1633
Koniec.
(Chwilowo, bo pewnie niebawem wymyślę coś innego). Nie będzie mi tu Kaczka przeżywać alternatywnych emocji (nie napisałam "się denerwować", "pienić", "wrzeć", "stresować", czy to zostało dostrzeżone?). Są bowiem ludzie, których nawet ktoś taki, jak ja, nie chce wyprowadzać z nastroju kątęplacyjnego. Szczególnie że dekątęplacja Kaczki wpływa na dekątęplację Biskwita. Bezpośrednio.
Ponieważ, co było do okazania, temat damsko-mięski mi nie wychodzi, powracam do opisu wydarzeń w fabryce. Do wydarzeń w domu nie mogę powrócić, bo się na mnie krzyczy i plwa, że pierdnąć nie można, żeby łoteplotek o tym nie napisał. No cóż... jak się jest taką gwiazdą...
Na szczęście Szef nie ma pojęcia, że o nim pisuję, więc możemy do syta i bez grzechu. Gdy się dowie, znów będę zasilać szeregi lumpenproletaryatu. W czym mam wszakże nieliche doświadczenie. Tymczasem korzystajmy, póki nie gruchnie.
Mianowicie Szef się wydalił. Rzekłabym: o, chwilo cudowna - wreszcie popracuję w spokoju. Ale nie. Już w piątek wieczorową porą począł słać do mnie tęskne maile z pierdyliardem poleceń z terminem do wykonania na tydzień temu. Gdyż doznał eskalacji sił twórczych. Działo się to bez mała między wódką a zakąską, albowiem skądinąd wiem, że miał w domu imprezę.
Obecnie jestem obiektem koszmarnym drwin ze strony całego personelu, gdyż rzecz musiała wypłynąć, zważywszy na konieczność pozyskania stosownych materiałów. NIKT nie zachował się z godnością. Co i rusz, mijając mnie bądź obcując, zadają mi to samo pytanie: "szef pisał?". A potem wiją się w konwulsjach. Och, jacy ludzie potrafią być podli! Nie wystarczy im, że sami pławią się w zen.
Tedy biegam sobie, jak za dobrych czasów, gdy sekretarka pytała: "czy ty jesteś tu może dziś nareszcie po raz ostatni?". Jakbym co najmniej na ochotnika bywała. Ech, życie.
Z zabawnych uwag. Aby zarejestrować się na tę (drażliwą ostatnio) końferęcję, trzeba skorzystać z formularza na stronie. Siadłam, myślę - zarejestruję ich wszystkich. Zaczęłam od Szefa. Kliknęłam, poszło. Przeszłam do kolejnej osoby. Kliknęłam, a tam... następnym razem możesz skorzystać za pół godziny. Popłakałam się ze szczęścia. Czternastu uczestników - to daje siedem godzin. Potem trzeba wysłać streszczenia wykładów, których jest przeszło dwadzieścia. Tej opcji nawet nie wypróbowałam, albowiem wyraźnie widzę miejsce na jeden załącznik.
To żart jakiś?
Zadzwoniłam do pani, która niby że zawiaduje tym wszystkim. I usłyszałam moje ulubione, magiczne słowa: "ja się tym nie zajmuję, tylko koleżanka, a jej nie ma". Przezabawna historia.
W każdym razie hotel mają klepnięty. Pan recepcjonista przyjął hurtem.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko in vino veritas.
(Chwilowo, bo pewnie niebawem wymyślę coś innego). Nie będzie mi tu Kaczka przeżywać alternatywnych emocji (nie napisałam "się denerwować", "pienić", "wrzeć", "stresować", czy to zostało dostrzeżone?). Są bowiem ludzie, których nawet ktoś taki, jak ja, nie chce wyprowadzać z nastroju kątęplacyjnego. Szczególnie że dekątęplacja Kaczki wpływa na dekątęplację Biskwita. Bezpośrednio.
Ponieważ, co było do okazania, temat damsko-mięski mi nie wychodzi, powracam do opisu wydarzeń w fabryce. Do wydarzeń w domu nie mogę powrócić, bo się na mnie krzyczy i plwa, że pierdnąć nie można, żeby łoteplotek o tym nie napisał. No cóż... jak się jest taką gwiazdą...
Na szczęście Szef nie ma pojęcia, że o nim pisuję, więc możemy do syta i bez grzechu. Gdy się dowie, znów będę zasilać szeregi lumpenproletaryatu. W czym mam wszakże nieliche doświadczenie. Tymczasem korzystajmy, póki nie gruchnie.
Mianowicie Szef się wydalił. Rzekłabym: o, chwilo cudowna - wreszcie popracuję w spokoju. Ale nie. Już w piątek wieczorową porą począł słać do mnie tęskne maile z pierdyliardem poleceń z terminem do wykonania na tydzień temu. Gdyż doznał eskalacji sił twórczych. Działo się to bez mała między wódką a zakąską, albowiem skądinąd wiem, że miał w domu imprezę.
Obecnie jestem obiektem koszmarnym drwin ze strony całego personelu, gdyż rzecz musiała wypłynąć, zważywszy na konieczność pozyskania stosownych materiałów. NIKT nie zachował się z godnością. Co i rusz, mijając mnie bądź obcując, zadają mi to samo pytanie: "szef pisał?". A potem wiją się w konwulsjach. Och, jacy ludzie potrafią być podli! Nie wystarczy im, że sami pławią się w zen.
Tedy biegam sobie, jak za dobrych czasów, gdy sekretarka pytała: "czy ty jesteś tu może dziś nareszcie po raz ostatni?". Jakbym co najmniej na ochotnika bywała. Ech, życie.
Z zabawnych uwag. Aby zarejestrować się na tę (drażliwą ostatnio) końferęcję, trzeba skorzystać z formularza na stronie. Siadłam, myślę - zarejestruję ich wszystkich. Zaczęłam od Szefa. Kliknęłam, poszło. Przeszłam do kolejnej osoby. Kliknęłam, a tam... następnym razem możesz skorzystać za pół godziny. Popłakałam się ze szczęścia. Czternastu uczestników - to daje siedem godzin. Potem trzeba wysłać streszczenia wykładów, których jest przeszło dwadzieścia. Tej opcji nawet nie wypróbowałam, albowiem wyraźnie widzę miejsce na jeden załącznik.
To żart jakiś?
Zadzwoniłam do pani, która niby że zawiaduje tym wszystkim. I usłyszałam moje ulubione, magiczne słowa: "ja się tym nie zajmuję, tylko koleżanka, a jej nie ma". Przezabawna historia.
W każdym razie hotel mają klepnięty. Pan recepcjonista przyjął hurtem.
W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak tylko in vino veritas.
Ja w innej sprawie. Właśnie przeczytałam u Ciebie tekst o tym, jak podać kotu tabletkę. Płaczę. Makijaż mi spłynął i oczko się rozmazało. Wszystko przez Ciebie! :)
OdpowiedzUsuńPpM
Z rozkoszą biere to na klatę. Albowiem jest ów tekst jednym z mych ulubionych. Ever.
UsuńPrzypomnij mi, proszę, gdzie to było - daj się pośmiać.
Jetem już parę miesięcy dalej, na wrześniu 2007, więc to było wcześniej - lipiec, sierpień?
UsuńPogrzebię :) Dzięki!
UsuńHa! Znalazłam! http://moje-waterloo.blogspot.com/2007/08/historyjka-dwuczesciowa-z-gratisem.html
UsuńJesteś o wiele lepsza niż ja.
UsuńGratulacje.
Fajerwerki.
Bajaderka i pół litra na zaś.
Oooh, bajaderka! Ślinotok. Znów przez Ciebie ;)
UsuńMasz u mnie dwie. Uchichrałam się. Jak zawsze.
UsuńAle Karolek też niczego sobie dawał radę. Nawet to pamiętam. Wytrzepywanie go z kosza w lecznicy było cudowne.
Mogłabyś napisać instrukcję obsługi kota dla opornych? Bo ja takowej wymagam, jako prawie-świeżo upieczona posiadaczka (a może uniżony sługa?) kota. Nigdy nie miałam, nigdy nie lubiłam i zarzekałam się, że ja nigdy i absolutnie nie. Ale wylazła taka sierota niewiele większa od pudełka zapałek, w nocy, w mrozie i deszczu. Przytulił się do mojego buta i nie miałam serca zostawić. I teraz mam za swoje. Więc potrzebuj pomocy, bo mnie Pafnucy wykończy.
UsuńWiesz jaka jest moja instrukcja obsługi dla opornych? Że trzeba po prostu kochać. Amor omnia vincit :)
UsuńNapisz mi z czym konkretnie masz problem, adres mailowy jest w moim profilu.
Czy to oznacza, ze konferencja jest tak chodliwa, ze trzeba reglamentowac?Emeryta zatrudnij do kolejki.
OdpowiedzUsuńLansiki, rozumiesz...
Usuń(I teraz weź moje nastawienie do tych czołobitności).