1577
Czwartek - dzień czwarty.
(Czyli mały piątek).
Obaj szefowie nieobecni. Święty spokój leniwie snuje się po katach i wreszcie mogę zrobić te wszystkie rzeczy, które piętrzą się na kupie z napisem "zaległości". Winszuję sobie całego takiego tygodnia, miałabym okazję napisać wreszcie ten rozdział do książki. Bo w normalnym trybie to masakra.
Spotkanie poranne prowadzi zastępczyni szefa. To jest kobita konkretna, sensowna, nie ma czasu na pierdoły, więc przy niej wszystko zawsze leci, jak po sznurku. Wszyscy już siedzą, w sali cisza, jako ostatni dociera jeden z działów - sześciu solidnych chłopa. Wchodzą w tej ciszy jeden za drugim, co już samo w sobie jest zabawne, i nagle jednemu zaczyna dzwonić telefon...
Drodzy Koledzy - you made my day!
Wyprodukowawszy ręcamy pracowników korespondencję seryjną, udaję się do sekretariatu szefa, celem zrobienia użytku z jego pieczątki. Wchodzę... a tam dwie osoby kompletnie od czapy. Siedzą przy biurkach sekretarek i wyglądają na zaangażowane.
- A co to się tutaj wyprawia?! - pytam groźnie.
- Zatrudniłyśmy się na stanowiska osobistych sekretarek.
- Jestem pod wrażeniem. A wiecie chociaż, gdzie są pieczątki?
- Phi! - rzuca jedna z koleżanek. - Którą waćpani potrzebuje?
Dostaję upragnione narzędzie i rozpoczynam pieczątking. W międzyczasie druga koleżanka rzuca w eter:
- Skoro już mamy taką wypasioną sytuację, to ja proponuję wypić tu kawę.
- Pomysł byłby niezły - reaguję natychmiast - gdyby nie fakt, że szef się porządnego ekspresu nie dorobił, a taką gównianą kawę, to ja mam w pokoju.
- Fakt - zasmuca się koleżanka. - Co spsocimy wobec tego?
- Możemy iść wysikać się w jego osobistej łazience. I robić przy tym zdjęcia, które umieścimy w kronice z podpisem: "Gdy kota nie ma, to myszy harcują".
- Dobre! - chichoczą koleżanki.
Wychodząc z sekretariatu wpadam na Dużego Piotra (to ten od krasnoludków), który zagapia się na mnie i całkowicie zawiesza.
- Chciałbyś mi coś powiedzieć Piotrusiu? - podrzucam pytanie na wysokość dwóch metrów.
- TAK! - odpowiada radośnie, pewnie ucieszony faktem, że ktoś go zrestartował.
- Czy powinnam do tego usiąść? - upewniam się.
- Nie.
- No to mów.
- MIŁEGO DNIA!
- Urocze. Też ci życzę. Do zobaczenia za półtorej godzinki w konferencyjnej.
Nie mam sumienia go poinformować, że widzieliśmy się przecież o 8.15. I na 100% mnie nie przegapił, bo machał do mnie z drugiej strony stołu. Ale może on ma taki przedłużony czas reakcji.
Kolejny bardzo dobry dzień.
Komentarze
Prześlij komentarz