1631

Co prawda obiecywałam sobie, że dziś się tutaj nie pojawię, ale onegdaj ustawiłam informowanie mailami o nowych komentarzach. A skrzynkę mam stale otwartą. W telefonie. I nadszedł niedawno komć Torebki na ramię, która - zupełnie niechcący (biedaczka) - stanowi dla mnie ostatnimi czasy inspirację. Torebko! Moja MUZO!
Toteż postanowiłam kontynuować wątek.

Torebka napisała w komentarzu pod sporną notką 1627:

Choć moje słowa stały się inspiracją do tej notki, to jednak niezupełnie zgadzam się z jej treścią, zaś popieram to, co napisała Kaczka. Nie przepadam za sprośnymi żartami, a już na pewno nie w pracy i nie cierpię obleśnych facetów (do tej pory te przymiotniki nie padły, ale czemu nie nazwać spraw po imieniu). Krępuje mnie całowanie po rączkach i wędrujący wzrok. Znałam faceta, którego panie zazwyczaj omijały szerokim łukiem i takiego, który o grubości linii dyskutuje teraz z prokuratorem. To nie jest fajne ani zabawne, niewinne też nie, zwłaszcza, gdy dotyczy kobiet młodych, które nie potrafią się bronić przed podobnymi zachowaniami.

Chciałabym się skupić na tej granicy, o której pisałam jako trudnej do jednoznacznego określenia, a Kaczka i osoby, potwierdzające słuszność jej osądu, wyznaczyły za pomocą amerykańskiej dwunastopasmówki. Pisze bowiem Torebka nie cierpię obleśnych facetów (do tej pory te przymiotniki nie padły, ale czemu nie nazwać spraw po imieniu). Tak, rzeczywiście takie słowo nie padło. Specjalnie nie padło. Albowiem byłoby to słowo, którym zamknęłabym jakąkolwiek dysputę. Jeśli facet jest obleśny i założymy to z góry, to nie ma o czym w ogóle dyskutować.

Ale.

Wyobraźcie sobie, moje ulubione komentatorki, a także wszyscy milczący świadkowie płci żeńskiej, że w Waszej fabryce łazi za Wami jeden ze współpracowników. Natykacie się na niego co rusz. Uśmiecha się na Wasz widok promiennie i w dodatku każdorazowo. Wykorzystuje sytuacje, żeby znaleźć się jak najbliżej. Niby przypadkowo i niezobowiązująco dotyka Waszego ramienia przechodząc. Widząc, że toczycie dyskusję w grupie, podchodzi, popiera Wasze zdanie, obejmuje Was w pasie i oświadcza, że stanowi z Wami front jedności. Jest uroczy, inteligentny, pomocny, ma poczucie humoru, umie Was rozbawić do łez. Przysiada się, jest przemiły i mówi komplementy, zerkając Wam przy tym zalotnie w dekolt. A czasem szepnie do uszka coś nie do końca cenzuralnego.

I wygląda tak:


Opcjonalnie, bo są gusta i guściki, na przykład tak (przyznaję - mój typ):


No co? Tacy ludzie przecież istnieją! I nie chodzi mi o to, żeby wybrać pomiędzy przykładem nr 1, a przykładem nr 2. Zapytajcie Wójka Gógla, a on podrzuci Wam taki typ, jaki Was interesuje.
A teraz wysilcie się i wyobraźcie sobie, że to jest facet, do którego ślinią się wszystkie Wasze koleżanki. I właśnie umierają z zazdrości, że wybrał właśnie Was.

Całkowicie odmiennie, jak podejrzewam, rzecz ma się, gdy te wszystkie rzeczy robi...


Tu bez kozery walimy przymiotnik "obleśny" i żądamy sprawiedliwości w postaci wydalenia z roboty za molestowanie seksualne.

Interesuje mnie teraz kilka spraw. Po pierwsze: czy aby na pewno jesteśmy za rzeczoną Road to Hell, gdy do naszych cycków wzdycha Sean Connery (ach, zrobiłabym dla niego wszystko!)? Po drugie: czy jednaką miarą mierzymy obleśność w przypadku powalającego przystojniaka (Sean Connery - mówiłam, że zrobiłabym dla niego wszystko?) i niedomytego, niechlujnego kurdupla w garniturku z lat siedemdziesiątych*? Po trzecie: co to jest, ale tak naprawdę, ta obleśność - czy to nie czasem tak, że ona dotyczy zachowań faceta, który całkowicie na nas nie działa? No i w końcu: gdzie jest granica i co ją wyznacza?

Czy przekracza ją kolega Mariusz, taki wesoły, dowcipny, sympatyczny, który na mój widok, choćby nie wiem jak zaangażowany w dysputę, milknie i rozpromienia się niczym stuwatowa żarówka?
Może Mały Piotr - zawsze pomocny i serdeczny, uważny i w sytuacjach kompletnie odrealnionych porywający mnie do tanga, choć to nie ma absolutnie nic wspólnego z pracą?
Co z Dużym Piotrem, którego wydłużony czas reakcji znamy choćby z tego, że zastyga w drzwiach, gapi się jak cielę na malowane wrota, a odwieszony - eksploduje życzeniami miłego dnia?
A co z Kierownikiem Sześciu, co to rzęzi o nagich mężczyznach, gdy wpadam do niego służbowo, ale w chwilę później, poznawszy mój problem, zupełnie poważnie oświadcza: ja ci pomogę, zrobię to za ciebie, nie martw się, to żaden kłopot?

Czy rzeczywiście ta szeroka, asfaltowa autostrada jest taka sama dla wszystkich? Gdzie ona przebiega? Między uśmiechem a nieopatrznym słowem? A może pomiędzy słowem a gestem? Ujmującym wyglądem a rozchełstaną i niedomytą niedbałością? W którym miejscu znajduje się granica komplementu i molestowania? Ale tak konkretnie. Czy w pracy całkowicie przestajemy być ludźmi i zamieniamy się w roboty?
Jak to naprawdę jest?!

Wiecie co? Nie miałam pojęcia, że ta Torebka - jednym nieopatrznym zdaniem - aż tak mnie wciągnie!



* Chłopaki, nie obrażajcie się. Specjalnie przejaskrawiam, ja tu badania prowadzę.

Komentarze

  1. Zatem Panowie!
    Niezależnie od tego, czy mówicie komplementy, czy nie, pora brać się za siebie, aby za jakiś czas choć odrobinę przypominać Seana ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałbyś się w tempie przyspieszonym gustownie zestarzeć :D

      Usuń
    2. Słowo klucz to "za jakiś czas" ;)

      Usuń
    3. Oj, nooo... Interpretacja może być szersza. Np.: nie każdy może być Seanem od strzału. Trzeba mieć na to jakiś czas!

      Usuń
  2. Gdyby lazil za mna przystojniak od razu bym pomyslala ze jaja sobie ze mnie robi. No niestety nie ma takiej opcji. Ech. Erotomani gawedziarze ktorych znam zazwyczaj sie slinia i sa dosc ochydni z wygladu

    OdpowiedzUsuń
  3. no więc jest granica pomiędzy flirtem a obleśnością , wiadomo że jak flirtuje z nami gość przyjemny dla naszego oka to przyzwalamy na to jednak gdy zaczyna się obleśność to pomimo swej urody wydaje nam się ohydny !

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty weź se znajdź inna inspirację, co? Na co mnie ta reklama? ;)

    A linia jest chyba tam, gdzie ją każda kobieta odczuwa. Jedna lubi zachować przestrzeń na oddech, a innej nie przeszkadza masowanie kolanka przez przystojnego (a jakże) kolegę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to. Torebka na ramię zainspirowała i celnie podsumowała - granicę wyznacza wrażliwość danej kobiety. I nie ma większego znaczenia, czy naruszający ją jest w typie Seana Connery czy tego ostatniego.
      Connery pięknie się zestarzał i podoba mi się w tym wydaniu, ale pamiętam jak kiedyś z kuzynką oglądałyśmy filmy, gdzie był jeszcze młody (Bondy i jakieś kryminały) i obie uważałyśmy go za obleśnego faceta.

      I jeszcze a propos przystojniaków: mam znajomego - przystojnego, ale obleśnie zachowującego się faceta. Ten od molestowania też był, obiektywnie patrząc, przystojny.
      Wolę brzydali ;)

      Usuń
  5. Zawsze żałowałam, że pracuję w domu i nie mam kontaktu z ludźmi... może jednak myliłam się? Jakikolwiek najsłabszy nawet rodzaj flirtu opisany w powyższych notkach doprowadzałby mnie do histerii - nienawidzę!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. żeby moje stanowisko było jasne . granica jest precyzyjna - w pracy nie wolno się tak zachowywać . przekraczanie granicy jest zawsze przekroczeniem, a że może pod pewnymi warunkami okazać się miłe, to nie zmienia wcale faktu, że to stąpanie po cienkim lodzie i dany lowelas sam się naraża na możliwe konsekwencje negatywne, które mogą acz nie muszą nastąpić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo Wam dziękuję za wszystkie wypowiedzi. Odnoszę się do nich (poniekąd) notką 1632. Podkreślam również, że cenię sobie zdania (niby że) przeciwne do mojego. A kłóćcie się!!! :))))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Granica może być jak "dwunastopasmówka" bądź cienutka jak słaby włos- wynacza ją jedna ze stron, a druga winna uszanować.Niechby taki Szon mnie ściskał i świecił jak Gwiazda Polarna na mój widok, byleby wiedział, że nawet koniuszka paluszka za ogrodzenie pod napięciem (ową granicę) ma nie wtykać.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że w każdej sprawie chodzi o szacunek? Nie tylko w relacjach pan - pani.
      Zawsze.

      Usuń
  9. ŚWIĘTE SŁOWA!!!
    I zależy jak się co odbiera.
    Z życia wzięty przykład tymi ręcami obmacany: łasił się do mnie osobnik mojego wzrostu, z brzuchem (tłukę mu przy okazjach do tej pory, żeby o zdrowiu pomyślał i rzecz zrzucił), łasił i wyłasił. Jezusienazareński, jaki seks.

    Moja przyjaciółka ujrzała go kiedyś i do tej pory otrząsa się ze wzburzeniem, że to obleśny egzemplarz i co ja w nim widziałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. De gustibus... jak mawiali starożytni.
      Co Ty? Zaległości nadrabiasz?!

      Usuń

Prześlij komentarz