1450
To jest dopiero historia!
Znajoma wymyśliła sobie, że pojadą z mężem w podróż życia. No i pojechali. Zdaje się do Ugandy. Podobno była to pierwsza wycieczka do Ugandy z Polski ever. I jak to z pierwszymi kotami za płotami, wiadomo. Niedopracowana.
Wygody czy niewygody się zdarzają i pozostaje tylko machnąć na to ręką. Ale w końcu to głęboka Afryka, tak? Różne przykre choróbki, te sprawy.
Jakiś czas po powrocie mąż poczuł się źle. Najpierw lekko zlekceważyli, ale stan się pogarszał, więc rozpoczęli żmudną wędrówkę po lekarzach. Zdiagnozowano zapalenie płuc, włączono antybiotyki, stan wciąż się pogarszał i to z dnia na dzień. Pomijając perturbacje pomiędzy - w końcu wylądowali w Warszawie - Wojewódzki Szpital Zakaźny, Poradnia Chorób Tropikalnych. Malaria. Mocno przechodzona.
Oczywiście że każdemu lekarzowi mówili, skąd wrócili. To są ludzie na poziomie. Zdawali sobie sprawę, że to może być jakaś tropikalna choroba. Nikt ich nie słuchał.
Właśnie wybudzili go z trwającej miesiąc śpiączki farmakologicznej. Cud, że przeżył. Organizm wyniszczony do cna. Mięśni nie posiada. Trzeba rozpocząć rehabilitację. Na Śląsku są tylko Repty. Umieralnia. Koszt przewozu karetką z Warszawy na Śląsk: 2.400 zł. Pomijając koszty, które ponieśli na początku na miejscu, a potem w stolicy, moja znajoma od przeszło miesiąca w każdy weekend kursuje pomiędzy. Ma już niesamowicie obcykane minimalne koszty podróży. Oszczędności im się skończyły. Chce go ściagnąć na miejsce, bo nie daje rady, nie tylko finansowo - również fizycznie. Widmo zagłady pieniążkowej na horyzoncie.
Ona ledwo żyje. Prócz etatu bierze wszystkie możliwe zlecenia, prawie nie śpi. W weekendy podróżuje. Coś potwornego. Namawiam ją na ściagnięcie ogólnych warunków ubezpieczenia, które zawarli w biurze podróży. Trzeba sprawdzić, co tam jest, bo a nuż. Prawnika trzeba się poradzić, może uda się coś wyciagnąć sprawą w sądzie albo ugodą. Wszak końca nie widać. Nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa i co za sobą pociągnie.
A wszystko z powodu wycieczki. Właśnie sobie uświadomiłam, dlaczego jestem kretem.
PS Cztery osoby z tego turnusiku: mąż znajomej, stewardesa, dwoje innych podróżników. Wszyscy, prócz męża znajomej, mieli więcej szczęścia. Stewardesa, bo z Warszawy. Od razu trafiła, gdzie miała trafić, wyszła ze szpitala po dwóch tygodniach. Pozostali współpodróżnicy z Poznania, gdzie również jest ośrodek diagnostyczny tropikalnych. Oboje zdrowi, praktycznie bez szwanku.
Śląsk żąda dostępu do morza.
Znajoma wymyśliła sobie, że pojadą z mężem w podróż życia. No i pojechali. Zdaje się do Ugandy. Podobno była to pierwsza wycieczka do Ugandy z Polski ever. I jak to z pierwszymi kotami za płotami, wiadomo. Niedopracowana.
Wygody czy niewygody się zdarzają i pozostaje tylko machnąć na to ręką. Ale w końcu to głęboka Afryka, tak? Różne przykre choróbki, te sprawy.
Jakiś czas po powrocie mąż poczuł się źle. Najpierw lekko zlekceważyli, ale stan się pogarszał, więc rozpoczęli żmudną wędrówkę po lekarzach. Zdiagnozowano zapalenie płuc, włączono antybiotyki, stan wciąż się pogarszał i to z dnia na dzień. Pomijając perturbacje pomiędzy - w końcu wylądowali w Warszawie - Wojewódzki Szpital Zakaźny, Poradnia Chorób Tropikalnych. Malaria. Mocno przechodzona.
Oczywiście że każdemu lekarzowi mówili, skąd wrócili. To są ludzie na poziomie. Zdawali sobie sprawę, że to może być jakaś tropikalna choroba. Nikt ich nie słuchał.
Właśnie wybudzili go z trwającej miesiąc śpiączki farmakologicznej. Cud, że przeżył. Organizm wyniszczony do cna. Mięśni nie posiada. Trzeba rozpocząć rehabilitację. Na Śląsku są tylko Repty. Umieralnia. Koszt przewozu karetką z Warszawy na Śląsk: 2.400 zł. Pomijając koszty, które ponieśli na początku na miejscu, a potem w stolicy, moja znajoma od przeszło miesiąca w każdy weekend kursuje pomiędzy. Ma już niesamowicie obcykane minimalne koszty podróży. Oszczędności im się skończyły. Chce go ściagnąć na miejsce, bo nie daje rady, nie tylko finansowo - również fizycznie. Widmo zagłady pieniążkowej na horyzoncie.
Ona ledwo żyje. Prócz etatu bierze wszystkie możliwe zlecenia, prawie nie śpi. W weekendy podróżuje. Coś potwornego. Namawiam ją na ściagnięcie ogólnych warunków ubezpieczenia, które zawarli w biurze podróży. Trzeba sprawdzić, co tam jest, bo a nuż. Prawnika trzeba się poradzić, może uda się coś wyciagnąć sprawą w sądzie albo ugodą. Wszak końca nie widać. Nie wiadomo, ile to jeszcze potrwa i co za sobą pociągnie.
A wszystko z powodu wycieczki. Właśnie sobie uświadomiłam, dlaczego jestem kretem.
PS Cztery osoby z tego turnusiku: mąż znajomej, stewardesa, dwoje innych podróżników. Wszyscy, prócz męża znajomej, mieli więcej szczęścia. Stewardesa, bo z Warszawy. Od razu trafiła, gdzie miała trafić, wyszła ze szpitala po dwóch tygodniach. Pozostali współpodróżnicy z Poznania, gdzie również jest ośrodek diagnostyczny tropikalnych. Oboje zdrowi, praktycznie bez szwanku.
Śląsk żąda dostępu do morza.
Makabra.
OdpowiedzUsuńTanie przejazdy to jeszcze takie: http://www.blablacar.pl/
Też o tym pomyślałam, ale nie proponuję jej tego - musiałaby śledzić stronę.
Usuńw ogóle mi się ta historyjka nie podoba.
OdpowiedzUsuńWięcej kotów, please!
mogą być spod szafy ;-)
UsuńNasz marudny klient - nasz per pan!
Usuńhttp://img2.demotywatoryfb.pl//uploads/201306/1370548452_n40ryj_600.jpg