1622
Święta cierpliwość połączona z uporem, pewną dozą samozaparcia oraz szczyptą lizusostwa zwykła mnie prowadzić ku szczęśliwym zakończeniom. Jak mawiali starożytni czy jacyś tam żytni: quidquid agis prudenter agas et respice finem. Wobec powyższego oświadczenia staram się nie zagotowywać, w czym wybitną pomocą służą mi miś i przyjaciele. Albowiem dzisiejsza trudność z kontaktem była rzeczą zwykłą i do pokonania. Za to natychmiast pojawiły się kolejne dwie - co to do porządku dziennego nie przejdziesz, a przeskoczyć się nie da. Już brałam w dłoń portfel, by udać się do pobliskiego monopolowego celem stracenia przytomności, gdy napatoczył się był kontakt z moją ulubioną koleżanką - psychologiem klinicznym, co pozwoliło mi wylać gorzkie żale.
Pięciominutowa terapia z doskoku znakomicie zrobiła mi na poczucie winy. Na koniec powtórzyła swe zwykłe memento: i za nic nie przepraszasz. Tak na wszelki wypadek powtarza mi to każdorazowo.
Wobec powyższych sensacji udam się do dyrekcji, przedstawię jeden z problemów i zapytam, co ON zamierza z tym zrobić. Albowiem zatrudniono mnie tu do różnych rzeczy, aczkolwiek nie wspominano o zdolnościach cudotwórczych. Których nie posiadam, nie wykazuję w CV i takiego wała, jak Polska cała. Masz pan pomysł? No to masz pan problem. I se pan teraz myśl.
(No co? Mówiłam, że terapia skuteczna).
Poza tym zostałam silnie zmotywowana na okoliczność walki o własne, czyli pieniądze. Jak zwykle wypłynęła kwestia "nie przepraszaj, dopóki nie uderzysz", wobec czego nieśmiało zaproponowałam, że może dyrekcji nie uderzę (no i nie przeproszę). A przynajmniej nie przed wyłuszczeniem swoich oczekiwań.
- Dlaczego nie? - zachichotała koleżanka. - Jeśli powie "nie", to lutnij go zdrowo i powiedz, że psycholog zabronił ci przepraszać, więc go nie przepraszasz.
Azymut wyznaczony.
Podanie zaopiniowane.
Trzeba się jedynie "wbić".
Czego mi Państwo pożyczą.
Update
Ledwo zacznę marudzić, ledwo kliknę "opublikuj", a już na komórkę dzwoni do mnie Szef. Z drogi.
- Idź do niego jutro. Umowę masz przedłużoną, dostaniesz podwyżkę. Nie wiem o ile, powalcz.
I jak tu go nie kochać.
Pięciominutowa terapia z doskoku znakomicie zrobiła mi na poczucie winy. Na koniec powtórzyła swe zwykłe memento: i za nic nie przepraszasz. Tak na wszelki wypadek powtarza mi to każdorazowo.
Wobec powyższych sensacji udam się do dyrekcji, przedstawię jeden z problemów i zapytam, co ON zamierza z tym zrobić. Albowiem zatrudniono mnie tu do różnych rzeczy, aczkolwiek nie wspominano o zdolnościach cudotwórczych. Których nie posiadam, nie wykazuję w CV i takiego wała, jak Polska cała. Masz pan pomysł? No to masz pan problem. I se pan teraz myśl.
(No co? Mówiłam, że terapia skuteczna).
Poza tym zostałam silnie zmotywowana na okoliczność walki o własne, czyli pieniądze. Jak zwykle wypłynęła kwestia "nie przepraszaj, dopóki nie uderzysz", wobec czego nieśmiało zaproponowałam, że może dyrekcji nie uderzę (no i nie przeproszę). A przynajmniej nie przed wyłuszczeniem swoich oczekiwań.
- Dlaczego nie? - zachichotała koleżanka. - Jeśli powie "nie", to lutnij go zdrowo i powiedz, że psycholog zabronił ci przepraszać, więc go nie przepraszasz.
Azymut wyznaczony.
Podanie zaopiniowane.
Trzeba się jedynie "wbić".
Czego mi Państwo pożyczą.
Update
Ledwo zacznę marudzić, ledwo kliknę "opublikuj", a już na komórkę dzwoni do mnie Szef. Z drogi.
- Idź do niego jutro. Umowę masz przedłużoną, dostaniesz podwyżkę. Nie wiem o ile, powalcz.
I jak tu go nie kochać.
jak jutro pójdziesz o kasie gadać to powiedz, że w jego interesie jest żeby od razu dał Ci więcej, zaoszczędzi sobie czasu na wysłuchiwanie kolejnych próśb o podwyżkę. a czas to pieniądz.
OdpowiedzUsuńDobry argument :)
UsuńO to to :)
UsuńZałóż się, że mu to powiem.
Usuń