1585
Normalnie powiem tak...
Śniadanie zjadłam w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Nie zważając na okruszki. Ponieważ owszem, byłam dość głodna. Po powrocie ujrzałam nowy regał na książki, więc rzuciłam się ustawiać. Obiad zjadłam pięć minut temu. Dobrze że upiekłam wczoraj kurczaka, bo inaczej padłabym na podłogę w pobliżu zlewozmywaka, gdzie moje miejsce. W międzyczasie wstawiłam do opustoszałego piekarnika ścierwo łososia na jutro. Gdyż nie wymaga szczególnych zabiegów. Zaraz wstawię ryż i go pokoloruję na żółto, bo biały mnie irytuje.
Jedno czasopismo też mnie cholernie zirytowało, nie wiem doprawdy, co ci ludzie sobie wyobrażają. Chamstwo i bezczelność intelektualnych onanistów, którym fabryka tymy rencamy wyświadcza uprzejmość, bywa nie do zniesienia. To wzięłam i poszłam się poskarżyć szefowi.
Owszem, nie ukrywam, że przygotowałam się do tej rozmowy tak, żeby i on się zirytował. Nawet udałam się do pracowników i kazałam im wydrukować tekst na kolorowej, celem unaocznienia tych na czerwono naniesionych poprawek. Główny recęzęt naniósł. O, przepraszam - to się nazywa Główny Konsultant Merytoryczny.
Z merytoryką nie ma nic wspólnego.
Szef wysłuchał z uwagą, przejrzał artykuł, puścił kurz z uszu i wydał mi polecenie służbowe:
- Zadzwoń do redaktora naczelnego i powiedz mu, żeby się pierdolił.
Było to polecenie po mojej myśli, więc skrzętnie ukryłam wredną radość i, spuszczając skromnie oczęta, odpowiedziałam:
- Przecież szef wie, że nie mogę zrobić czegoś takiego.
Niebiosa rozpękły się na dwoje, a zza chmur zadudniły surmy anielskie.
- Dawaj numer! Ja mogę!!!
Luuuudzieee, ja on go pięknie jebał...
Wprost nie mogłam oderwać oczu od tych ust korali, przez które idealnie do telefonu wypadały słowa potężne i twarde jak skała. O uprzejmości było, o znajomości rzeczy sedna, o tym kto komu i za ile, i że bez łaski oraz, że oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować. Redaktor naczelny wyraźnie zapragnął pocałować i to wielokrotnie, ku mojej uciesze. Niestety nie było mu dane, albowiem nie dla psa kiełbasa, nie dla redaktorskich warg karminowych profesorska dupa. My tu codziennie toczymy bezpardonową walkę o możliwość pocałowania rzeczonej gołej szefa i nikt więcej się nie dopcha.
Niestety, ach, niestety, panu naczelnemu nie udało się wnieść niczego istotnego w ów bajeczny dyskurs, bo przepchnął się z jednym zaledwie słowem (nie przysięgnę, że całym), na co dopadło go Żądło Genowefy w sposób dobitny uświadamiając, że szef stracił mnóstwo czasu na swój monolog, ergo dialogu nie przewiduje. Na czym rozmowa - że tak to odważnie nazwę - się zakończyła.
Milczałam, przepełniona zachwytem.
- I tak się sprawy załatwia - podsumował szef, odłożywszy słuchawkę. - Masz ochotę na kawę?
Po spotkaniu popołudniowym pokiwałam Małemu Piotrowi - głównemu autorowi tej wiekopomnej publikacji - by został ze mną chwilę, a gdy konferencyjna opustoszała, w krótkich, żołnierskich słowach zdałam mu relację z niedawnych wydarzeń. Mały Piotr, wysłuchawszy z namaszczeniem, pochylił się w ukłonie teatralnym, czule całując obie me dłonie po wielokroć.
- Dziękuję ci, kochana. Jesteś absolutnym cudem.
I rozeszliśmy się w pokoju. Każde do swego pokoju.
Mówię Wam, moja praca bywa fascynująca. To mi nawet odrobinę wynagradza ekwiwalent.
Śniadanie zjadłam w samochodzie w drodze powrotnej do domu. Nie zważając na okruszki. Ponieważ owszem, byłam dość głodna. Po powrocie ujrzałam nowy regał na książki, więc rzuciłam się ustawiać. Obiad zjadłam pięć minut temu. Dobrze że upiekłam wczoraj kurczaka, bo inaczej padłabym na podłogę w pobliżu zlewozmywaka, gdzie moje miejsce. W międzyczasie wstawiłam do opustoszałego piekarnika ścierwo łososia na jutro. Gdyż nie wymaga szczególnych zabiegów. Zaraz wstawię ryż i go pokoloruję na żółto, bo biały mnie irytuje.
Jedno czasopismo też mnie cholernie zirytowało, nie wiem doprawdy, co ci ludzie sobie wyobrażają. Chamstwo i bezczelność intelektualnych onanistów, którym fabryka tymy rencamy wyświadcza uprzejmość, bywa nie do zniesienia. To wzięłam i poszłam się poskarżyć szefowi.
Owszem, nie ukrywam, że przygotowałam się do tej rozmowy tak, żeby i on się zirytował. Nawet udałam się do pracowników i kazałam im wydrukować tekst na kolorowej, celem unaocznienia tych na czerwono naniesionych poprawek. Główny recęzęt naniósł. O, przepraszam - to się nazywa Główny Konsultant Merytoryczny.
Z merytoryką nie ma nic wspólnego.
Szef wysłuchał z uwagą, przejrzał artykuł, puścił kurz z uszu i wydał mi polecenie służbowe:
- Zadzwoń do redaktora naczelnego i powiedz mu, żeby się pierdolił.
Było to polecenie po mojej myśli, więc skrzętnie ukryłam wredną radość i, spuszczając skromnie oczęta, odpowiedziałam:
- Przecież szef wie, że nie mogę zrobić czegoś takiego.
Niebiosa rozpękły się na dwoje, a zza chmur zadudniły surmy anielskie.
- Dawaj numer! Ja mogę!!!
Luuuudzieee, ja on go pięknie jebał...
Wprost nie mogłam oderwać oczu od tych ust korali, przez które idealnie do telefonu wypadały słowa potężne i twarde jak skała. O uprzejmości było, o znajomości rzeczy sedna, o tym kto komu i za ile, i że bez łaski oraz, że oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować. Redaktor naczelny wyraźnie zapragnął pocałować i to wielokrotnie, ku mojej uciesze. Niestety nie było mu dane, albowiem nie dla psa kiełbasa, nie dla redaktorskich warg karminowych profesorska dupa. My tu codziennie toczymy bezpardonową walkę o możliwość pocałowania rzeczonej gołej szefa i nikt więcej się nie dopcha.
Niestety, ach, niestety, panu naczelnemu nie udało się wnieść niczego istotnego w ów bajeczny dyskurs, bo przepchnął się z jednym zaledwie słowem (nie przysięgnę, że całym), na co dopadło go Żądło Genowefy w sposób dobitny uświadamiając, że szef stracił mnóstwo czasu na swój monolog, ergo dialogu nie przewiduje. Na czym rozmowa - że tak to odważnie nazwę - się zakończyła.
Milczałam, przepełniona zachwytem.
- I tak się sprawy załatwia - podsumował szef, odłożywszy słuchawkę. - Masz ochotę na kawę?
Po spotkaniu popołudniowym pokiwałam Małemu Piotrowi - głównemu autorowi tej wiekopomnej publikacji - by został ze mną chwilę, a gdy konferencyjna opustoszała, w krótkich, żołnierskich słowach zdałam mu relację z niedawnych wydarzeń. Mały Piotr, wysłuchawszy z namaszczeniem, pochylił się w ukłonie teatralnym, czule całując obie me dłonie po wielokroć.
- Dziękuję ci, kochana. Jesteś absolutnym cudem.
I rozeszliśmy się w pokoju. Każde do swego pokoju.
Mówię Wam, moja praca bywa fascynująca. To mi nawet odrobinę wynagradza ekwiwalent.
czyli Jasiu ucz się, ucz...
OdpowiedzUsuńHmmm swego czasu siostrę małoletnią dręczyłam skeczem pt. "wężykiem" .. niestety siostra dorosła.
A Ty (siostro ) żeś jest intrygująca i nic tu ma do rzeczy to martini wypite wieczorową porą!
Jednakowoż martini pomaga w ocenach ;)
UsuńCałusy.
Po prostu prawdziwe oryginalne łoł (wow dla anglojęzycznych) !
OdpowiedzUsuńPrawda? Też odczuwam niepokojące podniecenie.
UsuńNie czytać przy jedzeniu, bo można się ze szczęścia udławić. Umiejętność dawania zjebek jest trudna. Póki co jestem jedynie zjebkobiorcą. Czas iść na swoje :-).
OdpowiedzUsuńTo mówiłam ja, amelia007.
Amelio - mój szef osiągnął tzw. super high level. Nie wiem, czy jest coś ponad poziomem mistrzowskim, ale jeśli jest, to on tym zarządza. Technologicznie: nie dopuszcza do głosu tzw. jebanego. A jeśli mu zbraknie tlenu i jebany się przebije, to tylko gorzej dla niego.
UsuńAch, aż mi adrenaliny do głowy uderzyła! Idę teraz coś zrobić koniecznie! Tylko nie wiem jeszcze, co...
OdpowiedzUsuńZjedz ciasteczko :)
UsuńUrzeczonam :-).
OdpowiedzUsuńKażda rzecz jest umiejętnością.
Usuń