Siedzieli po kątach, spoglądając na siebie wrogo. W tym wszystkim ja - żałosna idiotka - dwojąc się i trojąc, roztaczając koleżeńskie ciepło i prowadząc niezobowiązujące konwersacje. W kuchni konający protoplaści. Ileż radości im przysporzyłam. I to całkowicie niechcący. Po prostu muszę z nimi o tym porozmawiać. Że też wcześniej na to nie wpadłam. Z powodu ilości śmiechu tej nocy, będą żyli do setki. Bo śmiech, jak wiadomo, przedłuża życie.
Przysięgam Wam, że przez lata na to wszystko nie wpadłam. Musiałam dorosnąć, okrzepnąć, wkroczyć w wiek, jak już ustaliliśmy, postbalzakowski. Żeby dopełnić, powiem: nic z tego nie wynikło. Z żadnym z tych chłopców nie utworzyłam pary. I dalej tkwiłam sobie w przekonaniu, że jestem wybrakiem, którym absolutnie nikt nie może się zainteresować.
Baba to naprawdę potrafi...
A oni za Tobą szóstkami szli!... Piękna historia :-)
OdpowiedzUsuńSzóstkami, skubani. Co jest z tym chodzeniem we dwóch? Umawiają się między sobą czy jak? Albo kto pierwszy ten lepszy? A może ten drugi zabezpiecza tyły?
UsuńMiałam coś napisać, ale to jest za dużo na limeryk ;)
OdpowiedzUsuńNie, noooo... Śmiało, napisz. O jakimś wycinku. Może o głupocie. Lepieja.
UsuńCudne ;-)
OdpowiedzUsuńPrawda? A ja tam byłam! ;)
UsuńHistoria jak z filmu! No jak nic "W starym kinie"...
OdpowiedzUsuńOliwka!!! Bo wstanę! Ja Ci zaraz dam STARE kino!
UsuńStare kino :-))))))
UsuńFOCH!
UsuńHahaha! Uderz w stol...itd :-)
UsuńWymyślę dla Was jakąś dotkliwą karę.
UsuńUwielbiam twoich rodzicow:):)
OdpowiedzUsuńPo prostu nie walczyli z nurtem rzeki, haha. Ale przekażę im, to się ucieszą. Wciąż o Was pytają :)
UsuńDostalam kartke na swieta,tak mi wstyd,ze nie wyslalam przynajmniej do nich:(
UsuńJasne,przekaz i sciskaj:)
To zadzwoń bez okazji. O, masz pretekst w tym miesiącu, bo jest dzień babci i dzień dziadka. Oczywiście ja nic nie mówiłam ;)
Usuńjakie tu smaczne opowieści i jakie podobne wątki mogę znaleźć w swoim wczesnym liceum. tylko wczesnym niestety, bo potem w wieku lat 16 tego mojego poznałam i tkwię.
OdpowiedzUsuńOch. Dla mnie sytuacja taka jest całkowicie obca. Chylę czoła.
Usuń